Przejdź do głównej zawartości

Rerek

Rerek

Pląsy, pluski
koło wody
trzaski, praski
i łomoty
harce nocą
aż do rana
tańce, śpiewy
oj, da, dana.
Któż to?
Kto to
Tak figluje?
Czy zwierzęta?
Czy to zbóje?
Blisko wody
blisko rzeki
zawsze słychać
śmiech daleki
który we wsi
wciąż strach budzi
co przeraża
we wsi ludzi
Przestraszony
pastuch szepcze
to utopce
to utopce


1 Rysunek

Już chyba nie można mieć większego pecha.
Kamil siedział na starym jak świat drewnianym krześle, którego środek obity był ni to pomarańczowym, ni to żółtym materiałem i wpatrywał się przez szybę w krople deszczu, które siekły powietrze między drzewami w sadzie. Niektóre z nich zatrzymywały się na liściach, tworzyły na nich maleńkie bajorka i skapywały potem pojedynczo, lub drobnymi strumykami. Deszcz miał żółtawy kolor, podobnie jak żółtawa babcina firanka, a może to właśnie firanka czyniła go żółtawym. Co za nuda. Inne dzieci też czasami spędzają wakacje u swoich babć, ale one mieszkają nad morzem, albo nad jeziorem, albo choć nad rzeką, gdzie codziennie można kąpać się w błękitnej, przeźroczystej, chłodnawej wodzie, a nawet w promieniach słońca. Kamil już nawet nie marzył o tym, by pojechać jak Marcin, ten piegowaty z przedostatniej ławki z rodzicami do Hiszpanii, czy chociażby Asia, ta ruda z oczami jak żaba do cioci, która mieszka w Niemczech, ale żeby choć tak babcia mieszkała daleko, daleko w jakimś pięknym i ciekawym miejscu. Niestety babcia Kamila mieszka zaledwie trzydzieści kilometrów od swojego jedynego wnuka, też na Śląsku wśród tych wszystkich, jak to powiada mama smogów i zanieczyszczeń. Z okna widać co prawda niewielki zagajnik, ale zaraz za nim sterczy jak ohydny potwór jakiś wysoki komin, z którego wciąż bucha srebrzysta smuga śmierdzącego dymu. Co prawda tak na co dzień to Kamil nie czuje tego smrodu z komina, ale mama twierdzi że dym jest śmierdzący, więc na pewno tak jest.
- Jakie świeże powietrze! To dlatego, że popadało - babcia pociągnęła nosem.
- Nudzi mi się - stwierdził.
- Może ci coś poczytać? - ruszyła w stronę półki z książkami.
O rany! Dopiero co skończyła się szkoła, a tu znów straszenie książką. No tak, skąd biedna staruszka miałaby wiedzieć jak wielką niechęć jej wnuczek czuje do słowa pisanego.
- A może masz jakieś kredki, to sobie porysuję - próbował ratować się przed słuchaniem powieści.
- Dobry pomysł - ucieszyła się - coś znajdę, ale trzeba będzie te kredki zatemperować. Babcia niezdarnymi ruchami otworzyła szufladę w wielkiej komodzie, która pamiętała jeszcze czasy dinozaurów i wyjęła woreczek z połamanymi kredkami.
- To kredki twojego taty - wzruszyła się nagle - ale trzeba będzie je naostrzyć nożem, bo nie mam temperówki. Nie skaleczysz się?
Pokiwał tylko głową w geście pełnym politowania. Jak ośmiolatek mógłby nie umieć posługiwać się nożem! Ale babcia jest staruszką, więc niewiele wie o umiejętnościach ośmiolatków, a nawet jeśli kiedyś wiedziała to dawno już zapomniała. Wreszcie przekonawszy się, że ostrzenie kredek idzie mu całkiem nieźle wycofała się do kuchni, by zając się obiadem. Zaczął od brązowej kredki, która najlepiej nadaje się do zabarwiania pni drzew. Po niedługim czasie na kartce rozciągał się wspaniały widok. W dole niewielka rzeczka, powyżej las, w oddali kilka domów i wreszcie nad wszystkim ogromne, śmiejące się słońce otoczone błękitnymi chmurami.
- Pokaż co narysowałeś - babcia nagle jak zjawa zwiesiła głowę nad jego ramieniem - Ojej, jaka podobna do naszej!
- Ale…co?
- Jak to co, rzeczka - wydawała się być zachwycona właśnie odkrytym talentem malarskim wnuczka.
- Przecież tu nigdzie nie ma żadnej rzeczki - zdziwił się
- Ależ jest, jest, kiedyś wyglądała dokładnie tak samo jak na twoim rysunku, ale z czasem zarosła wysoką trawą i tatarakiem, teraz to już tylko mały strumyk w dodatku bardzo zanieczyszczony. Nie ma już tam ryb. - dodała ze smutkiem.
- A kiedyś były? - pokiwał głową z niedowierzaniem
- Kiedyś pływały w tej rzeczce największe, najdorodniejsze ryby na całym Śląsku!
Kamil słyszał kiedyś jak mama rozmawiała ze swoją przyjaciółką o tym, że starszym ludziom często wydaje się, że w czasach ich młodości wszystko było piękniejsze, barwniejsze i w ogóle wspanialsze niż teraz, bo teraz po prostu są już starzy i cały świat jawi im się szary jak ich choroby i dolegliwości. Biedna babcia, starość to chyba nic przyjemnego.
- Patrz wnusiu, deszcz przestał padać, jutro pójdziemy na spacer. Co ty na to?
- A możemy wybrać się nad tę rzeczkę?
- O tak! - była wprost zachwycona - ta rzeczka była ulubionym miejscem spacerów twojego dziadka.
Teraz zrozumiał dlaczego tak wzruszała się tymi wspomnieniami o rybach i rzeczce. Zawsze kiedy opowiadała o dziadku jej głos stawał się taki miękki i ciepły, a na twarzy pojawiał się ten tajemniczy, pełen anielskiej słodyczy uśmiech. Stawała się wtedy piękna. I teraz też wydawało się Kamilowi jakby odmłodniała o co najmniej kilkanaście lat.
- Opowiesz mi o dziadku?
Prawie go nie znał. Dziadek Henryk zmarł kiedy był jeszcze malutki. Ojciec mało o nim opowiadał, zresztą tata zawsze jest zajęty. Ogólnie to jest fajny, dobry, opiekuńczy, ale zajęty. W gościnnym pokoju babci wisiał wielki portret dziadka. Środek różowej pucołowatej twarzy zajmował wielki, szpakowaty, sumiasty wąs, wewnątrz którego czaił się mały, zadarty nos, a powyżej nad nosem duże, niebieskie, rozmarzone oczy.
- Opowiem ci jutro na spacerze - skwitowała staruszka, ale widać że wzruszyła ją prośba wnuczka.

2 Wyprawa nad rzeczkę

- Śpiochu wstawaj! Patrz jaka cudowna pogoda - szalała wręcz z radości.
Wolnymi ruchami wygramolił się z pościeli. W kuchni pachniało ciepłym mlekiem i świeżymi bułeczkami.
- Jak zjesz nie zapomnij umyć zębów! Załóż buty gumowe! - komenderowała.
Ojej, po co tak wcześnie wychodzić z domu? Babcia jest już gotowa do wyjścia, przegląda się w lustrze, zakłada kalosze i już zamyka drzwi na klucz. W ręku trzyma dostojną laskę, symbol starości, który na dworze staje się szczególnie przydatny wśród nierównych kępek traw i wystających korzeni drzew. Mały lasek był blisko domu. Przecięli go na skos, a teraz idą w stronę gęstych chaszczy.
- Zabrałam trochę ciastek i słodyczy, zrobimy sobie piknik - cieszyła się nie zwracając uwagi na niedostępne zarośla i rosnące na boki gałęzie. Dzikie pędy smagały ich po twarzach i targały za włosy. Babcia raz po raz potykała się, ale dzielnie brnęła dalej podpierając się laską. Kamila zdziwił i zaskoczył ten jej upór. Mam z pewnością dawno dała y sobie spokój i nigdy nie weszła by nawet w te dzikie zielska. A ona, no cóż, dzielnie sobie poczyna. Spojrzał na nią z uznaniem, znów miała na twarzy ten słodki radosny uśmiech.
- Nareszcie - odetchnęła kiedy przedostali się wreszcie na drugą stronę.
Rozciągała się przed nimi niewielka polana przecięta jakby wpół przez porośniętą tatarakiem dolinę. Na twarzy babci nie widać było zmęczenia. Czy to sama staruszka, która miała problemy z wdrapaniem się po trzech schodkach prowadzących do domu?
- A gdzie rzeczka?
- no, przecież płynie środkiem polany.
Podbiegł do podłużnego rowu, rzeczywiście zobaczył wodę między dwoma gęsto zarośnięt6mi trawą brzegami.
- Rozłóż na trawie mój sweter, usiądziemy sobie, zjemy słodycze, odpoczniemy.
Posłusznie wykonał polecenie. Babcia opadła ciężko na swetrze, więc jednak była zmęczona. Kamil zbliżył się znów do wody, rozsuwał rękami tatarak chcąc podejść jak najbliżej.
- Uważaj! - krzyknęła - Ta rzeczka jest tylko na pozór niegroźna, w rzeczywistości jest bardzo głęboka. Spójrz w miejsce między dwoma starymi dębami, które łączą się ze sobą w górze konarami. Rzeczka jest w tym miejscu wąska, ale bardzo, bardzo głęboka, tak głęboka, że nawet nie możesz sobie tego wyobrazić.
Spojrzał z niedowierzaniem, ale jej mina była śmiertelnie poważna, a rysy twarzy stały się tak surowe, że aż się przestraszył.
- Dawno temu, na początku świata żyły w tym miejscu olbrzymy - ciągnęła.
- Jak to? I co się z nimi stało?
- Miały one złe serca. Niedaleko stąd była wioska, w której mieszkali zwykli ludzie, tacy jak ty i ja. Złe olbrzymy nachodziły mieszkańców wioski, niszczyły ich domy, czyniły szkody, a nawet czasem dla zabawy zabijały niektórych z nich.
- Zabijały?
- Tak, wtedy ludzie zaczęli modlić się, żeby olbrzymy odeszły.
- I to pomogło?
- Na początku nie. Ale kiedyś przechodził tamtędy pustelnik pobożny i święty. Ludzie opowiedzieli mu o olbrzymach, a on postanowił im pomóc. Najpierw trzy dni i trzy noce modlił się gorąco, a potem przyszedł tu do doliny. Zaczął nawoływać żeby dały ludziom spokój, ale one wyśmiały go i chciały zabić. Najstarszy i zarazem największy złapał wielki głaz i rzucił nim w stronę pustelnika chcąc go zmiażdżyć.
- I udało mu się?
- Nie. Pustelnik uklęknął i wzniósł ręce ku niebu. A wtedy głaz cofnął się i uderzył w ziemię dokładnie w tym miejscu, gdzie jest najgłębsze miejsce w rzece. Powstał wielki lej w głąb ziemi, ogromny podmuch wiatru strącił olbrzymy w tę przepaść. Odkąd zapadły się pod ziemię nikt o nich już więcej nie słyszał, a w tym miejscu wytrysnęło źródełko, które potem zmieniło się w rzeczkę. Podobna dziura między tymi dwoma dębami sięga środka ziemi. No, ale teraz siadaj, odpocznij, zjedz trochę ciasteczek - uśmiechnęła się.
Fajna opowieść. Kamil usiadł i zaczął przeżuwać słodycze.
- Miałaś mi jeszcze coś opowiedzieć o dziadku - przypomniał sobie nagle
- Nie dzisiaj, jestem już zmęczona - skwitowała.
Posiedzieli jeszcze przez chwilę w milczeniu obserwując tatarak wolno kołyszący się w rytm letniego wiaterku. Na twarzy babcie drgał niemy, ciepłu uśmiech. W końcu poniosła laskę.
- Pomogę ci - wziął ją pod rękę.
- Zanim odejdziemy, połóż kilka cukierków na brzegu - powiedziała to tak jakby sobie nagle przypomniała o czymś ważnym.
- Po co?! - spojrzał na nią zdumiony.
- Proszę cię, zrób to i już.
Wziął kilka cukierków z babcinej dłoni i położył na trawie. To co dzisiaj usłyszał było dziwną historią, ale sprawa z cukierkami jest jeszcze bardziej tajemnicza.

3 Tajemnicza fajka

- Babciu co jest w tej górnej szufladzie w kredensie?
- Pamiątki po twoim dziadku. Jeśli chcesz możesz je obejrzeć, ale obchodź się z nimi delikatnie.
- Przecież nie jestem małym dzieckiem - obruszył się.
Pociągnął szufladę, skrzypnęła przeciągle ukazując stos starych fotografii i innych drobnych szpargałów. Z pożółkłych zdjęć spoglądały na chłopca niebieskie oczy dziadka Henryka. Na innych zdjęciach obejmował śliczną, smukłą dziewczynę - to babcia, jaka młoda. A ten mały chłopczyk to tata i znów tata na bujanym koniku. Pod spodem kilka wyblakłych dokumentów, dwa medale z wyrytą na środku postacią mężczyzny trzymającego jakieś urządzenie podobne do wiertarki i napis: „ Za długoletnią pracę w górnictwie”. Dalej sterta listów przewiązanych różową wstążką, a na samym dnie mosiężne pudełko dość pokaźnych rozmiarów, a w środku dwie fajki. Jedna fajka jest długa, drewniana z wygrawerowanym napisem „ Henio”, druga jakaś dziwna z bardzo szerokim ustnikiem.
- Babciu, co to za fajki w skrzyneczce.
- To fajki dziadka, sam je zrobił z lipowego drewna. Piękne prawda?
- Tak - przyznał - ale ta jedna jest strasznie szeroka, żaden człowiek nie ma takich ust.
- Nie mam teraz czasu, gotuję obiad.
- Ale babciu, dla kogo ta fajka?
Z sąsiedniego pokoju nie dolatywał żaden dźwięk, jakby babcia nie słyszała tego co do niej mówił. To bardzo dziwne.
- Babciu, kto palił taką fajkę - upierał się.
- Przyjaciel dziadka - odpowiedziała wreszcie - Jedna fajka była dla dziadka, druga dla jego przyjaciela.
- Tak? A kim on był?
- Nikim szczególnym - ucięła - Nie przeszkadzaj mi już.
Jednak Kamil nie dawał za wygraną. Jak można być nikim szczególnym mając tak szerokie usta. Wszedł do drugiego pokoju trzymając wciąż w dłoniach tajemniczą fajkę. Babcie odwróciła się gwałtownie , wiedziała już że wnuczek nie da jej spokoju.
- Mnie możesz powiedzieć, nikomu nie powtórzę - zaciął z uporem usta.
- I tak byś nie uwierzył, proszę nie męcz mnie, proszę - prawie rozpłakała się. Musiał dać za wygraną.
- Pójdę pobawić się w ogrodzie.
- Tak idź, idź - odetchnęła.
Wybiegł na dwór. Przeciął na skos sad i ruszył w kierunku lasku. Gdzie to było? Ach tak, drogą w bok. Są gęste chaszcze. Wślizgnął się do środka. Serce biło mu jak oszalałe, nie czuł gałązek śmigających go po włosach i policzkach. Jeszcze kilka kroków i znalazł się na polanie, widać trawę wymiętoszoną przez babcin sweter. Dwa stare dęby szumiały złowrogo jakby chciały przestrzec chłopca przed zbliżaniem się do rzeczki. Wydawało mu się, że za chwilę zamienią się w olbrzymy, o których opowiadała babcia i zaczną ciskać w jego stronę kamieniami leżącymi nieopodal doliny pełnej tataraku. Zbliżył się do miejsca gdzie zostawił cukierki i zamarł w bezruchu. Na ziemi leżały puste kolorowe papierki, po ciastkach nie było śladu. Jakie zwierzę rozpakowało cukierki z papierków? Myśli tłukły się po jego głowie jak stado dzikich ptaków krążących tam i powrotem, ale nie odlatujących w żadną stronę. Co tu zrobić? Już wie, pogrzebał w kieszeni. Jest! Znalazł jeszcze jednego cukierka, pyszna mleczna krówka, na pewno będzie smakowała temu czemuś. Położył ją między pustymi papierkami, teraz pozostało tylko ukryć się w krzakach i czekać, czekać do skutku. Mijały minuty, uda zaczęły już go boleć od tego kucania w bezruchu, poprawił się i czekał, czekał, a czas mijał i mijał. Wreszcie przypomniał sobie o babci, na pewno będzie go szukać. Podniecenie, które czuł na początku zaczęło powoli gasnąć i gasnąć, a na polanie cicho i nudno. Wreszcie wstał i ruszył przez krzewy z powrotem w stronę domu. Był już w połowie lasku, jeszcze chwila i znajdzie się w sadzie obok domu babci, ale jakiś wewnętrzny głos zaczął coraz uporczywiej podpowiadać mu żeby wrócić choćby na jedną krótką chwilkę , choćby na moment, żeby tylko sprawdzić co się stało z cukierkiem. Odwrócił się i pobiegł z całych sił w kierunku krzewów. W miejscu, gdzie przechodził już kilkakrotnie wydeptała się wąska ścieżka więc przeprawa zajmowała mu coraz mniej czasu. Jeszcze kilka sekund i już zbliżył się do papierków. O rany! Po mlecznej krówce też został tylko jasnobrązowy papierek z fioletową głową sympatycznego zwierzęcia, a na polanie cisza przerywana szumem starych dębów, tylko cisza. Musi wyciągnąć od babci jakieś informacje, ona na pewno wie coś o dziwnych zjawiskach nad rzeczką. Tak wróci do domu, a jak tylko nadarzy się okazja dowie się wszystkiego choćby nie wiem co!

4 Jak to było z dziadkiem Henrykiem.

- Nareszcie jesteś. W sam raz na kolację - krzątała się przy stole - Wołałam cię dwa razy. Gdzie byłeś?
- W sadzie, nic nie słyszałem - skłamał
- Dzwoniła mama, przyjedzie po ciebie w piątek.
- W piątek!? - przestraszył się - Przecież to za trzy dni! Nie chcę stąd wyjeżdżać. Babciu - spojrzał jej głęboko w oczy - musisz mi opowiedzieć, jeśli mi nie powiesz nie pojadę do domu, ucieknę słyszysz! Nie wrócę z mamą, aż nie dowiem się wszystkiego o dziadku i o fajce i jeszcze…o znikających cukierkach! - wykrzyczał sam zadziwiony swoją odwagą , ale po prostu czuł, że musi się dowiedzieć, teraz albo nigdy.
- Jakimi cukierkami? - utkwiła w nim wzrok - Byłeś znów nad rzeczką?
Nie odpowiedział, nie musiał
- Jesteś taki sam jak dziadek - pokiwała głową - Naprawdę cukierki zniknęły?
- na brzegu zostały tylko papierki.
Wyprostowała się, jej blade policzki zrobiły się pąsowe. Znów wyglądała jak młoda dziewczyna.
- Więc wrócił - szepnęła do siebie.
- Kto?! - podchwycił Kamil. Opowiedz mi wszystko babciu, obiecuję, że nikomu nie powiem, obiecuję słowo honoru! - podniósł dwa palce.
- Dobrze więc - opadła na tapczan - opowiem ci. Gdy dziadek był w twoim wieku mieszkał po drugiej stronie wioski w domu swoich rodziców. Miał pięcioro rodzeństwa, ale wyróżniał się odwagą i rezolutnością. W tamtych czasach powszechnie wierzono, że w rzekach i stawach żyją utopce - wodne duchy. Nikt nie zapuszczał się w bliskie okolice rzeczki, gdyż wiedziano, że wodne stwory nie lubiły, kiedy zakłócano ich spokój. W naszej małej rzeczce pływały wyjątkowo dorodne i piękne ryby, które widać było gołym okiem, wystarczyło stanąć nad brzegiem, lecz nikt nie odważył się ich łowić. Ludzie ze wsi na połów ryb zapuszczali się daleko do kanału, który był o kilka kilometrów stąd. Jednak twój dziadek postanowił złowić kilka ryb w rzeczce utopców. Oczywiście o swoich zamiarach nie powiedział rodzicom, gdyż od razu na pewno zamknęliby go w jakieś ciemnej komórce, albo wręcz umarliby ze strachu. Ojciec dziadka trzymał swoją wędkę w wąskiej wnęce obok drzwi wyjściowych. Pewnej nocy twój dziadek zakradł się do wnęki, zabrał wędkę i boso w samej koszuli ruszył przez lasek w kierunku rzeczki utopców. Zanurzył wędkę w najgłębszym miejscu między tymi dwoma wielkimi dębami, które wtedy były jeszcze trochę węższe i niższe niż teraz. Jeszcze nie usiadł na brzegu a już spławik poruszył się i Henryk wyciągnął z wody sporego leszcza. Zarzucił drugi raz wędkę i po krótkiej chwili na trawie leżała dorodna płotka. Postanowił rozpalić ognisko i upiec ryby. Wyjął z kieszeni scyzoryk, z którym nigdy się nie rozstawał i zapałki. Oporządził ryby, tak jak robiła to zawsze jego mama i zaczął je piec na polanie w miejscu, gdzie byliśmy dzisiaj na spacerze. Nagle spostrzegł na polanie od strony rzeczki zbliżających się w jego stronę kilka niskich postaci. Skóra ścierpła mu na grzbiecie, przez chwilę myślał o ucieczce, ale postacie otoczyły go. Wiele razy słyszał od starszych mrożące krew w żyłach opowieści o tym, jak utopce zdenerwowane obecnością ludzi w pobliżu ich siedzib wciągały ich do wody i topiły bez litości. Teraz sam miał doświadczyć bliskiego z nimi spotkania. Porwał płonącą drzazgę z ognia i zamierzył się na najbliżej stojącego stwora. Płomień rozświetlił jego podobną do żaby twarz o bardzo szerokich ustach. Włosy podobne do tego tataraku rosnącego przy brzegach rzeczki poruszały się lekko poruszane letnim wiaterkiem. Stworek był owłosiony jak dzikie zwierzę, ale jego futro przypominało raczej splot jakichś wodnych roślin niż sierść. Między palcami rąk i nóg widoczna była wyraźnie błona podobna do łapki żaby.
- Nie zbliżaj się bo… - zamierzył się jeszcze bardziej dziadek.
- Nie zrobimy ci krzywdy, tylko opuść tę szczapę, bo jeszcze kogoś poparzysz - powiedział niespodziewanie stwór łamiącym się skrzekliwym głosem - Chcemy tylko skosztować pieczonej ryby.
- Częstujcie się - zaprosił dziwnych gości nadal przestraszony, ale opuścił płonący patyk.
Od tej pory zaprzyjaźnił się z rodziną utopców. Prawie co noc wymykał się z domu. Nie musiał łowić ryb, utopce same wyciągały je na brzeg, Henryk piekł je na ogniu, a poet urządzali sobie wesołą ucztę. Wodne stworki lubiły bardzo słodycze, a najbardziej lubiły palić fajkę, którą kiedyś dziadek zwędził ojcu i przyniósł na brzeg. Twój dziadek szczególnie zaprzyjaźnił się z jednym z nich. Nazywał się Rerek, a w rodzinie utopców znalazł się przypadkiem. To właśnie dla niego Henryk wystrugał tę dziwną fajkę, którą widziałeś w szufladzie z pamiątkami.
Mijały lata. Dziadek dorósł i ożenił się ze mną, ale nadal nocami chodził nad rzekę. Wiedziałam o tym i rozumiałam go, nigdy nie broniłam mu odwiedzać przyjacól, a on był dobrym mężem i ojcem, to właśnie wspólne zrozumienie i wzajemny szacunek dla drugiej osoby czynią małżeństwo szczęśliwym rozumiesz?
Kiwnął głową bez słowa
- Twój tata zdążył dorosnąć i wyprowadzić się z domu, ja i dziadek postarzeliśmy się , ale ani przyjaźń a Rerkiem, ani jego rodzina nie postarzała się nawet o jeden dzień. Pewnego razu rodzina utopców postanowiła opuścić rzeczkę. Brzegi zarastały tatarakiem, woda stawała się coraz bardziej zanieczyszczona, wioska rozrastała się, ludzie budowali swoje domy coraz bliżej lasku i rzeczki zakłócając wodnym duchom spokój. Postanowiły więc wyruszyć podziemnym szlakiem wodnym do kanału, który jest o wiele większy i bardziej oddalony od ludzkich siedzib niż mała rzeczka. Utopce śpieszyły się, gdyż chodniki kopalni, tej samej, gdzie pracował dziadek zbliżały się do miejsca gdzie płynęło podziemne źródło łączące rzekę z kanałem. Bały się, że już wkrótce pod wpływem robót górniczych woda zmieni swój bieg, albo co gorsza spłynie w głąb ziemi, wtedy połączenie z kanałem zniknie na zawsze. W tym czasie dziadek Henryk był już starszym i na dodatek chorym człowiekiem, nie miał sił, by chodzić daleko nad kanał. Rerek nie chciał opuścić przyjaciela, zwlekał więć z przeprowadzką, choć inne utopce odeszły z rzeczki. Jeszcze na dwa dni przed swoją śmiercią dziadek poszedł nad rzeczkę, nie wiem o czym wtedy rozmawiali. Po śmierci mojego męża poszłam do niego, przyniosłam mu mu słodycze i pieczone ryby. Następnego dnia , kiedy tam wróciłam zobaczyłam , że wszystko leży nietknięte. Próbowałam jeszcze kilkakrotnie zostawiać utopkowi drobne upominki, ale w końcu pomyślałam sobie,że udało mu się przedostać do kanału i żyje tam sobie ze swoją rodziną. Ot i cała opowieść - uśmiechnęła się smutno, a Kamil czuł jak mimowolnie na policzkach pojawiły mu się jasne kropelki łez. Pobiegł szybko do łazienki umyć twarz.

5 Spotkanie

Wieczorem zadzwonił telefon.
- Kamil, mama dzwoni! - wołała babcia z przedpokoju
- Halo, mama!
- Kamilek, no i jak ci się podoba u babci? Bardzo się nudzisz? - w głosie mamy czuć było podniecenie - Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość! Moja przyjaciółka Helena zaprosiła nas do siebie na Mazury! I co!? Cieszysz się?! - prawie krzyczała do słuchawki - Marzyłeś o tym żeby tam pojechać prawda? Teraz marzenie się spełni. Czemu nic nie mówisz?!
W aparacie zamiast spodziewanej euforii cisza.
- Kamil co z tobą? Przyjadę po ciebie w piątek słyszysz?
- Mamo, a czy nie mógłbym zostać tu nieco dłużej - prawie szeptał - podoba mi się tu.
Po drugiej stronie kompletne zaskoczenie
- Kamil dobrze się czujesz? Tata ma dwa tygodnie urlopu, ja też, słyszysz? Porozmawiamy w piątek. Bądź gotów, słyszysz! Masz być spakowany! Zobaczysz jaki będziesz szczęśliwy. Oni mieszkają nad samym jeziorem, będziesz miał z kim się bawić, bo jak już ci kiedyś mówiłam mają dwoje dzieci, słyszysz Kamil?
- Tak, dobrze - poddał się.
- a teraz daj mi jeszcze przez chwilę babcię.
Oddał posłusznie słuchawkę, wcale nie cieszyła go perspektywa zobaczenia jeziora, czuł się po prostu zawiedziony. Babcia przez chwilę jeszcze dyskutowała o czymś żywo z mamą, wreszcie poszła zaścielić łóżko.
- Idź się umyć wnusiu!
Zamknął drzwi do łazienki i puścił wodę. Babcia mówił, że dziadek chodził nad rzeczkę zawsze późnym wieczorem, kiedy we wsi już wszyscy spali.
Włożył piżamę i po chwili wskoczył pod kołdrę.
- Dobranoc! - babcia zamknęła się w kuchni. Czas dłużył się, myślał, że już nigdy się nie położy. Wreszcie usłyszał kroki w przedpokoju, plusk wody w łazience, potem kilka szmerów i trzasków, aż nareszcie zbawienna cisza. Leżał bez ruchu i nasłuchiwał.
-Chrrr, chrrr - nareszcie!
Wyskoczył z łóżka. Okno z pokoju wychodziło wychodziło na podwórze, cicho, cichuteńko uchylił je. Dom był stary i niski, na szczęście! Usiadł na parapecie. Serce biło mu w piersi jak oszalałe. Na dworze było zupełnie ciemno, drzewa w sadzie wyglądały jak wielkie, ciemne stwory z poruszającymi się czuprynami. Chciał zeskoczyć, ale nogi ugięły się pod nim zupełnie jakby były z waty pomieszanej z galaretką. Odwrócił się i przełożył je z powrotem do pokoju. Najciszej jak tylko mógł nacisnął klamkę u drzwi. Skrzypnęły. W pokoju obok cisza. Wszedł do gościnnego pokoju, wiedział, że na talerzu zostało kilka ciastek, jeszcze fajka w wielkiej szufladzie z pamiątkami i latarka, tak latarkę babcia trzyma na garderobie w przedpokoju. Jeszcze tyko kilka kroków, żeby tylko jej nie obudzić.
Kiedy zapalił latarkę drzewa od razu stały się przyjaźniejsze, a noc wcale nie taka straszna. Nie wahał się dłużej i zeskoczył z okna. Przeciął wpół sad i lasek, została jeszcze nieźle już wydeptana droga przez chaszcze. Po chwili był nad rzeczką. Dwa dęby szumiały smętną pieśń, wtórował im tatarak. Wyjął ciastka i usiadł na trawie.
- Rerek! Wiem, że tam jesteś!
Wiatr poruszył głośniej liśćmi tataraku. Wyjął fajkę.
- Rerek, pamiętasz tę fajkę? Jestem wnukiem dziadka Henryka, mam na imię Kamil.
Tatarak poruszył się.
- wiem, że ci smutno z powodu śmierci dziadka, ale proszę wyjdź, porozmawiaj ze mną. Przyniosłem ciastka, są smaczne.
Smużka światła z latarki oświetlała poruszającą się w takt muzyki witru kępkę tataraku. A może babcia wymyśliła tę historię o utopiach , tak samo jak bajkę o olbrzymach. Może kiedyś przychodzili tu z dziadkiem i wyobrażali sobie różne rzeczy. Ojej, a co będzie jeśli ona obudziła się i odkryła, że nie ma go w łóżku. To przecież staruszka, może w trakcie poszukiwań złamać nogę, albo co gorsza dostać ataku serca. Może lepiej wrócić do domu. Podniósł fajkę i chciał odejść, ale przypomniały mu się jeszcze ciastka. Pozbierał je i ruszył w kierunku zarośli.
- Zostaw ciastka, uwielbiam je - usłyszał za plecami skrzekliwy głos.
Zadrżał na całym ciele, jednak znalazł dość odwagi by odwrócić się i skierować światło latarki na postać z tyłu.
- o rany! - jęknął .
Stał przed nim mały człowieczek z szerokimi ustami, wyłupiastymi oczami i włosami podobnymi do tego tataraku, który rósł nad wodą.

6 Pół człowiek - pół utopiec

Choć Kamil w pierwszej chwili przeraził się widząc utopca, po chwili uspokoił się widząc, że jego wygląd przypomina raczej postać z jakieś kreskówki niż strasznego wodnego ducha. Stworek przyglądał mu się przez jakiś czas z ciekawością po czym wyciągnął dłoń po ciastka, wreszcie usiadł na trawie i zaczął jeść. Wyglądało to tak zabawnie, że całkowicie ośmieliło chłopca.
- Więć jednak isniejesz.
- O co ci chodzi - zdziwił się - przecież przed chwilą sami mnie wołałeś. Naprawdę jesteś wnukiem Henia? A właściwie co to jest wnuk?
- To syn czyjegoś syna, czyli potomek.
- Achchaa - chyba nie bardzo zrozumiał - a fajkę masz? Pokaż
Podał mu na wyprostowanej dłoni
- A gdzie tytoń?
- Tytoń?
- Po co fajka bez tytoniu!? Ojej - machnął błoniastą dłonią - masz jeszcze kilka ciastek?
- Nie
- Niedobrze.
-Byłeś tu przez cały czas od śmierci dziadka? - zagadnął nieśmiało
- Chciałem potem odpłynąć, ale nie mogłem, podziemne wody zmieniły bieg.
- A może ja mógłbym ci pomóc dostać się do knału?
- Nawet nie wiem czy tego chc,e - machnął potrząsnąl smutno głową - przyzwyczaiłem się do samotności.
- Ale przecież tu jest ci smutno.
- Tak wiem - jeszcze bardziej opuścił głowę - ale kiedy mieszkałem wraz z innymi utopiami to też czułem, że tak naprawdę do ich rodziny też nie należę. Tylko Henio mnie rozumiał, może dlatego, że więcej mam z człowieka niż z utopca.
- Opowiedz mi o tym- poprosił Kamil
- Nie ma o czym, to długa historia - machnął znów dłonią wymijająco.
- Proszę.
- No dobrze. Bo widzisz, ja miałem urodzić się jako człowiek, miałem mamę.
- naprawdę?!
- tak. Za wsią stał kiedyś zamek, mama pracowała tam jako służąca, a właściciele zamku mieli młodego syna. Młodzi zakochali się w sobie, najpierw planowali ślub, ale kiedyś różnice między bogatymi, a biednymi były nie do pokonania. Kiedy moja mama powiedziała paniczowi, że spodziewa się dziecka, jego rodzice wpadli w szał. Kazali wyrzucić mamę z zamku. Panicz podporządkował się rodzinie - Rerek zwiesił smutno głowę.
- Przykro mi.
- Wiem. Teraz jest inaczej, ale kiedyś bogaty panicz nie mógłby się ożenić ze zwykłą pokojówką. Jego rodzice znaleźli mu inną, równie bogatą narzeczoną. A moja mama była zrozpaczona. Przyszła tu nad rzeczkę, aby odebrać życie sobie i mnie. Termin mojego porodu był już bardzo bliski, ale nie przyszedłbym nigdy na świat gdyby nie utopce. Mama utonęła, ale wodne duchy, które zamieszkiwały rzeczkę zmieniły mnie w jednego z nich. Teraz jestem utopcem, ale tak do końca nigdy nie wyzbyłem się natury człowieka i ciągle tęsknię za takimi zwykłymi rzeczami, których inne dzieci, takie jak ty codziennie doświadczają. Jestem przecież jeszcze dzieckiem.
- Dzieckiem! - prawie krzyknął Kamil - Masz chyba z dwieście lat!
- Nie zapominaj o tym, że utopce się nie starzeją.
- No tak . A twoje imię?
- Nadały mi je utopce. Szkoda , że już nie ma ciastek - zmienił nagle temat - A jutro przyjdziesz?
- Tak, przyniosę ci ciastka i cukierki. Ojej, już chyba cała noc minęła! Jak babcia zauważy, że nie ma mnie w łóżku będzie straszna awantura.
- Wiec idź, ale jutro wróć, będę na ciebie czekać.

7 Do następnego spotkania

- Kamil, czy ty nie jesteś chory? Może trzeba wezwać mamę? - babcia była zaniepokojona. Na zegarze wybiła jedenasta, a wnuczek ciągle spał. Podchodziła więc raz po raz do łóżka, dotykała jego czoła i rąk, sprawdzała czy miarowo oddycha, nie stwierdziwszy gorączki, ani innych niepokojących objawów odchodziła, by po pół godzinie wrócić. Nareszcie w samo południe wyskoczył z łóżka wyspany i rześki. Przez cały dzień ukradkiem spoglądał na stary, przedwojenny zegar wiszący na ścianie w gościnnym pokoju, który co godzina wybijał długim wahadłem zbliżający się czas spotkania z Rerkiem. Długi sen, a teraz wielka niecierpliwość wnuczka wydały jej się dziwnie podejrzane, coś nie dawało jej spokoju, podpowiadało, że zachowanie Kamila ma coś wspólnego z rzeczką i jej opowieścią o utopcu. Chłopiec miał wielki dylemat, czy przyznać się do nocnej wyprawy, ale rozważywszy wszystkie za i przeciw uznał w końcu, że lepiej o niczym nie mówić babci. Jeśli zechce pójść za nim/ utopiec może przestraszyć się i w ogóle nie przyjść na spotkanie.
Po południu babcia zaproponowała spacer. Zgodził się chętnie licząc, że w ten sposób czas do wieczora upłynie mu szybciej. Poszli więc do lasku, potem do sklepu i wreszcie do sadu. Potem kolacja i upragnione: „ Pójdziesz już spać?”
- Tak! - ucieszył się.
Pobiegł do łazienki.
- A może chciałbyś dzisiaj posiedzieć dłużej?
- Nie, nie, jestem bardzo zmęczony.
Potem nastąpiło długie oczekiwanie, które wydawało się nie mieć końca. Po jakimś czasie uświadomił sobie że zasnął. Usiadł na łóżku. Było zupełnie ciemno, w kuchni i w łazience też światło było zgaszone. Nie wiedział która może być godzina, a tam Rerek na pewno już czekał. Wyślizgnął się spod kołdry i podszedł na palcach do drzwi. Babcia przewracała się na łóżku, ale po chwili usłyszał ciche: „ chrrr, chrrr…” Latarkę i fajkę miał przygotowane, ale przypomniało mu się, że utopiec prosił też o tabakę. Nie wiedział gdzie babcia może ją trzymać, no trudno trzeba będzie się bez niej obejść. Tym razem odważnie wyskoczył przez uchylone okno i pobiegł w stronę rzeczki. Rerek siedział na zmurszałym pniu nieopodal kępki tataraku.
- Myślałem, że już nie przyjdziesz.
- Nie gniewaj się, czekałem, aż babcia zaśnie, w końcu sam się zdrzemnąłem.
- Masz cukierki?
- Zapomniałem, tabaki też nie mam.- szkoda - Ale i tak dobrze, że przyszedłeś.
- Na dziadka też tu czekałeś?
- Na Henia? Tak, on zawsze dotrzymywał słowa, nawet kiedy był już stary i schorowany.
- muszę ci o czymś powiedzieć.
- Ta wiadomość jest wesoła czy smutna?
- Chyba smutna .
- To lepiej nie mów.
- Myślę, że powinienem ci powiedzieć.
- Więć mów, byle szybko.
- Dobrze, więc pojutrze przyjedzie moja mama i zabierze mnie na Mazury.
- a kiedy wracasz?
- To jest właśnie smutne. Dopiero kiedy skończą się wakacje, a potem będę musiał chodzić do szkoły.
- Wiem, Henio też chodził do szkoły ale w ciągu dnia.
- Ja też chodzę w ciągu dnia, ale mieszkam daleko stąd z moimi rodzicami, nie będę mógł wieczorami do ciebie przychodzić - Kamilowi stanęły łzy w oczach.
Nagle zza krzaków wyłonił się blask drugiej latarki. Rerek podskoczył w górę jak piłka i po chwili słychać było tylko głośny plusk. Już go nie było. Tymczasem postać z latarką zbliżyła się wolnym krokiem.
- Kamilku, wiedziałam, że cię tu znajdę.
- Babciu to ty?

8 Babcia pomoże w biedzie

Usiadła ciężko na pniu. Po Rerku pozostała tylko mokra plama.
- Czy ty nie masz do mnie zaufania? - wyszeptała prawie ze skargą w głosie.
- To nie tak - zawstydził się - bałem się, że nie pozwolisz mi tu przychodzić.
Pokiwała tylko głowa
- Czy on był tu przez cały czas?
- Tak!
I Kamil opowiedział całą historię o ludzkiej matce utopia i jego tęsknocie za tym co zwyczajne i ludzkie. Staruszka siedziała zadumana, na koniec spojrzała głęboko, badzo głęboko w oczy chłopca.
- Może moglibyśmy mu jakoś pomóc? - właściwie stwierdziła.
- Muszę wyjechać w piątek, no, chyba, że przekonasz mamę. Wtedy…
- Nie - przerwała - nie chcę sprzeciwiać się twojej mamie, pomyśli, że podburzam cię przeciwko niej. Włożyła przecież sporo wysiłku w to, żebyś miał udane wakacje.
- Tak, ale co robić?
- Zapytajmy o to Rerka, on sam powinien wiedzieć co jest dla niego najlepsze.
- Ale on…uciekł.
- Zawołajmy go.
Stanęli na brzegu objęci. Kamil czuł jak nigdy w tej chwili, że babcia jest dla niego kimś wyjątkowym, bardzo bliskim, kimś kto rozumie go lepiej niż tata, mama, kolega, a nawet Marcin z przedostatniej ławki.
- Rerek! Rerek! - zawołali półgłosem, tak, żeby nikt inny ich nie usłyszał.
- Rerek! To moja babcia, żona Henia - dodał chłopiec.
W świetle babcinej latarki na wodzie ukazała się zielonkawa głowa ze zmierzwionymi włosami.
- Wyjdź! Porozmawiaj z nami - prosiła babcia.
Zachęcany utopiec wyskoczył wreszcie na brzeg i usiadł obok. Po drugiej stronie pnia usadowiła się babcia z Kamilem.
- Jeśli chcesz przeniesiemy cię do kanału, będziesz mógł dołączyć do swojej rodziny - zaproponowała.
- To ryzykowne - przestraszył się - kanał jest daleko, a my utopce musimy stale przebywać w pobliżu wody, inaczej słabniemy i w końcu giniemy.
- Możemy zabrać ze sobą trochę wody.
- Nie rozumiesz. Wiadro wody nie załatwi sprawy, my musimy przebywać w pobliżu jakieś rzeki, lub jeziora. Ale może moglibyście mi jednak pomóc. Naprawdę tego chcecie? - upewnił się.
- Tak! - wykrzyknęli wspólnie
- Ale czy jesteście gotowi ponieśc ryzyko?
- Tak! - zabrzmiała jednogłośna odpowiedź.
- A więc słuchajcie. Wody tej rzeki od wieków łączyły się z wodami podziemnymi, a część z nich łączyła się z kolei z kopalnią, tam, gdzie pracował Henio. Wodami rządzą utopce, zaś podziemiami duch silny, mający wielką moc. Ma on w swym posiadaniu skarby ziemi, jaskinie, skały, podziemne wody i wszystko inne, co znajduję się w głębokich czeluściach ziemi. Imię jego jest Skarbnik. Ta rzeka łączy się z jego królestwem w miejscu, gdzie rosną te dwa stare dęby.
- Wiem! - wykrzyknął Kamil - To jest najgłębsze miejsce, tam, gdzie kiedyś ziemia wchłonęła olbrzymy.
- Być może, ale ja nigdy ich nie spotkałem. W każdym razie to właśnie Skarbnik przestrzegł rodzinę utopców przed zmianą biegu podziemnej rzeki, on doradził im przeprowadzkę do kanału. Jedynie on wie, gdzie są pozostałe utopce i tylko on może mi pomóc.
- Ale jak go znaleźć?
- Utopce od wieków wzywały Skarbnika za pomocą piszczałki.
- Zwykłej piszczałki?
- Nie, ale problem tkwi nie w samej piszczałce, bo tę moi współbratymcy zostawili mi, kiedy opuszczali rzeczkę, ale w tym, że choć wiele razy próbowałem wezwać ducha podziemi, nigdy mi się to nie udawało. Na pewno jest zbyt daleko stąd 9i nie słyszy dźwięków piszczałki.
- Ale gdzie on może być - zastanawiała się babcia. Może w kopalni?
- Tego nie wiem, ale jestem pewien, że utopce są gdzieś w kanale. Za pomocą piszczałki możecie je wezwać, a one sprowadzą Skarbnika.
- Więc dawaj tę piszczałkę - rozkazała babcia.
Rerek nie dał się długo prosić. Zwinnym ruchem poderwał się i wskoczył do wody. Po chwili był już z powrotem unosząc w szerokich dłoniach podłużny przedmiot.
- Czy należy zagrać na niej jakąś specjalną melodię - babcia chciała się upewnić czy wszystko odbędzie się jak należy.
- Nie, wystarczy dmuchnąć.
- Dobrze, ale teraz powinniśmy już wracać. Zaczyna świtać, ktoś idący wcześnie rano do pracy może nas zauważyć.

9 Ostatnia noc.

Dopołudnie babcia i Kamil przeznaczyli na odespanie pełnej przygód nocy, potem zjedli śniadanie i rozpoczęli przygotowania do wyprawy nad kanał. Ustalili, że pojadą tam ostatnim autobusem. Zaopatrzyli się w nowe baterie do latarki, trochę, jedzenia, ciepłe swetry i koce na wszelki wypadek, w nocy może przecież być chłodno. Kto wie ile czasu będą musieli spędzić nad wodą nim utopce, albo Skarbnik zjawią się na dźwięk piszczałki? Czy w ogóle pojawią się? Te i inne pytania i wątpliwości dręczyły ich. Wreszcie, kiedy wszystko było już przygotowane wyruszyli w stronę przystanku autobusowego.
Autobus mijał przystanki, za zakrętem zniknęła wioska i wysoki komin kopalni, gdzie kiedyś pracował dziadek. Kiedy dotarli wreszcie do celu podróży babcia pokazała chłopcu drogę na skróty, posuwali się jednak wolno, gdyż dla staruszki marsz przez łąki i krzewy był bardzo męczący. Było już prawie ciemno, gdy dotarli na miejsce.
- Pójdźmy jeszcze dalej w miejsce bardziej odludne - zdecydowała przewodniczka wskazując laską sine zarysy dalekich krzewów.
Po jakimś czasie stanęli na skraju niewielkiego lasku. Było zupełnie ciemno, a nieznana okolica wydawała się Kamilowi straszna i dzika. Trawa dookoła była bardzo wysoka i wilgotna, niebo rozbłyskiwało tysiącem żółtych światełek, księżyc, który wprzód maszerował po niebie za dwoma podróżnikami teraz zatrzymał się i przyglądał tej dziwnej parze jakby chciał zapytać: „ A skąd wzięliście się tu o tak późnej porze?”. Woda kolory szarawo - granatowego poruszała się lekko w takt uderzeń lekkiego wiaterku, który muskał i lizał czule jej fale. Z odmętów zawiało chłodem. Kamil poczuł gęsią skórkę na nogach i rękach, sam nie był pewien czy to od tego chłodu, czy od dziwnego lęku jaki czuł oczekując na to, co miało za chwilę nastąpić.
- Rozłóżmy koc i zjedzmy coś - zaproponowała babcia.
Po skromnym posiłku uznali, że czas zagrać na piszczałce.
- Boisz się babciu?- Tak. A ty?
- Też.
- To nic złego, bać się.
- Wiem, pozwól, że ja dmuchnę w piszczałkę.
Podała mu instrument, musiał być rzeczywiście czarodziejski, gdyż ciągle wyglądał jak nowy, choć leżał w wodzie wiele lat. Przyłożył go do ust i dmuchnął delikatnie. Aż zdziwił się, jak głośny wydała dźwięk.
- Mam nadzieję, że usłyszały.
Jeszcze nie zdążył wypowiedzieć tych słów gdy zobaczył wokół siebie gromadę stworków podobnych do Rerka. Każdy z nich posiadał jednak jakieś inne sobie tylko właściwe cechy. Jedne były nieco wyższe, inne jakby grubsze, włosy niektórych były koloru zielonkawo - pomarańczowego, zaś innych ciemnozielone, u jednych oczy były bardziej wyłupiaste u innych grubsza błona między palcami. Wszystkie zbliżyły się na odległość kilku kroków i ciekawie przyglądały się przybyszom.
- Skąd macie piszczałkę? - spytał jeden skrzekliwym głosem.
- Wciągnijmy ich do wody - zaskrzeczał zaraz drugi - utopmy ich!
Dwa złapały babcię za ręce i zaczęły ciągnąć w kierunku kanału.
- Zaczekajcie - przeraził się nie na żarty Kamil - bo nigdy nie dowiecie się skąd mam piszczałkę!
- Puśćcie ją! _ rozkazał wyższy nieco od innych wzrostem i pewnie jakiś ważniejszy w hierarchii utopców stworek, bo od razu te dwa, które ciągnęły babcię cofnęły się.
- Tę piszczałkę dał nam Rerek - jednym tchem zawołał chłopiec - Znacie go przecież.
- Skąd mamy wiedzieć, że nie kłamiesz? - spytał najważniejszy.
- Przysłał nas Rerek i dał piszczałkę, bo prosi o pomoc.
- Czy nadal jest w tej małej rzeczce porośniętej tatarakiem?
- Tak, chce się przedostać do kanału.
- Rerek - zamyślił się utopiec - Jak on się czuje? Czy jest jeszcze woda w rzeczce? A stare dęby jeszcze tam rosną?- zaczął zasypywać chłopca pytaniami., ale po krótkiej chwili nie czekając na odpowiedzi zawyrokował - Tu może pomóc jedynie Skarbnik. My, utopce już prawie wcale nie wychodzimy na powierzchnię, zbyt wiele zła wyrządzili nam ludzie. Skarbnik przeznaczył nam na mieszkanie podziemne wody, gdzie nikt nas nie niepokoi. Teraz nikt już boi się istot nadprzyrodzonych, ludzie łowią w kanale ryby, wrzucają do wody różne nieczystości i trucizny, które zabijają rośliny i zwierzęta. Nie jesteśmy już nigdzie bezpieczne - dodał smutno - ale Rerkowi musimy jakoś pomóc. Sprowadzimy go do nas pod ziemię.
- Pomóżmy Rerkowi! Wezwijmy Skarbnika! On sprowadzi Rerka! - rechotały stworki jeden przez drugiego.
- Czekajcie tu, niedługo wrócimy - rozkazał najważniejszy i po chwli babcia i Kamil usłyszeli tylko szereg głośnych plusków, a potem zapanowała cisza przerywana tylko dalekim poszczekiwaniem psów i kumkaniem żab.

10 Pomoc Skarbnika

Mijały godziny.
- Może jeszcze raz dmuchnąć w piszczałkę? - Kamil zaczął wątpić w to, że utopce wrócą jeszcze tej nocy.
- Poczekajmy, do świtu pozostało jeszcze sporo czasu - pocieszała go babcia - musimy być dobrej myśli.
- Zimno mi.
- Okryj się kocem.
Kamila przerażała myśl o tym, że za chwilę na wschodniej stronie nieba może pojawić się stróżka różowego światła oznaczająca nadejście świtu. Co wtedy? Czy Rerek na zawsze pozostanie w rzeczce samotny i smutny? Zaczął nawet myśleć o tym, żeby sprzeciwić się mamie, nie jechać na Mazury, wtedy, och, wtedy przynajmniej do końca wakacji mógłby dotrzymać mu towarzystwa. Babcia z pewnością pozwoliłaby mu na nocne wyprawy, tak babcia jest wspaniała. Jaka inna staruszka jechałaby nocą nad kanał? Jaka inna? Spojrzał na nią z uznaniem. Siedziała spokojna, otulona kocem, spoglądająca na rozgwieżdżone niebo jakby chciała wypatrzyć w nim dziadka Henryka. O czym myśli? O swojej młodości? O czasach, kiedy utopce żyły w zgodzie z ludźmi?
Chlup, chlup…
Rozejrzał się. Babcia też przestała wpatrywać się w niebo. Małe stworzenia z wyłupiastymi oczami otoczyły ich.
- Rozmawiałyśmy ze Skarbnikiem! - skrzeczały jeden przez drugiego - Zaraz tu przybędzie!
Kamil zadrżał na całym ciele. Przeżył co prawda spotkanie z utopiami, ale Skarbnik…Czy jest straszny? Na odpowiedź nie musiał długo czekać, bo oto po krótkiej chwili z boku coś zaszeleściło, a od strony zarośli dojrzał szybko zbliżającą się postać.
- Ojej! - prawie krzyknął z wrażenia, gdyż Skarbnik wyglądał zupełnie zwyczajnie, ubrany w ciemny sweter, zwykłe dżinsy, a twarz - też zwyczajna, nawet bez znaków szczególnych.
Utopce cofnęły się i z wielkim szacunkiem pochyliły przed nim głowy.
- Myślałem, że Skarbnik będzie wyglądał inaczej - szepnął chłopiec.
- Wielki duch podziemi może przyjąć każdą postać - zaskrzeczał najważniejszy utopiec.
- Witam przyjaciół Rerka - duch uśmiechnął się przyjaźnie i podał rękę babcia, a następnie Kamilowi - Chętnie pomogę temu maluchowi, zawsze go lubiłem. Sprawię, że znajdzie się wraz ze swoją rodziną w podziemnych wodach pod kanałem, gdzie już zawsze będzie bezpieczny.
- Skarbniku - odezwała się nagle babcia, która dotąd przez cały czas milczała - Jesteś potężny i mądry, wiesz zapewne, że Rerek nie czuje się w pełni szczęśliwy pod wodą, gdyż nie jest w pełni utopcem. On zdaje sobie sprawę z tego jak wiele uczyniła dla niego rodzina podwodnych duszków, ale tak naprawdę zawsze chciał być człowiekiem, miał przecież urodzić się jako zwykłe dziecko.
- Jesteś mądrą kobietą - Skarbnik pokiwał głową z uznaniem - Możesz wrócić do domu wraz ze swoim wnukiem spokojna, bo podsunęłaś mi wspaniały pomysł. Rerek otrzyma to, na co czekał wiele długich lat.
Wypowiedziawszy te słowa wielki duch o wyglądzie miłego, uśmiechniętego pana w średnim wieku zniknął nagle jakby zapadł się pod ziemię, którą władał. Na próżno babcia i Kamil wpatrywali się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał, nie pozostał po nim nawet ślad. Wszystkie utopce równie szybko wskoczyły do wody, która wydała kilka głośnych plusków i znów stała się szarawa i spokojna, jakby nic tu przed chwilą nie zaszło. Babcia objęła chłopca i poklepała po ramieniu.
- Wracajmy, nic tu po nas.
- A gwizdek? Gdzie on się podział?
- Pewnie zabrały go utopce, zresztą po co mielibyśmy je jeszcze wzywać.

Zakończenie

Słońce piekło, jednak chłód ciągnący od turkusowej wody łagodził nieco upał. Było zupełnie tak, jak to sobie wymarzył, upalne lato, czysta woda, wystarczy tylko wstać z koca i w każdej chwili można się zanurzyć - cudownie, po prostu cudownie. Niedaleko jeziora, bliziutko cienisty las pełen zwierząt i jagód , dookoła tłum dzieci z pobliskich miejscowości, można pograć z nimi w piłkę, pobawić się w berka i w ganianego. A niebo błękitne, całe rozświetlone wspaniałym żółtym słońcem.
- Kamil list do ciebie! - mama stanęła w progu domu i wymachiwała białą kopertą - To od babci!
Poderwał się i pobiegł ile sił w nogach.
- No, no - śmiała się mama - Widzę, że bardzo zżyliście się z babcią, list jest specjalnie do ciebie. Jakie wy tam macie tajemnice?
- Zostaw go - tata wziął ją pod rękę - Korespondencja to rzecz prywatna.
- Dajcie list! - stanowczym ruchem wziął kopertę z ręki mamy i pobiegł do pobliskiej stodoły. Tam na pewno nikt nie będzie mu przeszkadzał. Rozerwał kopertę.
Kochany Kamilu.
Mam nadzieję, że twoje wakacje na Mazurach są takie jak sobie wymarzyłeś. Od czasu naszej nocnej wyprawy byłam kilka razy nad rzeczką, ale nikt nie odpowiadał na moje wołania., domyśliłam się więc, że nie ma już tam naszego małego przyjaciela. Mam też dla ciebie bardzo ciekawą nowinę. Otóż tydzień temu pewna kobieta z naszej wsi powiła zdrowego, ślicznego chłopczyka. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że zdumieni lekarze ze szpitala położniczego zauważyli w zaciśniętej piąstce dziecka liść tataraku. Rodzice dali chłopcu na imię Robert. Kiedy przyjedziesz do mnie następnym razem, myślę, że wybierzemy się odwiedzić tego nowonarodzonego chłopca. Co ty na to?

Babcia
Tak kochana babciu, na pewno się do niego wybierzemy, na pewno!

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.