Przejdź do głównej zawartości

Agata cz.II Czarownice z Kindry

Agata

Śląsk 1688r.

I
Dwie łaciate, ociężałe krowy wolno skubały pokrytą poranną rosą trawę. Dopiero zaczynało się rozwidniać, ale widać już było, że nastający dzień będzie upalny i suchy jak całe tegoroczne lato. Agata chłonęła poranne powietrze pełną piersią, pomimo wczesnej pory nie była śpiąca, zmęczona, ani nawet smutna. Po raz kolejny dotknęła twardego, wypukłego brzucha, od niedawna dziecko w środku zaczynało leciutko poruszać się jak mała łódka uwieziona w szklanym, okrągłym naczyńku z wodą. Widziała kiedyś coś takiego u ciotki Katarzyny, siostry zmarłej matki. W ogóle ciotka była ciekawą osobą i taką dobrą. Kiedy przed trzema laty trojgu dzieciom zabrakło rodzicielki, to właśnie ona stała się najbliższą im osobom. Był jeszcze ojciec, ale z nim było inaczej. Nie, nie mogłaby powiedzieć, że go nie kocha, bo to byłaby nieprawda. Niech to diabli! Kocha go jak ojca, mimo wszystko. Skubnęła nerwowo sznurek przytrzymujący krowy, by nie polazły w szkodę. Jeszcze ze dwie zdrowaśki popasie je i pójdzie przygotować śniadanie dla rodziny, jak każdego dnia. Tu na łące pod lasem zrobi swoje i pójdzie prosto do domu. Nie, nie będzie czekać na Wawrzusia. Zresztą teraz, gdy ojciec dowiedział się o nich, chłopak pewnie nie będzie miał odwagi więcej przyjść. Swoje krowy pasie teraz na innej łące pod innym lasem. Ojciec był teraz ostrożny, choć ostatnio coraz częściej wspominał, że niedługo będzie musiała odejść, nadal był zazdrosny.
Z kożdym, ino nie z nim, z tym głupkiem. – mawiał – Za niego nie pójdziesz!
- To za kogo?! - wykrzyknęła mu w twarz – Kto mnie zechce, brzuchatą?!
Trzeba było pozbyć się bajtla u starej Tatarczyczki! - grzmiał – Nie słuchałaś ojca, ty wyrodna, a ojciec dobrze gadał.
Przestańcie! - uniosła się, aż piana ciekła jej z ust.
Jak on mógł! Jak mógł jeszcze mówić o posłuszeństwie.
Posłuchałam was kiedyś. I co mi z tego przyszło? Nie gadajcie już, bo się zapomnę, zejście są moim ojcem. – zatkała uszy nie chcąc słuchać własnych słów i wybiegła w pole.
Był środek lata, roboty moc, a bracia jeszcze niedojrzali, nie mieli sił do ciężkiej pracy. Na gałęziach śpiewały ptaki, pląsały między liśćmi, wyraźnie słyszała trzepot ich skrzydeł. Były takie wolne i beztroskie. Kiedyś i ona taka była, śmiała się naprawdę radośnie, matka stała w progu obserwując ją, a bracia biegali boso z nogami mokrymi od rosy.
Taka rosa jest dobra na szwajfus – śmiała się matka.
Była taka łagodna i zawsze wesoła. Tylko kiedy on zbliżał się zaciskała usta w wąskie szczeliny , a wokół oczu zbierały się jej małe drapieżne zmarszczki niczym ciemne chmury na niebie. Ona też bała się ojca, wiedziała, że każde nieposłuszeństwo rodzi w nim agresję, a ona przecież słabła coraz bardziej, więdła jak piękny kwiat bez wody i soków potrzebnych do życia. Nieszczęśliwa, biedna matka. Nigdy nie zapomni jak płakała i jęczała w poduszkę kiedy ojciec przyszedł do niej, swojej dwunastoletniej, niewinnej córeczki pierwszy raz. Matka była zbyt słaba i chora, by mu się przeciwstawić w czymkolwiek, a ona Agata nigdy nie zapomni tej goryczy, obrzydzenia i bólu jaki zadał jej na oczach rodzicielki. Do dzisiaj nie może zrozumieć jak taka chora kobieta mogła dojść o własnych siłach na Kindrę do tej czarownicy, która zresztą zaraz po jej śmierci zniknęła. Ojciec opowiadał wszystkim, że spaliła się w swoim domu za grzechu, które popełniła wobec nieboszczki, ale Wawrzek mówił ,że na Kindrę chodził wiele razy, ot tak, ze zwykłej, ludzkiej ciekawości i nigdy nie znalazł tam spalonych ludzkich szczątków, a stary Erwin, pijak chodzący po wsi i opowiadający niesamowite historie każdemu kogo napotkał, wiele razy rozpowiadał po ludziach, że był wtedy z Rudolfem i innymi po zwłoki Heleny i że młoda czarownica odeszła ze spalonego domu cała i zdrowa. Ale czy można wierzyć pijakowi Erwinowi, który za kieliszek gorzałki zrobiłby wszystko? Kiedyś sama widziała jak młodzi chłopcy trzymali w rękach małe, włochate pająki i wołali za Erwinem.
Hej, postawimy ci flaszkę gorzałki w szynku jak zjesz te wszystkie pająki!
I Erwin bez zastanowienia porywał w palce wijące się czarne kuleczki z ich rąk i wkładał je sobie do ust śmiejąc się
Patrzcie! - wołał połykając jednego po drugim – A teraz gorzałka!
Chłopcy turlali się po ziemi, zataczali ze śmiechu, a kiedy przyszło do stawiania gorzałki wszyscy pouciekali zostawiając wściekłego Erwina samego na placu przed gospodą.
Wy przeklęte orgole! - wrzeszczał pieniąc się ze złości – Szłapy wam z zadków powyrywam!
Niezależnie od tego, co mówił Erwin ojciec uparcie twierdził, że czarownica Marta smaży się teraz w piekle, za zabicie Heleny. Agata nie miała jednak co do tego pewności, raczej wydawało jej się, że matka chciała uciec od ojca, może poszła po radę do czarownicy, albo po jakąś truciznę, żeby pozbyć się go raz na zawsze. Nawet jeśli by tak było, nie miałaby o to do niej żalu. Ją też wiele razy nachodziły takie myśli, można by otruć go, albo udusić podczas snu – to nie byłby takie trudne. Ostatnio coraz częściej łapała się na tym, ale zaraz potem przypominała sobie co mawiali dobrodziej w kościele o ogniu piekielnym i o wiecznych męczarniach przeznaczonych dla morderców , złodziei i innych złoczyńców. Tego nie chciałaby dla swojej duszy, na dodatek wciąż myślała o swoim błogosławionym stanie i o tym, że jej grzechy mogłyby obciążyć też sumienie nienarodzonego dziecka. Ale z drugiej strony, czy jej stan można nazwać błogosławionym? Czy błogosławione może być dziecko poczęte w tak strasznym grzechu? Tak bardzo pragnęła, żeby było to dziecko Wawrzyńca, ale z nim była tylko raz, na tej samej łące o świcie kilka miesięcy temu. Od razu domyślił się, że nie była już dziewicą, ale o nic nie pytał On, taki nieśmiały i delikatny, nie mógłby jej zranić. Wiedziała, że pożądał jej od dawna, ale sam nigdy nie zrobiłby pierwszego kroku, a ona chciała tylko poczuć coś, czego nie mogła poczuć z ojcem. Wawrzek nie sapał głośno i nie czuć było od niego ohydnego zapachu gorzałki zmieszanej z potem i był taki powolny w ruchach kiedy głaskał ją i pieścił, tak czule całował ją po szyi i piersiach, nigdy tego nie zapomni. Ale zrobiła to tylko raz, jeden , jedyny. Wawrzek bał się starego Rudolfa jak ognia, pewnie wyczuwał jakąś nienormalną wieź między nim, a córką, jednak z pewnością nawet przez myśl mu nie przeszło, że łączy ich ohydny grzech. Rudolf potwornie bał się, że ktoś dowie się o mrocznych sekretach w jego domu, dlatego pilnował swoich dzieci, by nie przyjaźniły się z synami , ani z córkami innych gospodarzy. Szczególnie piłował Agaty, zawsze dawał jej takie prace, by nie miała styczności z innymi ludźmi. Pracowała więc najczęściej w polu z ojcem, krowy pasła wcześnie rano pod lasem po drugiej stronie wsi, gdzie inni nie chodzili zbyt często, albo wykonywała rożne prace w chlewie i w domu. Rudolf nie miał przyjaciół, ani bliskich znajomych i nie chciał ich mieć. Zadrą w oku była mu jedynie ciotka Katarzyna, siostra Helleny, która od czasu do czasu odwiedzała dzieci. Bardzo chciała, choćby w niewielkiej mierze zastąpić im zmarłą matkę, jednak szwagier jak wściekły zwierz pilnował dostępu do nich. Mimo licznych zajęć w gospodarstwie siedział przy niej od chwili, kiedy przyszła w odwiedziny, aż do odejścia. Wyczuwała, że nie chce jej zostawiać z dziećmi sam na sam, czuła jego narastającą niechęć, w końcu przestała przychodzić, ale wpierw zapewniła dzieci, że bardzo je kocha i w każdej chwili mogą zwrócić się do niej po pomoc.

II

Daniel miał dopiero osiem lat i bardzo brakowało mu matczynej miłości. Z początku płakał nocami, po śmierci Heleny, bardzo chciał położyć się choćby na krótko z Agatą, by móc przytulić się niej jak niegdyś do matki, ale ojciec nigdy na to nie pozwalał. Kiedy płakał i nalegał mówiąc, że dręczą go koszmary obił go skóra naśmiewając się, że jest tchórzem, nie wyrośnie na mężczyznę i zawsze już będzie miękką babą, głupią i bekliwą.
- Bo wy sami chcecie leżeć z Agatą! – odezwał się za którymś razem.
Ojciec rzucił się na niego, bił, gdzie popadło, aż chłopcu zrobiło się ciemno przed oczami i padł na ziemię tracąc przez chwilę przytomność.
Zabijecie go , zostawcie! - łkała roztrzęsiona Agata.
Od tego czasu mały Daniel nigdy już nie poprosił, by móc się położyć przez chwilę z siostrą, choć nadal bardzo tego pragnął. Teraz wieczorami kiedy nie mógł zasnąć rozmawiał z matką, jakby była obok, to przynosiło mu ulgę i już nie płakał wieczorami.
Agata wiele myślała o najmłodszym braciszku, szczególnie kiedy ojciec mówił jej, że niedługo będzie musiała odejść, aż do czasu rozwiązania.
Potem pomyślimy co zrobić z bajtlem, nie możesz go tu sprowadzać, chyba, że... - długo myślał – rozgadasz, że ten głupkowaty Wawrzek zrobił ci dziecko, on jest za durny, żeby się wypierać.
Widziała jak czerwieni się z wysiłku i ze strachu. Gdyby ludzie ze wsi dowiedzieli się, byłby wyklęty ze społeczności, nie miałby tu już czego szukać, a może nawet czekałoby go coś gorszego – więzienie, albo śmierć.
Myślisz, że on może się zaprzeć, bić się w piersi, że z tobą tego robił? - zastanawiał się nie patrząc jej w oczy. Zrobiłby wszystko, zniszczyłby każdego, byleby tylko wybronić siebie – A może ty naprawdę się z nim gziłaś? - znów przemówiła przez niego zazdrość. Zagryzł wargi, przymrużył złowrogo oczy – No, gziłaś się, wywłoko?!
Tylko z wami. – wysyczała przez zaciśnięte zęby.
Jakże go nienawidziła w tej chwili, kochała i nienawidziła.
Uśmiechnął się, z rozchylonych, grubych warg kapała mu lepka ślina, biała i obrzydliwa.
No, chodź tu. – skinął
Rozejrzała się w nadziei, że gdzieś w pobliżu kręcą się chłopcy, niestety wyrzucali obornik w chlewie.

Tej nocy długo myślała o matce, o tym jak następnego dnia po pogrzebie młody parobek najbogatszego we wsi gospodarza, Guzego przyniósł jej dziwne zioła i powiedział, że są od matki. Nie mogla zrozumieć jak nieboszczka mogla przekazać jej to zawiniątko. Powiedział, żeby kapała się w ich wywarze, kiedy on będzie ją krzywdził. To musiała być matka, tylko ona wiedziała o ojcu, o krzywdzie, tylko ona widziała. Dopóki kapała się w ziołach nie zachodziła w ciążę, ale w zeszłym roku skończyły się. Chyba pójdzie do ciotki Katarzyny, tylko ona była dla niej dobra jak matka, ona ja zrozumie, nie wyrzuci, być może pomoże jej urodzić to dziecko. Ale czy powiedzieć jej , że to z ojcem? Nie, nie mogła nikomu powiedzieć o czymś tak potwornym, Bóg wie, jak mogłoby się to skończyć. A może pójść do Wawrzyńca? Była pewna, że on ją kocha, o nic nie pytał kiedy okazało się, że nie jest pierwszym mężczyzną w jej życiu. Może jego miłości wystarczy dla nich obojga, może wtedy ojciec już nie będzie miał odwagi jej krzywdzić. Byłaby blisko braci, mogłaby widywać Daniela kiedy tylko miałby na to ochotę.

Następnego dnia kiedy ojciec po śniadaniu wyszedł w pole ,powiedziała, że musi jeszcze posprzątać, a potem do niego dołączy. Tymczasem z drżącym sercem pobiegła do domu Wawrzka. Jeszcze nigdy nie była w pobliżu gospodarstwa Holonów, w ogóle tak rzadko chodziła do wsi, może dlatego, kiedy zbliżyła się do płotu, a pies przy budzie zaczął na nią ujadać serce podeszło jej jeszcze bardziej do gardła. Nie, teraz nie może już uciec, wycofać się, dotknęła rozwalającej się, drewnianej furtki, znów przystanęła nie wiedząc czy się wycofać. Ale już przed dom wyszedł stary Paweł Holona, spoglądał z ciekawością zastanawiając się czego może chcieć od niego ta nieśmiała dziewucha od Kopków.
Szczęść wom Boże. Wasz Wawrzyniec w domu? - zapytała tak cicho, że ledwo dosłyszał jej słowa.
Zmierzył ją od stóp do głów. Nie uchodziło, by samotna dziewczyna przychodziła w odwiedziny do nieżonatego chłopca, ale kiwnął głową.
Wawrzek! Dziewucha od Kopków przyszła!
Zanim chłopiec wyszedł na podwórze musiała znieść ciekawskie spojrzenia jego matki i sióstr, które podbiegły do drzwi zobaczyć po co ta Agata przyszła do ich syna. Nareszcie wyszedł czerwony ze wstydu, ze spuszczonym wzrokiem.
Zaprosisz mnie do izby? Chcę pogadać.
Spojrzał pytającym wzrokiem na ojca. Ten skinął głową. Kiedy wskazał jej ręką na krzesło przy niewielkim kuchennym stole widziała jak reszta rodziny tłoczy się w sieni, słyszała szmery i szepty, wiedziała, że podsłuchują, nie starali się nawet specjalnie z tym kryć.
Czy ożeniłbyś się ze mną Wawrzek? - spytała bez ogródek, od razu – Jestem brzemienna.
To moje?- był zaskoczony
Twoje, to od wtedy, na łące.
Spojrzał na nią, wiedział , że kłamie, była taka blada, pojedyncze słowa wypowiadała wolno zaciskając nerwowo usta.
Ożenię się jak ojciec pozwolą. – uśmiechnął się.
Chciał tego dziecka, choćby i miałoby nie być jego, chciał ją, zawsze ją kochał, niezależnie od tego co robiła, kiedy nie spotykali się na łące. Była najpiękniejszą dziewczyną jaką znał, żadna inna we wsi nie dorastała jej do pięt, żadna nie miała tak jasnych, grubych warkoczy, tak jasnobłękitnych oczu i tak bardzo strzelistych piersi, zresztą żadna inna nigdy tak nie spojrzała na niego jak ona. Jeszcze nie zdążył odwrócić się do drzwi a już matka z siostrami wtoczyły się do kuchni.
A wiele razy ty z nią, tam na łące? - pytały jedna przez drugą jakby Agaty wcale nie było pośród nich, jakby nic ich nie obchodziło, że cierpi.
Wawrzek zmieszał się tak bardzo, że opadł bezsilnie na krzesło uparcie wpatrując się w swoje brudne, bose stopy
Jeden raz – wyjąkał z rozbrajającą szczerością.
Ha! - wykrzyknęła matka, a siostry śmiały się piskliwie zasłaniając usta – A czy wiesz synku, że za jednym razem tak od razu się nie zachodzi. A jak by to mogło być, małżeństwo bez zolycenio! Tyś nie jest dziewczyno z tych porządnych , jak wylegiwałaś pod lasem z Wawrzkiem to i z innymi mogłaś wylegiwać. Ja bym tam pewności nie miała, czy to aby mój wnuk.
- Mamulko! - Wawrzek wstał z trzęsącego się pod nim krzesła – Moje, albo i nie. Dacie błogosławieństwo czy nie dacie?
Pytaj tatulka, ale ja za tym nie jestem. – wysyczała patrząc z nienawiścią na brzuch Agaty.
Wstała od stołu. Nikt nie zaproponował jej poczęstunku, nikt prócz przerażonego całą tą sytuacją Wawrzka nie potraktował życzliwie. Stary Holona stał w progu i wzruszał bezradnie ramionami.
Pójdę już. – skierowała się do drzwi nie czekając na jego odpowiedź – Bądźcie zdrowi.
Nie odpowiedzieli. Przed furtką Wawrzek dogonił ją.
Co zrobisz?
Pójdę do ciotki, tam urodzę. Szczęść ci Boże Wawrzuś.
Szczęść ci Boże – odpowiedział smutno.
Przez chwilę stał tak jeszcze niezadecydowanie, oglądając się raz do tyłu na stojącą w progu rodzinę, raz za odchodzącą Agatą.
Wawrtzek, chodź do dom – odezwała się w końcu matka.
Idę! – zawołał i zawrócił do izby.

Ojciec wrócił z pola sprawdzić dlaczego Agata tak długo nie przychodzi. Zawsze tak robił, kiedy tracił ją na dłuższy czas sprzed oczu. Gdy zbliżała się do drzwi stał w progu blady i wściekły.
- Gdzieś była?! - krzyknął, aż zadrżała na całym ciele.
Opanowała się jednak i odrzekła twardo
Idę do ciotki, przecież tego chcieliście.
Ale gdzieś teraz była, gdzie?! - wymachiwał rekami, uderzył ją kilka razy w twarz, pociągnął za włosy.
Zostawcie! - wyprostowała się – Byłam u Holonów. Wawrzek mnie nie weźmie.
Ale nic mi... - zbladł jeszcze bardziej
Nic nie gadałam. Będę się zbierać.
Czekaj. – złagodniał, złapał ją za rękę.
Wyrwała się.
- Czekaj, dziecko moje – w jego zazwyczaj zawziętych, zimnych oczach pojawiły się łzy, coś czego nigdy dotąd nie dostrzegła u tego twardego, okrutnego człowieka – Odwiedzę cię u ciotki – szepnął.
- Nie ważcie się, bo... bo jeszcze co wygadam. A opiekujcie się Jakubem i Danielem.
Ale, wrócisz? - znów próbował złapać ją za rękę.
Wrócę – powiedziała na odczepne.

III

Ciotka Katarzyna bardzo ucieszyła się z wizyty siostrzenicy i z wielką radością zgodziła się, by zamieszkała z nią przynajmniej do czasu rozwiązania. Nie pytała o ojca dziecka i Agata była jej za to naprawdę wdzięczna, gdyż przez całą drogę zastanawiała się co powiedzieć, kiedy ciotka będzie chciała dowiedzieć się czegoś więcej w tej sprawie.
Możesz mieszkać ze mną w tej bocznej izbie, – oprowadzała ją po domu – kuchnia i dwie pozostałe izby należą do mojej synowej, Francki. Łońskiego roku przepisałam całe gospodarstwo na synka, więc chyba rozumiesz, że oni tu teraz rządzą. – szczebiotała radośnie – Ale o nic się nie staraj, bo tę boczną izbę mam zapisaną do śmierci i mogę tu przyjmować kogo zechcę.
Kiedy jednak Gustaw, syn Katarzyny z żoną wrócili do domu, od razu zauważyła, że nie są zadowoleni z jej przybycia.
A długo zostaniesz? - spytał mężczyzna od razu kiedy tylko matka oznajmiła, że będą mieć gościa.
-Jak długo będzie trza – uprzedziła jej odpowiedź Katarzyna.
Ale mamulka pieniędzy na jedzenie nie macie. – szczególnie podkreśliła dwa ostatnie słowa Francka.
Tyś też wiele nie miała jak żeś Gustlika brała. – odpowiedziała ciotka – A za to, że pole wam przepisałam i chałpę coś mi się chyba należy.
Ja mogę pracować, – odezwała się Agata chcąc załagodzić konflikt jaki wywołała swoją obecnością – odrobię i spanie i jedzenie, dużo mi nie trza, a nauczona jestem w gospodarstwie.
Ostatecznie młodzi pozwolili jej zostać do czasu porodu w ciotczynej izbie, ale musiała pomagać w polu i przy szykowaniu posiłków. Czyniła to chętnie, przyzwyczajona była przecież do ciężkiej pracy i bezczynność byłaby dla niej prawdziwa udręką. Z zapałem więc rzuciła się w wir nowych obowiązków. Jak dawniej u ojca, wstawała przed świtem, pasła Gutlikowe krowy, wyporządzała obornik w chlewie, karmiła domowy inwentarz, pomagała ciotce przy gotowaniu i pracowała z młodymi w polu. W końcu wszyscy pokochali ją jak członka rodziny i nawet skąpa Franciszka była zadowolona z tak pracowitej pomocnicy. Wieczorami wraz z Katarzyną bawiły się z dziećmi Gustlika i Francki. Wyobrażała sobie wtedy jakie będzie jej dziecko. Chciała myśleć o nim, że będzie śliczne i mądre jak dzieci Gustlika, ale wciąż przed oczami stawał jej ojciec i ciężki grzech, jaki popełnili. Wtedy ze zgrozą myślała, że jej dziecko nie może być normalnym, zdrowym człowiekiem, raczej urodzi się jako potwór wynaturzony z człowieczeństwa. Nocami coraz częściej płakała zdając sobie sprawę z coraz bardziej zbliżającego się rozwiązania. Ciotka nadal o nic nie pytała, choć słyszała jej łkanie w poduszkę i czuła, że biedna, mała Agata, córka jej zmarłej siostry wplątała się w jakąś straszną i smutną historię.
Brat mego zmarłego chłopa, Józef jest scholarzem dwie wsie dalej. – powiedziała kiedyś – To mądry człowiek, potrafą tak dobrze czytać i pisać, że aż uczą tego bajtli w szkole koło kościoła. Farorz bardzo go cenią i nawet pozwalają mu wypiekać hostie do mszy. To możesz sobie wyobrazić, jak są oni szanowani, a ludzie to noszą im po trzy chleby, po korcu żyta i po jednym srebrnym groszu za te nauki co dają ich dzieciom. Farorz przepisali im kawał łąki po lasem i niewielkie pole. Mają Józef jednego parobka do pomocy, ale już dawno mi mówili, że przydała by im się dziewka, żeby co ugotować jak przyjdą ze szkoły albo z pola. Może poszłabym kiedy do niego jak będzie mniej roboty, to mogę popytać czy nie zechcieliby dać ci izby bocznej, co do kuchni przylega. Tyś taka robotna, to narzekać nie będą. No, chyba, że po rozwiązaniu zabierzesz bajtla i wrócisz do ojca.
Na wspomnienie ojca ciarki przeszły jej po plecach i teraz właśnie zdała sobie sprawę z tego jaka jest szczęśliwa i spokojna kiedy nie ma go w pobliżu. Tu u ciotki nikt jej ciągle nie strofuje, nikt nie podnosi na nią reki i nikt nie pcha się ku niej nocą. Bardzo jednak tęskniła za braćmi, szczególnie za małym Danielem. On tam na pewno płacze cichutko po nocach. Trzy lata temu stracił matkę, a teraz jeszcze stracił jedyną osobę, która była dla niego łagodna i dobra.
Kilka dni później za zgodą syna i synowej ,Katarzyna wraz z Agatą wcześnie rano wyruszyły do Józefa. Droga do niego była dość daleka, minęło więc klika godzin zanim doszły na miejsce. Dom scholarza położony był niedaleko drewnianego kościoła w rozleglej, malowniczej dolinie porośniętej zieloną łąka i częściowo niewielkim lasem. Kiedy kobiety zbliżały się do domostwa już z daleka zauważył je młodzieniec krzątający się w gospodarstwie scholarza.
To Grzegorz, – ciotka zrobiła sobie za pomocą prostej dłoni daszek nad oczami, by ostre o tej porze dnia słońce nie oślepiało jej – to ten parobek, o którym ci mówiłam, Józef opowiadał kiedyś że przyszedł raz do niego, jeszcze jako mały chłopiec prosząc o łyżkę zupy. Jego rodzice zostali zamordowani podczas długiej wojny i borok od tego czasu błąkał się po świecie. Józef przygarnął go i wychował jak swego. Rozumiesz? – kiwnęła znacząco głową – Nigdy nie miał baby, to choć bajtla chciał mieć.
- Rozumiem – skinęła.
Grzegorz powiadomił już chyba scholarza o nachodzących dwóch kobietach, bo Józef wyszedł przed sień i wielce uradowany pobiegł im naprzeciw rozkładając szeroko ręce w powitalnym geście.
Katarzyna! Jak dobrze, że mnie jeszcze pamiętacie. A co to za śliczne dziewczę? - zwrócił się do Agaty, która pokraśniała nieprzyzwyczajona do komplementów.
Cerka nieboszczki Heleny, Agata.
Cerka Heleny! - ucieszył się.
Znaliście moją mamulke? – zaciekawiła się
Toć, znałem piękna z niej była baba, tak piękna jak ty dziołszko. Ale wchodźcie do środka, pewnieście znużone – szerokim gestem wskazał drzwi nie spuszczając wzroku z Agaty – Grzesiek! Grzesiek! Gdzieś się podział?
Młodzieniec nieco zawstydzony, ze spuszczonym wzrokiem stanął przed nimi w progu.
Sześc Boże – skłonił się przybyłym.
W kuchni przygotował już herbatę, Józef tymczasem zaprosił je do stołu w gościnnej izbie. Katarzyna od razu przeszła do rzeczy opowiadając szwagrowi z czym przyszła i czego spodziewa się po dzisiejszej u niego wizycie.
Sami przecież gadaliście, że przydałaby wam się gosposia Zefku, a nie ma lepszej kucharki od Agaty, choć młoda bardzo, to gospodarna i robotna z niej dziewucha, a przy tym zaradna, bo półsierota, bez matki chowana.
Mógłbym ją zabrać, ale do bajtli nie jestem przyzwyczajony i... jeszcze jedna rzecz. – tu zniżył głos – Co by farorz powiedzieli na to, że ładna dziewucha ze mną pod jednym dachem mieszka.
Farorzowi powiemy, że to daleka krewna, a pomoc bliźniemu to przecie nie grzech.
Jaka tam krewna, – machnął ręką – sami wiecie.
Powiecie farorzowi, że dobry uczynek robicie nie dając duszy chrześcijańskiej na zatracenie.
A wy z nim pogadacie, żeby bardziej uwierzyli?
Pogadam i wszystko objaśnię – uderzyła się w piersi ciotka Katarzyna.

IV

Po kilku tygodniach ciotka znów wybrała się z wizytą do Józefa, tym razem jednak nakazała Agacie pozostać w domu. Był środek jesieni w polu zostało jeszcze wiele pracy, Gustlik z Franciszką po całych dniach zbierali plony, Agata dzielnie pomagała im we wszystkim. Przez całą ciąże dobrze
się czuła, ciężka praca nie była dla niej wielkim problemem, jednak w ostatnich tygodniach zaczęła odczuwać coraz silniejsze bóle w podbrzuszu i z dnia na dzień była coraz słabsza. Nie mówiła o tym ciotce, ani młodym gospodarzom, do rozwiązania zostały przecież jeszcze jakieś dwa miesiące. Jednak zawsze czujna i spostrzegawcza Katarzyna zauważyła narastającą bladość na jej twarzy, a nawet podejrzała, że pewnego ranka Agata szykuje stare szmaty jakby zbliżała się jej comiesięczna słabość.
Agata czy ty krwawisz tam na dole? - spytała w końcu – Widzę, że szykujesz bindy.
To tylko trochę, to minie – zawstydziła się.
To niedobrze, dziołcho, musisz się bardziej szanować – pogroziła jej palcem i nakazała odpocząć w czasie kiedy ona pójdzie z wizytą do szwagra.
W gospodarstwie jednak nikt nie zwracał uwagi na jej dolegliwości, gdyż wszyscy pochłonięci pracą nie mieli czasu na rozczulanie się nad sobą.
Agata, wyciep gnój krowom! - nakazał Gustlik kiedy tylko ciotka opuściła gospodarstwo.
Okienko, przez które trzeba było wyrzucać obornik znajdowało się wysoko, a krowy ugniotły ściółkę swoim ciężarem. Trzeba było mocno się naszarpać, żeby usunąć z klepiska zalegającą grubą warstwą brudną ściółkę. Agata pracowała już kilkanaście minut, czuła narastającą słabość, ale wierzyła, że minie ona kiedy tylko uda jej się choćby przez chwilę odpocząć po wykonanej pracy. Obiecała sobie,że poprosi Franckę, by pozwoliła jej położyć się po obiedzie. W pewnym momencie poczuła jednak, że coś jakby pękło jej w środku, kiedy kolejny raz podniosła widły w górę. Opuściła bezradnie ręce, a ściółka nabrana na trzy ostrza wideł upadła na ziemię. Dotknęła dłonią spódnicy, była zakrwawiona. Pomyślała, że musi pobiec do Francki, ale oboje z Gustlikiem byli w polu. Chciała więc pójść do domu, położyć się w izbie ciotki, poczekać aż krwotok ustanie, jednak kiedy przeszła kilka kroków zrobiło jej się słabo, ogarnęła ją ciemność i upadla w progu.
Francka wróciła z pola żeby przygotować obiad dla rodziny, kiedy zauważyła Agatę leżącą w otwartych drzwiach obory. Podniosła hałas, od razu wysłała najstarszego syna po kobietę, która odbierała porody. Wraz z pozostałymi dziećmi wciągnęli nieprzytomną dziewczynę do izby. Stara Ledwońka przez całe życie odbierała porody. Mieszkała w pobliżu gospodarstwa Katarzyny, mogła więc szybko przybiec do chorej, tym bardziej, że akurat wróciła z pola szykować do obiadu. Po obejrzeniu zakrwawionej, nieprzytomnej Agaty pokiwała z rezygnacją głową i kazała Francce zaparzyć gorącej wody, a pozostałym domownikom wyjść na zewnątrz. Wkrótce jednak nawet gospodynię wygoniła za drzwi.
Sama nie wiem czy co tu jeszcze poradzę, ale najlepiej będzie jak nie będziesz patrzeć – stwierdziła i wypchnęła ją na pole.
W chałupie przez długi czas było cicho jakby makiem zasiał. W końcu Ledwońka otworzyła drzwi.
I co tam, hebamo? - zapytała z troską w głosie Francka
Dziołcha żyje, ale jak długo wydycha jest tylko w mocy Boga.
A dziecko?
Jest w skrzyneczce w rogu izby. To była dziołszka – podrapała się po głowie – A nie zaglądajcie do skrzyneczki, yno pochowajcie ją wartko. Nie było lekko ją wydobyć, sami wiecie.
Francka z przerażeniem pokiwała głową.
Trza będzie powiadomić jej ojca.
Hebama z wdzięcznością przyjęła koszyk jaj i flaszkę gorzałki, jeszcze raz z rezygnacją pokiwała głową i odeszła w kierunku swojej chaty.
Agata była przytomna. Wiadomość o śmierci dziecka przyjęła bardzo spokojnie.
Widać tak być musiało – szepnęła tylko.
Poślemy najstarszego synka do twojego ojca, będziesz pewnie rada go zobaczyć – chcąc zrobić ostatnią posługę umierającej Franciszka postanowiła jak najszybciej doprowadzić do jej spotkania z ojcem.
Agata jednak, choć ledwo żywa i tak słaba, że w ogóle nie ruszała się na łóżku złapała ją nagle za rękę.
Tego nie róbcie – wyszeptała
Czego? Nie chcesz widzieć ojca?
Nie chcę ich znać – wyszeptała prawie białymi, spieczonymi wargami i zasnęła.
Pod wieczór, kiedy Katarzyna wróciła od szwagra i dowiedziała się o wszystkim postanowiła następnego dnia pochować dziecko.
Z tym nie ma co czekać. Trza iść do farorza jeszcze dziś, coby przyszedł dać chorej ostatnie namaszczenie, a bajtel nieochrzczony, strach żeby jakim strzygoniem nie był. Trza go jak najszybciej pochować w poświęconej ziemi.
Farorz przyszedł jednak dopiero następnego dnia, daleko miał ze swojego kościoła z drugiej wsi. Chorej wyraźnie ulżyło kiedy oczyściła się ze swoich grzechów, zaś Francka z Katarzyną zabrały skrzyneczkę i poszły na cmentarz, by pochować nienarodzone dziecko obok starki Katarzyny, a prastarki Agaty, której grobem od dawna opiekowała się ciotka trzymając go dla siebie. Kobiety wychodząc spodziewały się wszystkiego co najgorsze i już po drodze umówiły się z proboszczem, że Katarzyna odda swój przyszły grób Agacie.
Rudolfa powiadommy dopiero po śmierci, skoro taka jej wola. Straszną krzywdę musiał jej wyrządzić, że nawet w ostatniej godzinie nie chce się z nim pojednać – wzdychała Katarzyna.
O, tak – wtórował jej proboszcz, który rozważał w swoim sercu wszystko o czym Agata opowiedziała mu podczas spowiedzi.
Kto wie, czy zastaniemy ją jeszcze żywą jak wrócimy – biadoliła Francka.
Jednak ku radosnemu zaskoczeniu kobiet po powrocie, Agata nadal żyła i nawet potrafiła się nieco poruszyć na łóżku.
Czasem tak bywa przed śmiercią, że chory na koniec lepiej się czuje. – drapała się po głowie Katarzyna – Zobaczymy co będzie do jutra.
Jednak noc młoda położnica także przetrwała, a następnego dnia poprosiła nawet o kilka łyżek zupy.
To dobry znak – cieszyła się ciotka.
I rzeczywiście, z dnia na dzień dziewczyna czuła się lepiej. Choć była bardzo blada, po dwóch tygodniach udało jej się pierwszy raz wyjść z łóżka, a po miesiącu pomagała Francce w gotowaniu obiadu.
Jak całkiem wyzdrowiejesz, będziesz mogla iść na służbę do Józefa – powiedziała jej pewnego dnia ciotka. - Scholarz czekają aż wydobrzejesz i nawet farorz powiedzieli, że będą radzi jak przyjdziesz robić na ich pola, jeśli cudem przeżyjesz. A cud przecież się zdarzył, choć wszyscy na tobie dziołcho krzyżyk położyli. Ale dzieci to już chyba, boroko mieć nie będziesz po robocie Ledwońki.
I nie chcę ich mieć ciotko – powiedziała zaciskając pięści.


V

Zanim Agata doszła całkowicie do zdrowia minęło jeszcze kilka tygodni, dlatego Gustlik z ciotką uradzili, że najlepiej będzie, jeśli do scholarza przeprowadzi się dopiero wiosną.
Po co masz dziołcho tam siedzieć zimą, jak nie ma tyle roboty w gospodarstwie. Pójdziesz, kiedy zacznie się robota w polu, to i Józef będzie bardziej rad, a i ty będziesz się czuła potrzebna.
Skromny pokoik u scholarza był nieco podobny do tego, jaki zajmowały wraz z ciotką w domu Gustika. Od pierwszego dnia wiedziała, że dobrze będzie się czuła w tym miejscu, gdzie niczego nie brakowało, prócz kobiecej ręki. Podobnie jak w domu ojca, tu też gotowała, pracowała w polu, doiła krowy Józefa. Grzegorz, parobek pomagał jej jak tylko mógł, mimo młodego wieku i szorstkiego obycia, był człowiekiem na którym można było polegać. Józef zaś wciąż obsypywał ją komplementami, szarmancki i dobrze ułożony ciągle zawstydzał biedną, wiejską dziewczynę, kiedy zwracał uwagę na jej urodę. Chciał spędzać z nią jak najwięcej czasu, często zabierał ją do szkoły, jakby chciał pochwalić się nią przed uczniami. Zachęcał ją, by towarzyszyła mu kiedy zajmował się ulami proboszcza. Początkowo nieco obawiała się przebywania w pasiece, jednak z czasem przekonała się, że pszczoły są niegroźnymi, pożytecznymi owadami i polubiła to miejsce.
Te kłody nazywają się stojakami. – tłumaczył chętnie wszystko, co dotyczyło sztuki bartniczej wpatrując się w Agatę jak w obrazek z kościoła – W nich mieszkają nasze złote muszki. Ten otwór, gdzie można zajrzeć do środka, to oko, a na wierchu jest głowa zaleszczona laskami, co trzymają plastry miodu.
Proboszcz był dobrym, spokojnym człowiekiem, polubił Agatę i chętnie zwracał się do niej we wszystkich sprawach. Z uwagi na to, że Józef często pomagał w kościele przy okazji różnych uroczystości, często i Agata przychodziła myć kościół, nauczyła się też wytapiać z wosku świece i pieczęcie. Wraz z Grzegorzem z resztek wosku wytapiali małe tabliczki do pisania, które służyły potem dzieciom w szkole Józefa. Mali wychowankowie, choć mieli w domach sporo zajęć, chętnie przybiegali choćby na chwilę do pasieki, by wraz z Józefem i Agatą obserwować pszczółki, albo wpadali do ich domu na pyszne placki, do których dziewczyna miała wyjątkowa rękę. Widziała jak Józef patrzył na nią wzrokiem zakochanego człowieka, znała dobrze to spojrzenie. Józef mógł być w podobnym wieku jak jej ojciec i przede wszystkim ten fakt sprawiał, że starała się unikać zostawania z nim sam na sam. Zupełnie inaczej było z Grzegorzem, do którego czuła całkowite zaufanie. Kiedy patrzyła w jego dobre, brązowe oczy, nigdy nie odwracała wzroku, a i on darzył ją wielką sympatią graniczącą z miłością. Ze wszystkich dzieci odwiedzających scholarza Agata najbardziej lubiła czarnowłosą Tereskę, córkę Marty, która podobno potrafiła leczyć chorych. Marta miała jeszcze jedna córkę, małą Małgorzatę, a teraz spodziewała się trzeciego dziecka. Spędzając codziennie wiele godzin na prowadzeniu swojego gospodarstwa, zbieraniu ziół i leczeniu chorych nie miała zbyt wiele czasu na zajmowanie się dziećmi. Na szczęście obie dziewczynki były nadzwyczaj grzeczne, choć niepodobne do siebie., Tereska bowiem była kruczo czarnowłosą, szczupłą, skromną dziewczynką o stalowych oczach podobnych do oczu jej ojca Ignacego, zaś mała Małgorzata, odważne niebieskookie dziecko nie przypominała żadnego z rodziców.
Marta nie jest moją mamą – wyznała kiedyś Tereska Agacie, z którą zaprzyjaźniła się do tego stopnia, że nie było dnia, by nie przybiegła choćby na chwilę do pasieki, gdzie dziewka scholarza tak bardzo lubiła przebywać – Moja mama umarła, kiedy mnie urodziła, ale Marta przaje mnie i Małgosi tak samo, jakby była nasza prawdziwą mamą.
Zaciekawiona tym, co opowiedziała jej Tereska spytała kiedyś Józefa o Matrę.
Ona przyszła kiedyś na służbę do naszego starego hrabiego – chętnie opowiedział jej historię kobiety Józef – Ignac był zarządcą majątku panoczka, ożenił się z nią, choć miała już tę Małgosię. Niż stary hrabia umrzył łońskiego roku, zapisał Marcie i Ignacowi ładny kąsek pola, staw i las, by mogli zbudować sobie ten dom i żyć w pokoju. Wiedzieli bowiem nasz dobry panoczek, że kiedy jego synek Ludwik odziedziczy majątek, wyrzuci starą służbę i zacznie tu nowe porządki. I mieli recht panoczek, bo dziedzic zaraz wyciepli służbę, dwór zamknęli i pojechali do Wiednia, gdzie mogą strugać wielkiego pana.
A skąd ta, Marta tak poradzi leczyć ludzi? Skąd zna się na ziołach? - zaciekawiła się
Ach, tego nikt nie wie, moja śliczna Agato, bezmała jej matka Kornelia też znała się na tych sprawach i nauczyła córkę. Marta nie chce o tym gadać, to i lepiej jej nie pytać.
Imię Kornelia było znane Agacie, to samo imię nosiła czarownica z Kindry, też znała się na ziołach, ale podobno używała je do złych celów. Ta Marta i jej matka z pewnością nie mają nic wspólnego ze złą czarownicą, ta matka dobrej Tereski i ślicznej Małgorzaty, żona szanowanego przez wszystkich Ignacego nie może być powiązana z Kindrą.
Sianokosy rozpoczęły się na dobre i Agata dzieliła teraz czas między suszeniem siana na polu proboszcza, a sporą łąką Józefa, która rozciągała się pod lasem. Józef do południa siedział w szkole, popołudnia zaś dzielił między pasiekę proboszcza, a pracę w oborze i czytanie książek. Do pomocy przy sianie pozostał więc Agacie tylko Grzegorz. Lubiła patrzeć na jego spokojne, doskonale skoordynowane ruchy, był szczupły, ale umięśniony, co spowodowane było ciężką pracą. Nie mówił wiele, ale z Agatą rozumieli się bez słów. Czuła, że to właśnie on, ten cichy, małomówny sierota co dzień stawał się dla niej kimś coraz bardziej ważnym, jak ktoś z rodziny, ktoś o kogo chciała się troszczyć i wciąż pragnęła jego towarzystwa. Nie rozumiała do końca tego, co czuła do Grzegorza, w niczym nie przypominało to tego, co łączyło ją z ojcem, ani tego, czego chciał od niej Józef, a coraz bardziej była przekonana, że nie jest dla niego tylko dziewczyną do posług. Była jednak pewna że bez jej zgody nie będzie próbował jej uwieść., za bardzo był związany z proboszczem i z kościołem, za bardzo był szanowany przez ludzi ze wsi, by szargać sobie opinię niemoralnym związkiem.

VI

Pod koniec lata do gospodarstwa Józefa przybył Gustlik. Agta niosła akurat mleko z chlewika po skończonym dojeniu i zauważyła jak zbliżał się polnej drogi prowadzącej do gospodarstwa. Niezmiernie ucieszył ją jego widok, położyła więc wiadro z mlekiem na ziemi i pobiegła przywitać się z kuzynem.
A co tam u ciotki? - od razy zaczęła wypytywać o Katarzynę – Czemu z wami nie przyszła? Tak się za wami stęskniłam.
Ja właśnie z polecenia mamulki przychodzę. – opuścił głowę – Zachorzali, chcą byś przyszła zaopiekować się nimi w ostatnich godzinach,
Jak to? Co wy gadacie? Tak by źle z ciotka było? - przeraziła się
Pokiwał tylko głową
To może Martę, nasza znachorkę poproszę, by poszła z nami.
I my mamy dobrą zielarkę, pamiętasz przecież starą Ledwońkę, co twój poród odbierała. Przecież ona nie gorsza niż ta, wasza Marta.
No, tak. – musiała przyznać mu rację, zresztą wiedziała, że ciotka będzie bardziej ufała sąsiadce, niż obcej kobiecie z innej wsi. - To wejdźcie odpocząć kuzynie, zjecie coś i Józef się uraduje jak was zobaczy. Ja przyszykuję się do rogi.
Przytaknął i udał się do chaty, tym bardziej, że Josef zobaczył już gościa przez okno i wyglądał na niego z nosem przylepionym do szyby. Kiedy dowiedział się, ze Gustlik przyszedł po Agatę nie był zadowolony z tego, że będzie musiała opuścić na jakiś czas jego domostwo.
To robotna i dobra dziołcha, jest mi potrzebna – lamentował – Obiecajcie choć, że jak tylko Katarzynie będzie lepiej puścicie Agatę z powrotem do mnie.
Nikt jej przecież na siłę trzymać nie będzie. – odburknął Gustlik niezadowolony, że z taką mocą naciskał, by dziewczyna jak najszybciej wróciła – Chyba nie będziecie bronić jej odwiedzać starej ciotki?
A, broń Boże! - uderzył się w piersi – Niech idzie, jeśli taka jej wola.
Jednak kiedy Agata odchodziła spakowawszy wpierw skromny węzełek z rzeczami, ze smutkiem patrzyło za nią czworo oczu. Józef aż drżał z przejęcia i ze strachu, że straci na długi czas towarzystwo ukochanej kobiety. Jednak Agata spojrzała głęboko w oczy Grzegorza, chciała zatrzymać to spojrzenie w pamięci, aż do swojego powrotu.

Ciotka nie wyglądała dobrze, od dwóch tygodni prawie wcale nie wychodziła z łózka, była słaba i wycieńczona, a w polu i w gospodarstwie robota czekała, kończyło się przecież lato i żniwa trwały w pełni.
Dobrze, że tu jestem – pocałowała ją w czoło Agata, kiedy tylko wpadła do chaty i przywitała się z Franciszką i dziećmi – Będę mogla wam trochę pomóc w polu i zaopiekuję się wami, cioteczko.
Rzeczywiście brakowało w gospodarstwie tej pary rąk jaką zapewniała Katarzyna kiedy była jeszcze w pełni sił. Teraz Agata, jak kiedyś pomagała młodym gospodarzom w polu, wraz z Francką gotowała dla całej rodziny, bawiła dzieci i pomagała w oborze. Często jednak łapała się na tym,że tęskni za domem Józefa i za dobrymi, czułymi oczami Grzegorza.
Jak mamulka cię tu mają, to zaraz są zdrowsi – mawiał do niej Gustlk chcąc pocieszyć sam siebie.
Wszyscy jednak widzieli, ze Katarzyna gasła z godziny na godzinę.
Zanim pójdę do Pon Bóczka, powiedz mi Agato kto był ojcem twojego bajtla – spytała kiedyś pod wieczór, gdy wszyscy wyszli do obory – Jestem już jedną nogą na tamtym świecie, nikomu już nie wyzdradzę twojej tajemnicy.
Nie chce wam przybijać gwoździa do trumny, – opuściła głowę – niech ten grzech będzie tylko mój, wy byście tego mogli ciotko nie przetrzymać.
- Czułam, – szepnęli ciotka – czułam, żeś musiała znosić straszne rzeczy w rodzinnym domu.
Czy domyśliła się? Tego Agata już nigdy się nie dowiedziała, bo tego samego dnia dobra Katarzyna zamknęła oczy na wieki.
Następnego dnia od rana zeszły się kobiety z sąsiedztwa, by pomoc Gustlikowi i jego rodzinie w oborze i w obejściu, trzeba było przecież przygotować się jeszcze tego samego dnia na rzykania za zmarłą. Znajomi i przyjaciele Katarzyny przychodzili pożegnać się i dopiero teraz rodzina mogla się przekonać jak bardzo nieboszczka była lubianą i szanowaną osobą. Stara Ledwońka nie tylko znała się na leczeniu i na obieraniu porodów, ale też była powszechnie szanowaną rzykaczką, po którą przychodzili ludzie nawet z innych wsi. Nie miał więc problemów Gustlik ze zorganizowaniem rzykania. Do trumny włożyli jej ulubiony grzebień, torebkę z kilkoma drobiazgami, które najbardziej lubiła używać, zaś najbardziej kłócili się Gustlik z Francka o laskę. Francka bowiem uważała, że powinni ją włożyć do trumny, bo przecież Katarzyna używała ją w ostatnich miesiącach, jednak Gustlik nie chciał się na to zgodzić.
Mamulka nie będą przecież chodzić z kryką na drugim świecie, jak jaka kuternoga.
W końcu zostało na tym, że Katarzyna zostanie pochowana bez laski.
Na pogrzeb przybyło wielu ludzi, którzy już od rana zaczęli schodzić na różaniec za zmarłą. Stojąc nad trumną w pewnym momencie zauważyła Agata ojca wchodzącego do izby, gdzie leżała nieboszczka. Nie patrzył jak inni na zmarłą, wzrokiem mierzył córkę od stóp do głów. Nogi zatrzęsły się pod nią, czuła jak sucho robi jej się w ustach. Od czasu, kiedy zamieszkała w domu Józefa niewiele o nim myślała, czasem wieczorami wspominała braci, szczególnie najmłodszego Daniela, zastanawiała się jak radzi sobie bez niej, czy już bardzo urósł, czy ociec nie wykorzystuje go zanadto w polu i w gospodarstwie. Tęskniła za nim i za Jakubem, wspominając ich uroniła w domu Józefa niejedną łzę. Teraz widok ojca uporczywie przyglądającego się jej przywołał wszystkie wspomnienia związane z braćmi, z matką i te związane z grzechem, o którym już od jakiegoś czasu przestawała myśleć. Jak inni podszedł i Rudolf do trumny, podał rękę Gustlikowi i dotknął w pożegnalnym geście rekę Katarzyny, po czym skinął na Agatę by wyszła za nim do drugiej izby.
Po pogrzebie wrócisz do domu – oznajmił ledwo tylko znaleźli się w pustej kuchni – Czemu nie przyszłaś od razu jak umarł bajtel? - pogłaskał ją otwartą dłonią po policzku – Powinnaś przyjść – wyszeptał z wyrzutem.
- Jak bracia? - zmieniła temat – Czy zdrowi?
Zdrowi.
Co u nich?
Zobaczysz jak wrócisz.
Czemuście ich nie zabrali?
Obaczysz ich jak wrócisz – ostatnie słowa powtórzył z naciskiem
Teraz służę u scholarza w inszej wsi.
Nic mnie to nie obchodzi! - podniósł głos – Masz wrócić, potrzeba nam baby.
Wam potrzeba, ale ja już nie wasza! – rzuciła mu odważnie i wybiegła z kuchni.
Stał tak dłuższą chwilę, jednak ludzie w drugiej izbie przestali już powtarzać dziesiątki różańca, przyszedł ksiądz poświecić zmarłą i odprowadzić ją wraz konduktem na cmentarz.
W kościele Agata zauważyła Józefa. Mimo tego, że nie darzyła go takim uczuciem, jak by sobie tego życzył szczerze ucieszył ją jego widok. Pomyślała, że zaraz po pogrzebie pójdzie z nim do jego gospodarstwa, ojciec nie będzie miał odwagi jej zatrzymać, przecież ojciec zawsze był tchórzem.

VII

Józef ucieszył się bardzo kiedy Agata zadeklarowała chęć udania się wraz z nim do domu.
Pogadamy drogą – zrobił tajemnicza minę – Miałem wielką nadzieję, że wrócisz ze mną, to fest dobrze dziołcho, bo chce ci coś powiedzieć.
Kiedy jednak wyszli na drogę wychodzącą ze wsi dogonił ich Rudolf prosząc Agatę, by zechciała z nim porozmawiać.
Raduję się, że mogę poznać ojca Agaty, to taka dobra i robotna dziewucha – Josef chciał być miły – Obiecuję, że u mnie źle jej nie będzie.
Wierzę, – Rudolf zrobił poważną minę – ale trza mi się z nią rozmówić.
To ja pójdę przodem, będę na cienie czekać za młynem koło olszyny. Idź, pogadaj z ojcem. Niechcąc, by Józef domyślił się jaka atmosfera panuje między nimi zgodziła się zawrócić.
Chodźmy do stodoły Gustlikowej, tam nikt nam nie będzie przeszkadzał – złapał ją za rękę.
W czym?! - przeraziła się
W niczym – mrugnął głupkowato oczami i machnął erka próbując ją tym gestem nieco uspokoić. - Gustlik ma gości po pogrzebie, po co ma widzieć , że zawróciłaś. Będzie wypytywał.
Dobrze, – zgodziła się chcąc mieć to jak najprędzej za sobą – rozmówimy się a potem dogonię Józefa.
Ledwo jednak przestąpili próg stodoły zaczął jej robić sceny zazdrości.
Co to za stary cap? Co ty z nim masz, że tak chcesz tam iść?
Złapała go za koszule
Nic wam do tego, nie o tym chyba chcieliście gadać!
Nic ci przecie nie zrobię, jestem twoim ojcem. Podejdź tu – wyciągnął rękę.
Odsunęła się, nie chciała mieć więcej z nim nic wspólnego, nie chciała wracać do tego co było, nawet do wspomnień, ale mimo niechęci rozczulił ją ten gest. Mimo wszystko tęskniła do wcześnie utraconego dzieciństwa, miała przecież dopiero piętnaście lat. Zrobiła niewielki krok do przodu, od razu to wyczul
Agatko, córeczko. – szepnął – Tatulek kochają cię, zawsze cię kochali.
Coś w niej pękło, wielkie, ciężkie łzy poleciały jej po policzkach, poczuła ten ogromny żal, który od tak dawna tłumiła w sobie, tę tęsknotę siedzącą w środku jej serca, niczym twardy kamień. Zbliżyła się do ojca, objęła go, wtuliła się w ramię łkając.
Czyś nie tęskniła? - szeptał
Tęskniłam za domem i braćmi. – przestała łkać – Powiedzcie co u nich. Czy Danielek bardzo urósł?
Urósł. – przyciągnął ją mocniej do siebie całując włosy i czoło – A jak ja tęskniłem, moja mała, – szeptał – obiecaj, że wrócisz, że be będzie jak kies. - całował teraz jej twarz, szyję, wodząc dłońmi po piersiach.
Cofnęła się gwałtownie
Wy znowu o tym. Wy zawsze tylko o jednym! - krzyknęła
Cicho! - zatkał jej usta przewracając na gumno w stodole – Cicho, bo usłyszą.
Podciągnął w górę jej spódnicę
Zostawcie, zostawcie – próbowała go odepchnąć, ale napierał całym sobą coraz bardziej zaciekle. - Ojcze, zostawcie – błagała.
Nie słuchał, pocił się i ślinił jak kiedyś, wciskał swoje wielkie, wilgotne dłonie pomiędzy jej uda
Nie, nie chcę – jęczała.
Wyczuła pod ręką kamień, który być może służył do podpierania wrót stodoły, a może przyniosły go dzieci z podwórza.
Zostawcie – poprosiła jeszcze raz.
Nie słuchał. Uniosła kamień w gorę, cisnęła nim mocno.
Ty! Ty, ścierwo! - warknął unosząc zakrwawiona skroń.
Przeraziła się, ale uderzyła jeszcze raz, nie chciała tego, ale uderzyła. Osunął się na bok, twarzą w dół.
O Boże miłosierny – jęknęła wysunąwszy się spod niego.
Wybiegła na podwórze. W domu Gustlika z pewnością byli jeszcze goście, którzy przybyli z daleka i chcieli trochę dłużej porozmawiać z gospodarzami. Nie miała odwagi pobiec domu. Co powie ludziom? Przecież wszyscy widzieli jak poszła z Józefem do jego gospodarstwa. Nikt nie wiedział, że wróciła tu z ojcem. Przez chwilę rozglądała się po podwórzu. Przy budzie siedział uwiązany pies, ale dobrze znał Agatę i nie podniósł się na jej widok, nie zaszczekał. Pobiegła przed siebie, prosto do drogi, gdzie rozstali się z Józefem. On będzie czekał niedaleko młyna, jak obiecał, on zawsze dotrzymuje słowa. Jeśli pójdę teraz do jego gospodarstwa, nieprędko zobaczę się z Gustlikiem i Francką, chyba, że... Nie tak nie mogło się stać,ojciec jest silny, wykaraska się. Pobiegła w stronę młyna, próbowała uspokajać samą siebie, nadaremnie. Trzeba mi będzie iść do spowiedzi, do farorza – myślała.
Józef siedział na miedzy, niedaleko olszyny.
Czy wszystko dobrze? - spytał patrząc zdziwiony, widząc ją bladą, a mimo to zziajaną.
Dobrze – wypowiedziała to słowo głosem, którego sama nie poznała.
Czy aby na pewno? - spojrzał na nią pełen troski
Ojciec chcieli, bym wróciła z nimi do domu, – próbowała usprawiedliwiać się sama nie wiedząc po co – nie zgodziłam się. U was mi dobrze.
To go uspokoiło, uśmiechnął się, to właśnie chciał usłyszeć.
To mnie raduje , Agato, ogromnie raduje.
Uznał , że nadszedł czas, by wyznać jej to, o czym chciał z nią mówić.
Bo ja, Agato w dobrej wierze chciałem ciebie o coś prosić – zaczął, choć nie bardzo wiedział jakimi słowami przemawiać do tej młodziutkiej dziewczyny, która była jeszcze właściwie dzieckiem niewiele starszym od jego uczennic z parafialnej szkółki, jednak od samego początku, od pierwszego spojrzenia kiedy przybyły do jego domu z nieboszczką, Katarzyną nie potrafił traktować jej jak dziecko. Jej uroda, jej jasna , dziewczęca twarz, kobiece kształty i to, że widział ją brzemienną działały na niego w jakiś niewytłumaczalny sposób. Wiedział, że jest to miłość, miłość w najczystszej postaci. Pragnął tylko jej dobra, żeby była szczęśliwa i żeby niczego jej nie brakowało. - Ja chcę tylko by niczego ci nie brakowało.
Niczego mi u was nie brakuje – zapewniła gorąco.
Ale, o twojej przyszłości myślę.
Co wy? Chcecie mnie wydać? - uśmiechnęła się mimo tego, co się dziś wydarzyło, mimo tego o czym ciągle myślała.
Nie wbrew twojej woli – wyjąkał
Co wy? - zatrzymała się – Za kogo?
Ja cię proszę, żebyś się za mnie wydała – dotknął jej reki.
Wyrwała się
Co wy?
Bo widzisz, Agato, – zaczerwienił się jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku – przepisałbym ci dom i gospodarstwo. Farorz majom cię w zocy i też nie mieliby nic przeciwko. Byłabyś zabezpieczona.
Nie trza mi zabezpieczeń, poradzę sobie – wysapała ze złością.
Spojrzał na jej zagniewaną twarz. Szli w milczeniu całą drogę, aż do gospodarstwa. Postanowił, że więcej jej nie poprosi, choć było mu smutno, tak bardzo smutno, że aż dusiło go w gardle.

VIII

Grzegorz o mało co nie oszalał z radości, kiedy zobaczył dwie postacie zbliżające się do gospodarstwa. Więc jednak wróciła, teraz znów będą razem pracować, będą żartować przy stole i będzie mógł patrzeć, jak otoczona dziećmi ze szkoły Józefa piecze dla wszystkich placki, albo jak opowiada im o życiu pszczółek z pasieki proboszcza. Odkąd odeszła do gospodarstwa Gustlika nie spał spokojnie ani jednej nocy, tak bardzo tęsknił, modlił się o ten dzień kiedy zobaczy zbliżającą się do domu jej smukłą postać. Kochał ją i wielbił niczym figurkę Najświętszej Panienki z drewnianego kościoła, który razem sprzątali. Kiedy jednak podbiegł do niej radosny jak dziecko, zamiast wyznać jej jak bardzo tęsknił, rzekł niby obojętnym tonem.
A to się farorz ucieszą, że będzie miał znów kto o kościół dbać.
Uśmiechnęła się, czuła co chciał powiedzieć, wiedziała, że nie potrafił tego wyrazić żadnymi słowami. Jej też przecież serce podskoczyło na jego widok, teraz dopiero spostrzegła jaki jest piękny i młody, nie to co ojciec, czy Józef.

Następnego dnia poszła do spowiedzi.
Żałuj za grzechy, dziołcho, ale nie zadręczaj się, – pocieszał ją proboszcz, kiedy wyznała mu swoją tajemnicę – jeśli twojemu ojcu stało się co poważnego Gustlik przyjdzie powiadomić cię. Ale jak mówię nie zadręczaj się zawczasu, a Józefowi obiecaj rękę. Scholarz to dobry człowiek, będzie ci dziłocho kochającym mężem, to ci się należy po tym co przeszłaś. Weź go sobie, przyszłość będziesz mieć zapewnioną.
Ale, ja go kocham farorzyczku.
Dziołcho, – zastukał palcem w konfesjonał – a kto się młodych pyta czy się chcą? Jak ojcowie nakażą, to miłość przychodzi z czasem, z rokami. Tak będzie i u ciebie.
Z kościoła wyszła smutna. Farorz też radzili jej, żeby wyszła za Józefa mimo tego,że go nie kocha, z drugiej jednak strony była mu głęboko wdzięczna. Proboszcz jest wyjątkowo mądrym i dobrym pasterzem. Nie potępia jej mimo strasznego grzechu jaki popełniła, nie straszy jej piekłem i jest pewna, że dotrzyma tajemnicy spowiedzi, nikt nigdy we wsi nie pozna jej mrocznych sekretów.
Mijały dni, a nikt nie przychodził z gospodarstwa Gustlika. Z czasem zaczęła uspakajać sama siebie. Skoro nikt nie przychodzi, to znaczy, że on żyje, że doszedł do siebie. Ciągle powtarzała sobie: znów będą przychodzić dzieci, będziesz dla nich gotować, powoli zapomnisz o wszystkim co złe. Ale dzieci ze szkoły jakoś ostatnio rzadziej przychodziły,a jeśli już któreś przyszło, to był to jakiś malec z najmłodszej grupy. Pewnie dzieci są zmęczone, na dworze jest ostatnio zimno, pada deszcz i chcą jak najszybciej wrócić do domu. Ale co dzieje się z Tereską? Kiedyś nie było dnia, żeby nie wpadła choćby na chwilę przywitać się z Agatą. Teraz mimo tego,że wszyscy wiedza, o jej powrocie Tereska nie przyszła nawet się przywitać.
Zapytała o to Józefa
Marta, matka Tereski urodziła dziewczynkę kiedy byłaś u Gustlika, pewnie dziewczynka pomaga w pielęgnowaniu bajtla.
Józef na pewno ma rację, Marta zajęta swoim gospodarstwem i leczeniem chorych, którzy od czasu do czasu pojawiali się w jej domu potrzebowała dziewczynki do pomocy przy opiece nad młodszymi dziećmi.
Jednak kiedy kilkoro z rodziców starszych dzieci zaczęło skarżyć się na to, że ich pociechy nie wracają do domów prosto ze szkoły, albo, że znikają gdzieś na całe wieczory zamiast pomagać w gospodarstwach Agata z Józefem poważnie zaniepokoili się.
W naszej wsi dzieje się coś dziwnego – stwierdził Józef i postanowił baczniej obserwować je w szkole.
Kilka dni później Agatę odwiedził Ignacy, mąż Marty.
Staramy się o naszą Tereskę. Żona opowiadała, że dziołszka bardzo was lubi. Czy nie moglibyście przyjść do nas na wieczerzę.
Zgodziła się od razu, bardzo chciała poznać Martę. Intrygowała ją ta kobieta odkąd kiedyś Józef opowiedział jej o tym w jak tajemniczych okolicznościach przybyła do wsi. Teraz zobaczywszy Ignacego pomyślała też, że musi być niezwykła skoro tak szarmancki i przystojny mężczyzna poprosił ją o rękę wiedząc,że ma nieślubne dziecko i nie posiada żadnego majątku. Bardzo chciała też pomóc Teresce, troszczyła się o tę małą, która była w podobnym wieku jak jej braciszek Daniel, za którym tak bardzo tęskniła. Patrząc na Tereskę zawsze wyobrażała sobie jak Daniel mógł wyrosnąć od czasu kiedy opuściła rodzinny dom.
Intuicja nie omyliła ją . Marta była naprawdę piękną, rudowłosą, wyprostowaną, dumną kobietą. W domu wszędzie czuć było jej obecność, a dzieci były czyste, zadbane i dobrze ułożone. Maleńka niedawno urodzona córeczka Zosia była ślicznym niemowlęciem. Kiedy tylko wzrok Agaty spoczął na jej słodkich maleńkich usteczkach poczuła ucisk w piersi, pomyślała o swojej zmarłej córeczce, której nie dane jej było zobaczyć. Małgorzata, prawie czteroletnia dziewczynka była niebieskooką blondynką o ślicznej jasnej twarzyczce, Tereski zaś nie było w domu. Marta przywitała swojego gościa ciepło i zaprosiła na kolację.
Martwimy się o naszą dziołszkę. – zaczęła kiedy tylko skończyli jeść – Ostatnio wciąż znika z domu. Zawsze była taka szczera, otwarta, a od niedawna nie chce nam o niczym gadać.
U mnie też nie było jej od dawna, – Agata zrobiła zmartwiona minę – mało tego, bezmała inni rodzice też się skarzą na bajtle, że tracą się z domów. Czy nie widzieliście ostatnio czego dziwnego we wsi?
Ach, – uśmiechnęła się Marta – a cóż ja miałabym widzieć jak wciąż robię w gospodarstwie, leczę ludzi, albo bawię dzieci. Czasem też do mnie kto przyjdzie z innej wsi, albo jaki żebrak żeby mu rany opatrzyć. Jakieś dwa tygodnie temu też był jeden, młody chłop, ot, taki wędrowiec z tych co od wsi do wsi chodzą i o jodło proszą, albo o robotę. Z Tereską to ogromnie rad gadał, ale opatrzyłam mu starą ranę, co otworzyła się skuli tego chodzenia po świecie i za parę dni poszedł sobie w swoją stronę.
Obiecuję wam, ze spróbuję pogadać z Tereską i wywiedzieć się czego – zapewniła gorąco Agata.

IX

Wszystkie dzieci rozbiegły się do domów, było już późno. Rodzice podobno byli u scholarza na skardze, więc tego dnia nikt nie odważył się zapuszczać w las po szkole. Tereska wiedziała , że Marta martwi się się o nią. Było jej przykro kłamać, nigdy dotąd nie musiała tego robić, choć Szymon twierdził, że kłamstwo w dobrej intencji nie jest grzechem nie była co do tego przekonana. A teraz jeszcze ta sytuacja z Zuzką. Widziała wyraźnie, jak za krzewem dzikiej róży Szymon całował koleżankę, nie był to chrześcijański pocałunek o jakich nauczał w swoich kazaniach uczniów, bo tak nazywał dzieci , które poszły za nim. To był pocałunek grzeszny, Tereska była tego pewna i było to dla niej szokiem. A Zuza?. Była przecież jej przyjaciółką, zawsze zwierzały się sobie z największych tajemnic, a teraz zaprzeczyła, kiedy spytała ją o ten pocałunek. Czyżby Szymon w tej kwestii też kazał jej kłamać? Na początku mówił , że kłamstwo jest grzechem.
Moi uczniowie, wasz farorz, którego nazywacie pobożnym człowiekiem i waszym pasterzem jest kłamcą i wasz scholarz Józef też jest kłamcą – przemawiał stojąc na pieńku wywróconej kiedyś przez piorun starej topoli – Oni gadają wam, że są sługami bożymi, a zdradzają Boga biorąc srebrne grosze od waszych rodziców, a także wasze chleby i żyto. Moi uczniowie, musicie wiedzieć, że wasi rodzice grzeszą słuchając farorza i czcząc budynek jakim jest kościół. A Pon Bóczek mieszkają w drzewach, słońcu w chmurach i w tym lufcie, który wdychacie każdego dnia, dlatego czcić Pon Bóczka trzeba tu w lesie i w wielkim świecie. Posłuchajcie mnie, to wam pokażę prawdziwego Pon Bóczka.
Teraz Tereska zaczęła zastanawiać się dlaczego Szymon nazywał proboszcza i scholarza kłamcami skoro sam nie mówił dzieciom prawdy o tym co robił z Zuzką za krzakiem i dlaczego namawiał ich do nieposłuszeństwa wobec rodziców. Czuła się winna, straszliwie winna wobec tych dzieci, które namawiała do spotkania z Szymonem w lesie. Zastanawiała się czy nie popełniła wobec nich grzechu, a szczególnie wobec Zuzki. Teraz też zauważyła, że kiedy dzieci rozbiegały się do domów, Zuzka nie czekała na nią, tylko pobiegła w drugą stronę, w stronę lasu. Czyżby szła na spotkanie z Szymonem sama? Na myśl o tym ciarki przeszły jej po plecach. A może powiedzieć o wszystkim Marcie? Ona jest taka mądra, zna się na ziołach, może uleczy serca dzieci, które zostały zatrute przez Szymona.
W końcu nie wiedząc czemu pobiegła w stronę lasu. Zobaczyła go na skraju.
Czemu nie poszłaś do domu jak inni? - warknął
– Staram się o Zuzkę. Widziałam jak szła tu sama.
Co ?! - zdenerwował się – Ona poszła do domu , ty też masz iść.
Ruszyła z powrotem
Zaczekaj – powstrzymał ją ruchem reki – Ty coś knujesz. Chyba nie chcesz gadać Marcie, albo scholarzowi o mnie?
Czuła, że zimny pot oblewa jej ciało. Skąd znał jej myśli? A może rzeczywiście potrafił czytać ludziom w głowach, jak im opowiadał.
Widziałam was z Zuzką ! - wykrzyknęła mu prosto w twarz
No i co? - zaśmiał się – Ty nic nie pojmujesz, czasem oczy mylą, pozdało ci się, widziałaś to, co chciałaś zobaczyć.
Nie prawda!
Słuchaj, – doskoczył do niej jak ryś, złapał jedną ręką za gardło – w jednej wsi też była taka dziewucha, co to nie poradziła trzymać języka za zębami. Teraz leży w grobie, ciebie też to czeka jak coś wyklachasz..
Wyrwała mu się, biegła przed siebie.
I Zuzkę to może czekać jak wyklachasz! - zawołał,
Czuła, że jeśli teraz przewróci się, to nigdy więcej nie wstanie. Szymon wcale nie był świętym człowiekiem za jakiego się podawał, on był złym czarownikiem, a ona namawiała dzieci żeby go słuchały i teraz ona jest wszystkiemu winna. Nie wiedziała jakim cudem znalazła się w pasiece proboszcza. Było tu cicho o tej porze roku, pszczółki, które tak lubiła obserwować latem z Agata spały. Oparła się o jeden z pni służący za barć. Wiedziała, że za chwile się ściemni, musi wracać do domu , rodzice na pewno się niepokoją. Małgorzata ciągle ostatnio pytała czemu nie chce się z nią bawić, nawet Zosię, najmłodszą siostrzyczkę malo ostatnio widywała.
Teresko! - usłyszała za plecami.
Nie była pewna czy to jakiś człowiek woła ją po imieniu czy może śmierć wysłana przez Szymona nadeszła by zabrać jej duszę.
Teresko, to ja, Agata.
Co za szczęście, to tylko Agata, kochana przyjaciółka z którą zawsze mogla o wszystkim porozmawiać.
Agato! - załkała – Co ja mam robić?
Zmarzłaś, – owinęła ja swoim pledem – chodź ze mną, ogrzejemy się
Nie chcę żeby panoczek scholarz mnie widzieli.
Nie bój się, – przytuliła ją – pójdziemy do mojej izby, panoczek cię uwidzą.
Dopiero przy ciepłym mleku i rozgrzanym piecu w przytulnej izbie Agaty uspokoiła się nieco.
Powiedz mi Teresko co się robi z naszymi dziećmi
Nie mogę, – zapłakała gorzko – Szymon powiedział , że jeśli co wyklacham, to śmierć przyjdzie po moją duszę.
Mnie możesz powiedzieć. – pogłaskała ja po głowie – Tu śmierć nie przyjdzie.
Przyjdzie, Szymon to czarownik, zabije mnie i Zuzkę.
A kandy on teraz jest?
W lesie, on wszystko słyszy, teraz też słyszy co gadamy. Muszę iść do domu! - podniosła się nagle i wybiegła z izby.
Teresko, odprowadzę cię! - wybiegła za nią, ale dziewczynka pognała ile sił w nogach do gospodarstwa rodziców.
Agata postanowiła działać.
Musimy zebrać inne dzieci i wypytać je o tego Szymona – powiedziała jeszcze tego samego dnia do Józefa.
A jeśli to naprawdę czarownik? - przestraszył się
Przestańcie! - złajała go – Taki mądry człowiek, a boi się jakiegoś gołowąsa! Musimy go złapać i uwięzić nim jakiemuś dziecku stanie się krzywda.

X

Agata prosi byście poszły po szkole do niej na placki – zakomunikował Józef następnego dnia w szkole dzieciom.
Od rana już próbowała przygotować się do tego o co będzie wypytywać dzieci i jak to zrobić,by ich za bardzo nie przestraszyć. Okazało się jednak, że na poczęstunek przybiegły tylko młodsze dzieci. Pięcioro starszych zaraz po skończonych lekcjach odeszło. Agata nie dała jednak za wygraną, następnego dnia znów napiekła placków i zaniosła do szkoły.
Dzisiaj zrobimy sobie przerwę w lekcjach. - ogłosił scholarz – Agata przyniosła placki, a ja muszę zatem wyjść na chwilę do naszego farorza.
Wcześniej umówili się , że Józef opuści szkolę, by dzieci mogły czuć się swobodniej.
Chcę was spytać, czy któreś z was nie widziało tego Szymona, co to niedawno leczył się u Marty zielarki? - spytała nagle podczas poczęstunku i wesołych rozmów, ot, tak jakby od niechcenia.
Widziała jak Tereska zbladła.
Rozchodzi się o to, że ten Szymon zapomniał jednej rzeczy i chciałbym mu ją oddać.
A co to za rzecz? - spytała dwunastoletnia Zuzka spojrzawszy podejrzliwie na Agatę
Tobie nic do tego, – zmieszała się – muszę mu ja oddać do rąk własnych
Jeden ze starszych chłopców już chciał podnieść rękę, widocznie też wiedział gdzie można znaleźć owego tajemniczego Szymona, ale Zuza zmierzyła go lodowatym wzrokiem i szybko opuścił dłoń.
Co ty wiesz, Ludwiczku? - próbowała zachęcić go Agata
Nic, – odpowiedział chłodno – coś mi się pomyliło.
Zrozumiała, że dalsze wypytywanie tylko pogorszy sprawę.
Jak zjecie, możecie dzisiaj szybciej wyjść do domu, panoczek rechtór nie mają czasu na dalsze nauki – uśmiechnęła się Wszyscy z radością ruszyli do drzwi. Postanowiła działać w inny sposób.
Kiedy dzieci zaczęły rozchodzić się postanowiła śledzić Zuzkę. Pamiętała jak Tereska wspominała o niej w rozmowie wieczorem, kiedy zaprosiła ją do izby, czuła, że ta dziewczynka jest bardziej niż inne dzieci zaangażowana w sprawy związane z pobytem w lesie Szymona włóczęgi. Tak jak podejrzewała, Zuzia nie poszła do domu po skończonych lekcjach. Trochę pokręciła się przed szkołą, coś poszeptała do ucha starszym dzieciom, które poszły w odwrotną stronę, potem poszła w stronę lasu graniczącego ze starym parkiem należącym do hrabiego Ludwika, który wyjechał kilka lat temu do Wiednia i teraz zarówno zamek jego ojca jak i park straszył tylko pustką. Całego rozległego terenu zamkowo – parkowego pilnowało tylko dwóch ludzi hrabiego, jednak do lasu rozciągającego się za parkiem nigdy się nie zapuszczali. Chłopi ze wsi też rzadko tam chodzili, chyba , że po chrust, ale dookoła były inne lasy gdzie mogli też się w niego zaopatrzyć. Agata skradała się niczym dziki zwierz za Zuzką, kryła się za miedzą, za pojedynczymi krzakami,będąc cały czas w znacznej odległości od dziewczynki, teren bowiem był tu słabo zalesiony i trudno było ukryć się przed raz po raz rozglądającą się na boki dziewczynką. Wreszcie znalazła się na skraju lasu i teraz Agata mogla przyśpieszyć kroku. Tu łatwo mogla zgubić Zuzke, więc zaraz za linią drzew poczęła nasłuchiwać. Było cicho, tylko nieliczne już o tej porze roku ptaki szemrały w gałęziach drzew. Zrozumiała, że zgubiła dziewczynkę, być może dziś już nie trafi na ślad Szymona, była jednak pewna, że ukrywa się on gdzieś w tym lasku przylegającym do parku i gdzieś tu zamierza skrzywdzić dzieci ze szkoły Józefa.
Od strony polnej drogi zaszeleściły liście, odruchowo ukryła się za drzewem. To byli Marysia i Antek, dwoje dzieci z klasy Józefa. Skuliła się jeszcze bardziej, przeszli obok, bardzo blisko. Odczekała chwilę i już chciała z nimi ruszyć kiedy nagle usłyszała za sobą szmer. To była Tereska.
Co tu robicie? Lepiej idźcie stąd.
Nie pójdę! – złapała ja za rękę – nie pozwolę żeby was krzywdził.
Będzie źle, jak nie pójdziecie – wręcz błagała ze łzami w oczach dziewczynka
Czego ty się tak boisz dziołcho?. Nie boj się -pogłaskała ją otwartą dłonią po policzku.
Dziewczynka nagle cofnęła się wpatrzona w coś, co stało z tyłu za Agatą. Odwróciła się. W niewielkiej odległości między drzewami stal młody mężczyzna w towarzystwie Zuzki, Marysi, Ludwiczka i Antosia.
Tyś ją tu sprowadziła! – ostrym tonem zwrócił się do Tereski – Co ci gadałem! Już zapomniałaś com ci gadał?! Tereska to cygana jak farorz, scholarz i inni – zwrócił się do pozostałych dzieci – ona nie kocha Pon Bóczka, to zdrajczyni.
Nieprawda, – odezwała się Marysia – Tereska nie jest taka.
Sprowadziła tu, tą...! - Agata cofnęła się odruchowo. Ten człowiek był naprawdę niebezpieczny.
Dzieci, – zwróciła się do uczniów Józefa – znacie mnie, wiecie, że chcę tylko waszego dobra. Ten człowiek was krzywdzi.
To Szynom, a my są jego uczniami – odezwał się Antoś – pokazał nam ,że farorz i scholarz kłamią.
Jednak po chwili zawstydził się swoich słów, gdyż jego twarz i uszy oblał jasnoczerwony rumieniec.
To on was cygani, uwierzcie mi. – wyciągnęła rękę do Antka – Chodźcie ze mną
Dość tego! – Szymon pociemniał na twarzy – Musimy zatkać gębę tej grzesznicy. Złapcie ją.
Nikt jednak nie ruszył się z miejsca, dzieci szczerze lubiły Agatę, wiedziały, że do niej zawsze można było zwrócić się, opowiadać jej o rożnych sprawach, godzinami potrafiła pokazywać im pszczółki, żartować z nimi, rozmawiając o ich problemach.
Ruszycie się, czy sam mam ją złapać! - kipiał gniewem.
Nie skrzywdzimy jej – postawił mi się Antoś, zbliżył się do Agaty i zasłonił ją własnym ciałem.
Szymon nie spodziewał się takiej zdecydowanej postawy chłopca, zatrząsł się na całym ciele, przez chwilę rozważał, czy rzucić się na niższego od siebie chłopca czy odejść. Spojrzał jeszcze raz na pozostałe dzieci ciskając na boki gniewne spojrzenia, w końcu odwrócił się i pobiegł w las. Tereska płacząc przylgnęła do Agaty.
Już dobrze dziołcho, Marta stara się o ciebie i o was też ojcowie się starają. – zwróciła się do pozostałych – Chodźmy do domu, a tego Szymona to trzeba złapać i osądzić nim zrobi jeszcze komu krzywdę.
A gdzie Zuzka? - Tereska odwróciła się za siebie – Zuzka pobiegła za nim! Widziałam jak całował ją kiejś za krzakiem róży! – wyrzuciła to z siebie, poczuła ulgę, dopiero teraz i zdziwienie, że świat się od jej słów nie zawalił, ani Szymon nie rzucił na nią klątwy. Więc to naprawdę tylko oszust, zły człowiek, który krzywdził dzieci, uwiódł jej przyjaciółkę.
Wracajmy do wsi. – zdecydowała Agata – Józef zbiorą waszych ojców, będą szukać Zuzię i tego Szymona.

XI

Ty musisz zostać w gospodarstwie, – tłumaczył Józef Grzegorzowi, który rwał się, by razem z innymi pobiec do lasu szukać Szymona. - ktoś musi wachować Agaty Wiesz przeca, że naraziła się temu Szymonowi. A co by było, jak przyjdzie tu zemścić się kiedy wszyscy odejdziemy?
Te słowa ostatecznie przekonały młodzieńca. Nic na świecie nie było przecież dla niego ważniejszego niż bezpieczeństwo Agaty. Postanowił więc nie odstępować jej na krok, a kiedy weszła do swojej izby usiadł na progu i mimo jej próśb, by zajął się swoją robotą, nie ruszył się stamtąd do wieczora. Tego dnia wydoiła wcześniej krowy chcąc być gotowa z pracą na powrót mężczyzn, bardzo martwiła się o Zuzę i miała nadzieję , że wkrótce Józef przyniesie jej dobre nowiny. Wkrótce jednak pożałowała, że tak śpieszyła się z obowiązkami, bo choć zbliżała się północ wciąż nie było nawet śladu mężczyzn. Wyjrzała przez okienko. Grzegorz wciąż siedział na progu gotów oddać za nią życie. Postanowiła przygotować coś do jedzenia i zawołała go do środka skoro i tak oboje nie spali. Przyjął zaproszenie z wdzięcznością.
Potem idź się przespać, po co tam siedzieć całą noc. Jeśli Józef wróci obudzi nas. - poklepała go ramieniu widząc, że jest senny.
Prześpię się pod drzwiami – upierał się
Na dworze ziąb, już żeś cały skostniały – dotknęła jego lodowatej dłoni.
Drgnął.
Nic mi nie jest.
Jak nie chcesz spać, to zostań w izbie, nie jestem senna, posiedzimy razem – uśmiechnęła się
To dołożę drew do pieca.
Rano niewielkie okienko w pokoju Agaty pokryte było szronem. Nad ranem ogień zgasł i siedzący na niewielkiej leżance Grzegorz przysunął się do śpiącej w pozycji półleżącej dziewczyny. Spali tak do rana przytuleni do siebie niczym dwoje małych dzieci niewinnych i kochających się miłością najczystszą jaka może istnieć na tym świecie.
Przez całe następne do południe ani Józef ani żaden inny chłop z biorących udział w pościgu nie wrócił. Agata poszła do szkoły, by odwołać lekcje. Ku jej zdumieniu wszystkie pozostałe dzieci prócz Zuzy przyszły do klasy i teraz dyskutowały z proboszczem o tym co się wydarzyło. Była też Tereska, która zobaczywszy Agatę podbiegła wtulając się w jej fartuch.
Nie staraj się, Teresko, to nie twoja wina. – pocieszała ją.
Mężczyźni wrócili dopiero pod wieczór. Nie udało im się złapać Szymona, nie odnaleźli też Zuzki. Jej ojciec nie chciał zaniechać pościgu, aż do chwila gdy w lesie daleko stąd wydarzyło się nieszczęście. Otóż scholarz Józef został niespodzianie zaatakowany przez dużego lisa, który boleśnie pokąsał mu nogę. Teraz prowadzony przez dwóch młodych synów jednego z gospodarzy kuśtykał w stronę czekającej przed domem Agaty robiąc przy tym nieszczęśliwą minę.
Nie udało się sprowadzić Zuzki – jęknął – Skuli mnie.
Przestańcie! - złapała go za rękę – To nie wasza wina, a tego Szymona.
Niech będzie przeklęty! – wyszeptał białymi wargami.
Agata z Grzegorzem przelękli się nie na żarty widząc szarpaną ranę na jego nodze.
Idź do paniczki, Marty – skinęła na Grzegorza.
Sama jak mogla tak zajęła się chorym. Przede wszystkim musiała go nakarmić i opatrzyć ranę. Marta przybiegła najprędzej jak mogła przynosząc ze sobą swój woreczek z ziołami.
Dziękuję za Tereskę. – uśmiechnęła się do Agaty – Jestem twoją dłużniczką.
Nic takiego nie zrobiłam – zawstydziła się dziewczyna.
Marta długo i szczegółowo wypytywała Józefa jak doszło do wypadku. Rzadko przecież zdarzało się, by dzikie zwierzę beż żadnej przyczyny atakowało człowieka.
Być może na jamę jego nadepnąłem, sam nie wiem – zastanawiał się scholarz – Czy myślicie, że z tego może się co gorszego przytrafić – zatroskał się
Naprzód nie ma się co starać, – pocieszała go jak mogła – mono rana szybko się zagoi i będziecie znów latać jak źrebak. Opatrzę wam ją i zaparzę ziół to pomoże na ból i żeby zakażenie się nie wdało.
Na szczęście po kilku dnia rana nieco zabliźniła się i Józef mógł wrócić do szkoły, która od kilku dni po wszystkich nieszczęśliwych wydarzeniach we wsi była zamknięta. Choć Agata codziennie prosiła go, by pokazywał jej ranę, by według wskazań Marty mogla ją oczyszczać i zmieniać opatrunki, Józef nie dopuszczał jej do siebie tłumacząc, że to głupstwo w porównaniu z tym, co dotknęło rodzinę Zuzki. Rzucił się w wir szkolnych zajęć, a Agacie i Grzegorzowi pozostawił na głowie gospodarstwo.
Akurat, kiedy Agata podczas zmywania naczyń po obiedzie myślała o tym, że nie musi już martwic się o ojca, który z pewnością całkowicie wydobrzał i pracuje jak zwykle na swoim gospodarstwie ktoś zapukał do drzwi. Przed domem stał Gustlik wraz z jej bratem Jakubem.
Jakub! - krzyknęła
Tak długo nie widziała brata, że nie mogla wprost wyjść z podziwu jak bardzo wyrósł i zmężniał. Padła mu w objęcia i nie mogąc opanować wzruszenia gorzko zapłakała.
Myślałam, że już nie ujrzę ani ciebie ani Danielka. Jak on?
Dobrze – uśmiechną się blado brat – Z nim dobrze, jest u ujka.
U was? - zmierzyła Gustlika pytającym wzrokiem.
U nas – przytaknął głaskając ją równocześnie pod brodę – Wasz tatulek umrzyli nie dalej jak parę dni temu.
Zbladła, cofnęła się w głąb izby.
Matko Przenajświętsza – jęknęła – Co im było? Czemu nikt nie wołał mnie na pogrzeb?
- Dziołcho, ale jak? - Gustlik wśliznął się do izby ciągnąc za sobą Jakuba – Synki sami zostali na gospodarstwie jak zachorzał. Na głowie mieli chorego, chałupę, zwierzynę, wszystko. Po nas Jakub zaleciał dopiero po śmierci, do pogrzebu już było przyrychtowane, nie było kiedy po ciebie iść..
Ktoś ze wsi powiadomił o gościach Józefa siedzącego akurat w kościele. Przybiegł najszybciej jak mógł. Za nim do izby wsunął się Grzegorz.
Narychtuj Grzegorzu gorzałki. Na dworze już śnieg leży, chłopy zmarzli idąc tu – polecił mu
Dowiedziawszy się o nieszczęściu jakie spotkało Agatę Józef zaczął radzić z Gustlikiem jak pomoc dzieciom w tej sytuacji, Agata zaś nie potrafiła o niczym innym mysleć jak tylko o tym, że być może śmierć ojca związana była z wydarzeniami w stodole Gustlika po pogrzebie Katarzyny. Jakub widząc ją siedzącą ze spuszczoną głową przysiadł się do niej na leżance i dotknął swa dziecięcą jeszcze ręką jej małej kobiecej dłoni
Jak umrzyli? czemu? - spojrzała mu głęboko w oczy.
Czuł, ze błagała o szczerość.
Jak przyszli z pogrzebu ciotki Katarzyny mieli na głowie ranę. Nie chcieli gadać od czego, my się nie pytali. Wiesz jacy byli. – skinęła głową
Patrzyła gdzieś w ścianę jak obłąkana, wyrwała dłonie z uścisku brata, ukryła w nich twarz.
Agata, słuchasz? - wyrwał ją z otępienia
- Słucham. I co?
Stara Koleczkula go oglądała, jakieś leki mu warzyła. Raz byli lepsi, to zaś gorsi, rana na głowie im się zagoiła, ale jakoś słabli, co dzień to gorzej. W końcu raz jak legli na wieczór, to rano już nie wstali. Nie wiedzieli my co robić. Najpierw poszli my do starej Koleczkuli żeby ich jeszcze obejrzała, ale powiedziała, że umrzyli i pogrzeb im trza robić. Wyjęliśmy pieniądze z tej krauzy co ojciec tam zawsze chowali na czarna godzinę. Daniel z Koleczkulą zaszli do ujca Gustlika, ciebie nie było kiedy powiadamiać.

XII

Możesz tu skludzić twoich braci, – powiedział Józef kiedy następnego dnia Gustlik z Jakubem odeszli zostawiając Agacie decyzję, co zrobić z gospodarstwem ojca i z najmłodszymi braćmi – moja ziemia wyżywi i was, od farorza też dycko parę groszy dostanę za posługi kościelne i ludzie przyniosą za naukę dzieci, nie będzie tak źle.
Nie uchodzi, bym wam jeszcze dokładała moich braci do kustu. – strapiła się – Jestem tu tylko dzewką do posług, nie mogę żądać tak wiele za swoją robotę.
Nie musisz nią być, wiesz o tym, Agato – spojrzał na nią oczyma pełnymi miłości i oddania.
Od razu pomyślała o Grzegorzu. Jak mogłaby zostać zoną Józefa kiedy on jest ciągle w pobliżu, patrzy na nią swymi dobrymi oczami. Grzegorz, taki młody i piękny. Kiedy o nim myślała czuła jakby pszczoły z proboszczowej pasieki kapały na jej serce kropelki słodkiego miodu. Małżeństwo z Józefem nie wchodziło w grę. Wiedziała, co powinna zrobić, czego wymagał od niej obowiązek gospodarskiej córki. Zabierze braci i wróci na gospodarstwo rodziców, tam jest dość ziemi, która da im utrzymanie. Nawet nie spytała Gustlika ,co stało się z krowami i kurami kiedy ojciec zmarł. Powinna tam wrócić, ale czy była w stanie to zrobić? Nie tam, gdzie gdzie z każdego kata wspomnienia będą wyzierać niczym oślizłe węże. Na wspomnienie ojca robiło się jej słabo. Ona doprowadziła go do śmierci, jest morderczynią, sprawczynią śmierci dziecka poczętego w wielkim grzechu, a teraz własnego ojca i jednocześnie ojca zmarłego dziecka. To wszystko było tak straszne, tak odrażające, że sama nie mogla uwierzy w to, że tak potworne czyny i zbrodnie były jej udziałem.
Jutro pójdę do spowiedzi – stwierdziła sama do siebie nie patrząc w oczy wyczekującemu na odpowiedź Józefowi.
Proboszcz długo zastanawiał się co powiedzieć, jak zareagować na to, co usłyszał. Ta cisza drażniła ją, mimo tego, że wyznanie grzechów zawsze przynosiło jej wielką ulgę.
Usłuchnij mądrzejszego od siebie – rzekł w końcu – i wydaj się za Józefa. Tamto gospodarstwo sprzedasz, to i wiano będziesz mieć i braci zaopatrzysz. Ja chętnie odsprzedam ci kawał pola za olszyna, niedaleko pasieki. Dużo ci nie policzę, a mnie tego pola tyle nie trza i ludzie będą radzi, bo trza im będzie chodzić odrabiać na kościelne. Stara Gruchliczka też ci pola odsprzeda, albo i całe gospodarstwo, sama jest ,bez sił prawie, chłop jak jej umrzył będzie już z dziesięć lat, a dzieci nie mieli, to i nie ma kogo dzielić. Jakbyś pola nakupiła, to braci podzielisz i tobie ostanie, bo wlicz jeszcze w to scholarzowe. Usłuchnij mnie, Agato, a grzechy ci odpuszczam w imię Ojca i Syna i Ducha świętego.
Wybiegła z kościoła nieszczęśliwa dalej, jak przed spowiedzią, po której spodziewała się, że uspokoi ją nieco. Choć wszystkie najstraszniejsze swoje grzechy wyznała dobremu i mądremu duchownemu, to jednej rzeczy nie potrafiła wyrzucić z siebie, być może dlatego, że nie czuła się godną tego, by móc jeszcze kochać. Nie mogla powiedzieć, że kocha Grzegorza, nie jak brata, ani nawet jak bratnią duszę, która zawsze zrozumie ją, a kocha go jak tylko młoda kobieta może kochać młodego mężczyznę, zupełnie innego od tych, którzy dotychczas jej pożądali. Biegnąc przed siebie w kierunku wsi natknęła się na Martę.
- Agato! - zawołała ją – Jak dobrze, że was spotykam, moja chata jest niedaleko, może wejdziecie pogadać, chciałam podziękować wam za Tereskę. - uśmiechnęła się
Późno już, trza mi obiad gotować – próbowała się wymówić.
Dziesiąta dopiero, a w gospodarstwie już nie ma tyle roboty na zimę, wejdź , proszę, choćby na chwilkę bo chcę też o Józefie gadać.
Czy był u was? - zdziwiła się – czy mu się pogorszyło z nogą?
Nie było go mnie, ale staram się o niego. To wejdziecie?
Pójdę – zgodziła się
Matra długo wypytywała o ranę na nodze rechtora, jednak Agata niewiele mogla jej o tym powiedzieć, Józef nie pozwalał jej oglądać nogi, mówił, ze wszystko dobrze.
A wodę pije? - spytała Marta
No, pije. A czemu nie miałby pić?
Bo, widzicie, mnie bardzo zdziwiło, że lis o tej porze roku chodził po lesie i jeszcze zaatakował. Zwierzę mogło być wściekle. Persze nic nie gadałam, żeby was nie straszyć. Ale jeśli zauważylibyście, że Józef ma wodowstręt, to będzie zły znak. Ale i wy źle wyglądacie – przyjrzała jej się – Czyście chora?
Nie zdażyła odpowiedzieć, gdy w drugiej izbie zakwiliło niemowę.
To Zofijka, zaczekajcie, przyniosę ją tu.
Wraz z niemowlęciem, które wniosła na rękach wbiegła za nią do izby mała Małgorzata. Usiadła obok stołka na którym Marta zaczęła karmić małą i przyglądała się Agacie. Na widok niemowlęcia ssącego pierś dziewczyna poczuła bolesny ucisk na swoich sutkach, które też mogły być pełne mleka, były gotowe do wykarmienia jej dziecka. Znów straszne wspomnienia otoczyły ja w domu Marty.
Macie jakiejś strapienie? – kobieta spojrzała jej w oczy – Bezmała ojciec wam umrzyli.. Jak was to bardzo trapi, możemy o tym pogadać, to przynosi ulgę.
W pierwszej chwili chciała wstać i uciec jak najdalej od tego miejsca, jednak wzrok małej Małgorzaty nie wiadomo czemu przybijał ją z powrotem do ławy. Mała miała warkoczyki podobne do jej włosów i oczy takie jak Daniel, jej młodszy braciszek.
Jak zwali waszego ojca ?– dopytywała znów Marta
Rudolf Kopka, ze wsi kole Kindry.
Kole Kindry... – Marta zbladła - A co z waszą matką ?
Umrzyli parę roków temu, czarownica ich zabiła.
Marta wstała gwałtownie, odłożyła niemowlę od piersi, mimo tego, że nie pożywiło się jeszcze dostatecznie jej mlekiem i zaczęło płakać.
Małgorzata przestraszyła się i złapała matkę za rękę
Skąd wiecie, że ją zabiła? Byliście przy tym?! - krzyknęła gniewnie
Ojciec gadali – wyjąkała
Reakcja Marty przeraziła ją, czuła, że ta kobieta wie o wiele więcej o jej rodzinie, niż mogłaby przypuszczać. Tymczasem Marta puściła dłoń Małgorzaty i zaczęła nerwowo chodzić po izbie.
Jak mieli na imię wasza matka nieboszczka?- spytała po chwili
Helena.
Helena, – powtórzyła jak echo – Helena. A tyś Agata, córka Heleny – powtarzała jak w transie.
Przystanęła, wbiła wzrok w małą Małgorzatę, długo i powoli przemieszczała go znów w stronę Agaty
Jesteście podobne. – wyszeptała jakby zdradziła właśnie wielką tajemnicę – Czy zauważyłaś jakie jesteście podobne?
Agata wiedziała już, że nie wyjdzie z tego domu, dopóki nie dowie się całej prawdy o tej kobiecie i o tym co ma ona wspólnego z jej rodziną.

XIII

Z dnia na dzień przekładała podroż do gospodarstwa Gustlika i Francki. Czuła się coraz bardziej zagubiona. Z jednej strony chciała spełnić swój obowiązek wobec gospodarki rodziców i braci, zabrać ich od wujka i zająć się ojcowizną, z drugiej zaś wiedziała, że teraz tu jest jej dom, obowiązek wobec Józefa, miłość do Grzegorza i odnaleziona młodsza siostrzyczka Małgorzata, którą bardzo chciała poznać, pokochać. To, o czym opowiedziała jej Marta, wstrząsnęło nią, zmieniło jej poglądy na wszystko, w co kiedyś wierzyła. A więc jej matka wcale nie została podstępnie zwabiona na Kindrę przez czarownicę, jak to wmawiał jej ojciec, a udała się tam po pomoc w nadziei na uratowanie dziecka, które miało się narodzić, a o którym ojciec nie wiedział. Boże, jak matka musiała go nienawidzić, skoro poszła błagać czarownicę, której ludzie bali się po to, by ta odrzucona przez społeczeństwo kobieta wychowała jej córkę. Teraz dopiero zrozumiała jak to się stało, że obcy parobek przyniósł jej kiedyś zioła od zmarłej matki. A więc Helena w dniu śmierci opowiedziała Marcie o tym jak mąż krzywdził Agatę. Marta o wszystkim wiedziała, milczała , pomagała jej, można jej więc ufać jak proboszczowi.
Nie obwiniaj się o śmierć ojca – mówiła jej – On zasłużył sobie na taki los. Krzywdził najpierw twoja matkę, a potem ciebie. Musiałaś się bronić, kiedy znów chciał cię zniewolić. Ja postąpiłabym trak samo.
Te słowa przyniosły jej wielką ulgę. Teraz obie z Martą mają swoje tajemnice, są ze sobą związane. Agata wie o przeszłości Marty, czarownicy z Kindry, którą tak starannie ukrywa będąc szanowaną mieszkanką tej wioski, a ona, Marta zna najskrytsze tajemnice Agaty, zaś mała Małgorzata łączy je obie najsilniejszym węzłem. Obie będą ją kochać, jednak Marta wychowała ją jak własną córkę, Agata nie mogłaby jej od niej zabrać. Marta jest przecież dla niej taka dobra i Ignacy kocha ją, jak własne dziecko.

Marta słusznie martwiła się o Józefa, gdyż Agata zauważyła, że ostatnio zaczął tracić apetyt. Nawet kiedy piekła tak bardzo lubiane przez niego placki ziemniaczane wymawiał się zmęczeniem i odchodził od stołu nie spróbowawszy ani kęsa. Nocami słyszała jego nerwowe kroki. Postanowiła znów pójść po radę do Marty. Jednak Józef następnego dnia zamiast szykować się do szkoły, jak czynił to każdego ranka i wybiec wcześnie, by nagrzać w piecu zmarzniętym dzieciom przychodzącym na lekcje siedział przy stole, jakby zapomniał nagle o swoich obowiązkach.
Co wam? - spojrzała zdziwiona na jego zatroskaną twarz.
Staram się o ciebie – rzekł podchodząc do niej i dotykając zimnymi dłońmi jej kostniejących od tym dotykiem rąk.
To ja muszę się o was starać, – nie próbowała mu się wyrywać – wyście niezdrowi.
Gadałem sobie, – ciągnął swoje – nie będziesz ty już jej prosić, boś stary dziad, a ona młódka, ona nigdy cię nie pokocha – tak sobie gadałem Agato. Ale tam gospodarstwo twoich rodziców odłogiem leży, braciszkowie u ujców na służbie, a moje gospodarstwo też ciebie potrzebuje, Grzegorz kocha cię jak siostrę, a i ja nie przeczę , że pokochałem cię z całego serca. Niezdrów jestem, tu się wszystko bez ciebie zawali, świat się zawali, ja stary dziad, Grzegorz choć młody, ale to tylko chłop. Przyjmij moją propozycję dla dobra nas wszystkich. Nie musisz mnie kochać, ani żyć ze mną jak kobieta za ślubnym. Może to samo z czasem przyjdzie, a może i nie, ja zmuszał cię nie będę. Gospodarstwo będzie twoje i braci tu sprowadzisz, wiem przecież , że tęsknisz za nimi. Nikt ci we wsi nie powie, żeś dziewka, bo rządzić tu będziesz Agato, bo panią tu będziesz.
Ale ja o to nie stoję – próbowała wyrwać dłonie z uścisku.
Wiem, ale inni stoją i będą ci mono chcieli wyrwać tę ziemię, będą ci gadać , że prawa do niej nie masz, jakbym się tak stracił.
Jeszczeście przecież całkiem młodzi.
Ale chory jestem, mono od tego lisa, mono to minie, ale kto to może wiedzieć. Idź do szkoły, coby lekcje odwołać i sprowadź tu farorza. – osunął się na leżankę i złapał się za gardło – Dusi mnie jakoś – wyszeptał oblewając się zimnym potem.- Idź już Agato, a i Martę sprowadź.
Pobiegła ile sił w nogach, nie potrafiła teraz myśleć ani o tym, co jej zaproponował, ani o swoich problemach. Myślała tylko o tym, by jak najszybciej sprowadzić Martę i księdza, żeby go ratować, bo przecież przez ten czas, kiedy dzieliła z nim gospodarstwo, kiedy pracowali razem w pasiece, przebywali z dziećmi, tak bardzo przywiązała się do tego człowieka, że nie mogła nawet wyobrazić sobie, by mogla mu stać się jakaś krzywda, jakieś nieszczęście.
Grupka dzieci przestępując z nogi na nogę czekała już pod drzwiami szkoły. Zdziwione patrzyły na nadbiegającą Agatę, scholarz zawsze przychodził pierwszy i rozpalał ogień, by nikt nie marzł podczas lekcji.
Panoczek Józef zachorzeli, nie gorszcie się, ale szkoły dzisiaj nie będzie.
Proboszcza oderwała od śniadania, a Martę od karmienia Zosi. Oboje obiecali, że jak najszybciej przybiegną do Józefa.
Kiedy weszła do izby zauważyła, że wygląda gorzej niż przed jej wyjściem. Teraz leżał na swojej leżance, nawet nie dołożył drew do pieca.
Zawołam Grzegorza, by zajął się ogniem, farorz i Marta zaraz tu będą.
Agato! - przywołał ją widząc jak krząta się przygotowując ciepłe mleko dla gości – Myślałaś o tym, co gadałem?
Ale... - zawahała się – a co Grzegorz powie?
Nic nie powie, on ci oddany.
W tym momencie zatroskany o Józefa Grzegorz wszedł do izby i zaczął dokładać drew do pieca. Chciała porozmawiać z nim, spytać o radę, ale do drzwi zapukał proboszcz, a zaraz za nim weszła do środka Marta.
Wyspowiadajcie mnie? – chory spojrzał na kapłana
Toć, Józefie, – uśmiechnął się blado – ale niech was piersze Marta obejrzy.
Kobieta spojrzała z troską w oczach na Agatę, a potem rozpoczęła badanie.
Macie gorączkę – stwierdziła
I czerwony jakiś jestem, źle ze mną, toteż poprosiłem dziś Agatę, by się za mnie wydała, sami rozumiecie. – spojrzał ukradkiem na Grzegorza, który przerwał swoja robotę i patrzył bezradnym wzrokiem to na niego, to na Agatę, która opuściła oczy nie mogąc wypowiedzieć słowa – Chory jestem, Agata ma obowiązki w swoim gospodarstwie, a tak, wszystko będzie dla niej. Wierzę jej ,że podzieli wszystko sprawiedliwie i ciebie Grzegorzu nie opuści, bo wiesz przecież, że kocham cię jak syna. Mimo szoku, jaki właśnie przeżył skinął głową. Czuł wielką wdzięczność do Józefa, który od dziecięcych lat opiekował się nim, od chwili kiedy przybył tu głodny i bosy i kochał go jak rodzony ojciec.

XIV

Marta zabrała ze sobą do gospodarstwa Józefa maleńką Zosię, by móc ją karmić w przerwach, kiedy nie zajmowała się chorym. Choć Agata zapewniała ją, że sama poradzi sobie z pielęgnowaniem Józefa, wolała być na miejscu. Chory wciąż dusił się, jęczał, skarżył się na bóle mięśni, mruczał i ślinił się rzucając się na łóżku.
To wszelkie objawy wścieklizny, Agato – szeptała do załamanej, dopiero co poślubionej Józefowi młodej żony – Nie ma tu nadziei.
Wkrótce chory zapadł w śpiączkę.
Idź Marto do domu, Ignac będzie się gorszył, cały czas musi zajmować się dziewczynkami. – poklepała ją po ramieniu Agata – My sobie z Grzegorzem poradzimy.
Skinęła głowa. Teraz kiedy Józef leżał nieprzytomny nie mieli już wiele pracy przy nim, pobiegli więc do zaniedbanych przez ostanie dni zajęć w gospodarstwie. Dopiero wieczorem Agata pierwsza odezwała się
Mogłeś mnie powstrzymać.
Już dobrze, – szepnął – wszystko rozumiem.
I spojrzał jej w oczy tak głęboko, że poczuła się spokojna o to, co ma nastąpić. Nic nie było w stanie zniszczyć ich uczucia, nawet ślub z Józefem.
Wczesnym rankiem chory zaczął poruszać się na łóżku.
Grzegorz, obudź się! - szarpała śpiącego chłopca – Coś się robi z Józefem
Podbiegli oboje do łózka
Agato – szepnął, ale zaraz potem zaczął rzucać się na boki, złapał się za gardło.
Dusi się! - krzyknęła – Co robić?!
Grzegorz usiłował podnieść mu głowę w nadziei ,że przyniesie mu to ulgę, jednak Józef jeszcze przez kilka chwil rzucał się w konwulsjach, aż nagle otworzył szeroko oczy wpatrując się nieruchomo w sufit. Wiedzieli, że to dusza uchodzi z jego ciała. Agata złapała za rękę Grzegorza, który wciąż usiłował ulżyć mu
Zostaw, nie trza – szepnęła zapalając gromnicę, przy której do północy modlili się.
Porzykejmy tę litanię za umierających – poprosiła.
Modlili się, aż na dworze zrobiło się zupełnie widno, w izbie panował chłód, jednak nie czuli go, nie usiłowali podnosić temperatury w pomieszczeniu wiedząc, że da nieboszczyka tak było lepiej.
Trza iść po farorza, pogrzeb zamawiać i rodzinę zawiadamiać. – odezwała się w niej iskra gospodyni.
Przygotowała czyste prześcieradło, żeby zawiesić go do okna. Teraz wszyscy będą wiedzieć we wsi i przyjdą pożegnać się z nieboszczykiem.
Kto tu jest najlepszą rzykaczką? - spytała Grzegorza, który mieszkał tu dłużej i lepiej znał ludzi
Stara Grzesiczka, od piekarza
To pójdziesz ją zamówić.
Rodzina i znajomi Józefa, którzy przybyli z okolicznych wsi na pogrzeb wiedząc, że był bezdzietny zaczęli rozpytywać co nieco o gospodarkę, ale dowiedziawszy się o Agacie machali rękami widząc, że nic tu nie wskórają. Niektórzy szeptali
Wzięła se chorego i starego, żeby gospodarkę łapnąć.
Wszystko jednak skończyło się na gadaniu.
Na pogrzeb przyszli też wuj Gustlik z Francką i obaj bracia Agaty. Mimo pogrzebu wzruszyła się niezmiernie i ucieszyła na widok Daniela, który wyrósł przez ten czas, od kiedy odeszła z gospodarstwa ojca. Podczas pogrzebu nie miała wiele okazji, żeby porozmawiać z wujostwem i braćmi, ale prosiła ich gorąco, by zostali, aż wszyscy odejdą, ponieważ pragnęła z nimi porozmawiać. Daniel nie zapomniał starszej siostrzyczki, która, była dla niego drugą matką, odkąd Helena odeszła do Boga, ani przez chwilę nie odstępował ją podczas pogrzebu, a kiedy żałobnicy poszli w swoją stronę przytulił się do niej i szepnął
Ale, będziesz już zawsze ze mną?
- Będę. Już nigdy cię nie zostawię – odparła łkając i ściskając go wzruszona.
Gustlik na szczęście zajął się gospodarką po ich ojcu dbając, by się nie zmarnowała. Obie krowy i drób i bardziej wartościowe sprzęty zabrał do siebie i teraz był gotów wszystko oddać.
A co z chałupom i polem, to już musisz sama decydować. - oznajmił.
Tamto sprzedam, a pole tu kupię od naszego farorza i od starej Gruchliczki. To pole będzie dla synków, żeby mieli swoje po ojcach. Krowy zostawcie se ujku, boście długo karmili je, moich braci i mnie też, jakem była u Katarzyny. Józef, chłop mój przekazał mi to gospodarstwo i tu chcę zostać, a synków chciałabym przy sobie zostawić, bo kocham ich całym sercem. Tu dobrzy ludzie mieszkają i dzieci jest dużo we wsi. – zwróciła się do chłopców – Źle wam tu nie będzie. Gospodarką Józefowa zaś chciałabym się podzielić z Grzegorzem. On o nic się nie upomni, bo dobry, ale był tu przede mną, jemu najpierwszemu należy się spadek po moim chłopie. Eli się zgodzi, – spojrzała na niego łagodnym, pełnym miłości wzrokiem, co nie uszło uwagi Marty – to chciałabym, aby pozostał tu i z nami gospodarzył.
Długo zastanawiały się z Martą czy powiedzieć chłopcom o małej Małgorzacie, w końcu jednak uznały, że lepiej będzie dla wszystkich jeśli pozostaną w nieświadomości. Małgorzata traktuje Martę jak swoja biologiczną matkę, a chłopcy przeżyli już tak wiele nieszczęść, tyle bólu musieli znieść i trosk.
A co z tobą i Grzegorzem? - spytała kiedyś Marta, gdy Agata przyszła do niej z wizytą.
Nie czas jeszcze o tym myśleć, niewiele czasu minęło jak Józef umrzyli, nie uchodzi, bym o innego zabiegała. – zamyśliła się – Mamy przecież całe życie przed sobą, – dodała – na wszystko przyjdzie pora.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.