Przejdź do głównej zawartości

Skarby Rubecala

Skarby Rubecala

I Wuj Adolf Waloszek

„Bim, bam, , bim , bam” zaśpiewały poranne dzwony w dalekiej podgórskiej wsi. Wysokie tony rozniósł wiatr, teraz kiwają się w żyłach śmigłych sosen, drżą w kropelkach rosy lśniącej na jasnozielonych blaszkach młodych traw. Przed parą podróżników wyrosły niebosiężne kontury Gór Olbrzymich. Ich skaliste, kamienne zbocza zdawały się szeptać wraz z wiatrem zadziwionym jak i one nagłym pojawieniem się tych niepozornych postaci ; „ Czego tu szukacie głupcy? Czyż nie dostrzegacie naszej wielkości, naszego dostojeństwa?. Jesteście mali jak te robaki gryzące ziemię”. Podróżnicy nie zwolnili jednak tempa marszu, ani nie ulękli się tych szeptów, choć świadomi byli tego, że nie często ludzie odwiedzali niedostępne góry w okresie Wielkanocnym, kiedy to każda wieś, każde miasto z wielką pobożnością przygotowuje się na czas Zmartwychwstania Pańskiego, w każdym domu trwają ostatnie, nerwowe porządki, a gospodynie pieką właśnie świąteczne ciasta. Czyniła też wszystkie te przygotowania do świąt każdego roku ciemnowłosa, osiemnastoletnia Kinga, sprzątała obejście, udawała się na zakupy do pobliskiego Wrocławia po świąteczne sprawunki, modliła się nabożnie w wiejskim kościółku. Tego jednak roku stała u stóp Gór Olbrzymich wraz z nienawykłym do dalekich wypraw spracowanym, starym ojcem. Cóż więc robili w dzień wielkopiątkowy niezwykli podróżnicy u stóp kamiennych kolosów?
Wszystko zaczęło się prawie miesiąc wcześniej kiedy to Kinga postanowiła odwiedzić we Wrocławiu swojego wuja, niejakiego Adolfa Walaszka. A czas odwiedzin leciwego już krewnego musiał być zawsze dokładnie planowany przez dziewczynę, z tego prostego powodu, że wuja trudno było zastać w domu. Ludzie mówili o wiecznym podróżniku, że trudni się handlem solą, najbliżsi jednak krewni, do których należał jedyny jego brat Pieter i jego córka Kinga wiedzieli dobrze, że Waloszek od dawna należy do bractwa Świętego Wawrzyńca, które to zajmowało się poszukiwaniem skarbów. Lubiła dziewczyna odwiedzać wuja, gdyż potrafił pięknie opowiadać o górskich wspinaczkach, niebezpiecznych, ciemnych grotach będących siedliskami górskich duchów i rozlicznych polnych diabłów, a także o najpotężniejszym duchu gór strzegącym wszelkich skarbów podziemnych, przed którym drżeli śląscy, słowaccy i niemieccy górnicy z wielką czcią wymawiając jego imię, Rubecal. Wielki duch przypominający podobno lwa o orlej głowie na której wielu śmiałków dostrzegło parę zakrzywionych, diablich rogów, zamiast stóp posiadał ponoć koźle kopyta, zaś z tyłu dostrzec można było długi, rozdwojony ogon. Takim widywali go poszukiwacze skarbów, którymi byli głownie górnicy, takim widział go podobno ze dwa razy w życiu wuj Adolf, kiedy przemierzał górskie zbocza.
Jednak w dniu, w którym odwiedziła go bratanica nie w głowie były mu wspominki. Zastała bowiem Kinga swojego wuja zmorzonego ciężką chorobą.
- Czemu kochany wuju nie dałeś nam znać, żeś niemocny? Przybylibyśmy z ojcem, pomogli, a tak leżysz głodny i cierpiący - użalała się dziewczyna nad staruszkiem.
- Nie trzeba mi już doczesnego jadła, ani opierunku - wyszeptał wuj słabym głosem - czas mi bowiem wybierać się w drogę, lecz tym razem nie na górskie ścieżki, ani w leśne rozstaje, ale na wysoki szczyt, gdzie dusza moja uwolniona wzleci ponad miasto i ponad wszystkie góry świata.
Tak to przygotowywał się w swoją ostatnią podróż stary Adolf, a strapiona tym bardzo Kinga uszykowała dla wuja nieco ciepłej strawy, uprzątnęła dom i poszła co rychlej po swego ojca, by mógł i on pożegnać się z bratem. Kiedy jednak następnego dnia przybyli razem do Wrocławia chory Adolf zobaczywszy krewnych począł od razu namawiać ich, aby po jego śmierci dokończyli dzieła jego życia. A, że całe życie poświęcił poszukiwaniu skarbów górskich, naszła go myśl, że to właśnie jego jedyni żyjący krewni powinni pozyskać wielki skarb z Gór Olbrzymich. Pieter i Kinga muszą udać się w góry po jego śmierci, to jego ostatnia wola, jego testament i wiano zapisane bratanicy. On, tak biegły we wszelkich zaklęciach usypiających czujność duchów gór, posiadający wszelkie narzędzia i świątobliwości potrzebne do pozyskania skarbów wszystko im objaśni i wskaże miejsce, gdzie trzeba kopać, by stać się bogatym. Adolfowi Walaszkowi niewiele już było potrzeba, czas teraz komu innemu dziedzictwo swoje przekazać. Wymógł więc siłą prawie przysięgę brata, że uczyni wszystko jak mu z całą dokładnością objaśni, po czym rozkazał przynieść sobie ku łożnicy starą skórzaną torbę pokaźnych rozmiarów, bez której nigdy w góry się nie wybierał. Cóż za dziwny bagaż zabierał ze sobą, tak dziwny, że zwykły człowiek nie mógłby zrozumieć do czego mogły mu służyć rzeczy z torby. Wuj jednak szczegółowo objaśniał znaczenie poszczególnych przedmiotów. Tak więc znalazł się tam sznur nasycony żółciom szczupaka i młotek do wspinaczki, magnes wskazujący kierunek i perspektywa dzięki której widzieć można na dalekie odległości. Była też świeca gromniczna potrzebna w jaskiniach, dzwonek loretański dla odpędzania wichury, poświęcona kreda dla ochrony przed duchami gór oraz dziwne papiery z wypisanymi na nich tajemniczymi zaklęciami, których Pieter z Kingą odczytać nie umieli, gdyż po prostu nikt ich nigdy czytać nie uczył, dlatego też wuj Adolf musiał nauczyć ich na pamięć formułki, którą trzeba było wypowiedzieć w miejscu znajdowania się podziemnych skarbów. A brzmiała ona następująco: „ Zażegnuję ciebie skarbie, zażegnuję cię zaklęty kruszcu przez tego co niebo i ziemię stworzył, rozkazuję ci dziuro diabelska obyś się zaraz odemknęła”. Na koniec stary Adolf podawał im kolejno i objaśniał stare mapy prowadzące w miejsce skarbu, według których miał on się znajdować w niejakiej Dolinie Choińca pomiędzy rozsianymi tam skałkami o niezwykłych kształtach. Dokładną drogę do owego miejsca oznaczył wuj tajemnymi znakami będąc ostatnio w Górach Olbrzymich. W taki oto sposób przekazał jeden z ostatnich braci Świętego Wawrzyńca wiedzę swoją, by w kilka dni później dokończyć żywota.

II Przybycie ducha gór

- Przed nami Dolina Choińca- stary Pieter nabrał pełną piersią wiosennego, górskiego powietrza - Szczęśnie nasze córeńko, że sami tu jesteśmy, pamiętasz jak ostrzegał nas wuj Adolf.
Tak, pamiętała Kinga jak wuj nakazywał szczególną ostrożność przy spotkaniu z innymi poszukiwaczami złota. „ taki poszukiwacz opętany chęcią posiadania, zdolny jest do największych przestępstw, w każdej chwili znienacka może wbić nóż w trzewia napotkanemu intruzowi, którego w górach spotka” - przestrzegał.
Od strony piętrzącego się przed nimi wzgórza ciągnął się stromy wąwóz, a , wijący się wzdłuż niego potok srebrzył się tysiącem iskierek.
- Pięknie tu - szepnęła Kinga.
- Ruszajmy w kierunku skałek - ojciec dobrodusznie poklepał ją po ramieniu.
Na efekty poszukiwań nie trzeba było długo czekać. Dokładnie w miejscu oznaczonym przez wuja na małej, podręcznej mapce znaleźli oryginalną skałkę w kształcie niewielkiej, kamiennej maczugi. Na jej zachodniej części w samym rogu zobaczyli znak w kształcie lufy pistoletu, ten sam , który narysował wuj na mapce.
- Odpocznijmy teraz ojcze - poprosiła dziewczyna dostrzegając zmęczenie w jego ruchach, lecz ten opętany nagłą rządzą odnalezienia złota pobiegł w kierunku wskazanym przez lufę.
Ręce drżały mu jak u człowieka chorego, nogi same niosły na miejsce drugiego znaku, oczy zalewał pot, obcierał więc go nerwowo dłońmi i szukał pod stopami, na pojedynczych kamieniach leżącymi w wąwozie.
- Jeee…st! - krzyknął nagle, uklęknął i całował znak zaciśniętej dłoni, wytarty za pomocą jakiegoś ostrego narzędzia na sąsiedniej, płaskiej skałce.
- Zażegnuję ciebie skarbie, zażegnuję cię zakryty kruszcu, przez tego , co niebo i ziemię stworzył, rozkazuję ci dziuro diabelska obyś się zaraz odemknęła." Rozkazuję ci, rozkazuję.- szeptał spieczonymi wargami czarodziejskie zaklęcia.
Pogodne niebo pociemniało nagle i wielka, szara chmura przysnuła słońce, skałki zatrzęsły się w posadach, zatrzęsło się wzgórze Chojnik, a żółta na kształt sierpa błyskawica przecięła wpół ciemne niebo. Dokoła rozniósł się zapach siarki, a ziemia pod stopami poszukiwaczy drgnęła.
- Podaj mi córko święconą kredę! - krzyknął Pieter, ale było już za późno. Ziemia pod skałkami rozstąpiła się, a na brzegu powstałej rozpadliny ukazał się demon podobny do lwa o orlej głowie i diabelskich rogach.
- Jezu! Ratuj! - krzyknął znów Pieter, ale piętrząca się ziemia wokół rozpadliny i odłamki skalnych kamieni odepchnęły go gdzieś daleko na drugi kraniec doliny. Kinga stała bez ruchu i patrzyła z przerażeniem w wielką pieczarę w ziemi i jej upiornego pana. Nogi ugięły się pod nią i już, już runęłaby w przepaść, gdyby duch gór nie złapał ją i zemdloną nie poniósł gdzieś w podziemne, górskie czeluście. Zdawało się dziewczynie, że spada w jakąs mroczną , bezdenną przepaść, w której utonęły wszystkie drzewa, krzewy, wiosenne, barwne kwiaty, a nawet całe góry. Silne dłonie przyciskały ją do wielkiego i ciepłego jak niedźwiedzie futro ciała. Wokół trwała ,martwa cisza. Zdawało się Kindze, że skończyło się dla niej życie, cały świat i młodość, gdy nagle wszystko rozpromieniało złotym blaskiem. Gdy otworzyła powieki jej oczom ukazała się niezwykła poświata, wszystko mieniło się od szczerego złota. Siedziała na wielkim tronie wyrzeźbionym z drogocennego kruszcu pośrodku wysokiej, świetlistej komnaty. Wszystko było tu ze złota, ściany, podłoga, prostokątny stół, na którym mieniły się różnokształtne naczynia pełne pysznych, świeżych owoców i najznakomitszych potraw. Dookoła stołu zgromadziły się dziwne, nieziemskie istoty usługując tajemniczej osobie odwróconej tyłem do dziewczyny. Dziwni słudzy przepychali się podając na przemian najprzeróżniejsze potrawy. Wreszcie osoba odwróciła się do przerażonej Kingi.
- Witaj w moim królestwie - pięknym, miękkim i ciepłym głosem przemówił młody mężczyzna o kasztanowych włosach i błękitnych oczach - Jestem Rubecal, władca tych gór, wszelkich ukrytych w nich skarbów , demonów leśnych i podziemnych, które mi usługują.
- Ale przecież… przecież Rubecal to potwór podobny do gryfa.
- Mogę przybierać dowolną postać - młodzieniec uśmiechnął się ciepło.
- Czego chcesz ode mnie?
- Chcę, byś została moją królową - oświadczył bez zbędnych ceregieli - Jesteś piękna i młoda, od dawna czekałem na kogoś takiego jak ty. Odtąd wszystkie moje skarby będą należeć również do ciebie, wszystkie duchy górskie będą ci posłuszne.
Wstała Kinga ze złotego tronu, rozejrzała się po cudownej, złotej komnacie, spojrzała w czarujące oczy Rubecala. W takich oczach można utonąć jak w czarodziejskim zwierciadle, jak w rwącym , głębokim strumieniu górskim. Ale przecież ojciec gdzieś tam pozostał, bezradny pośród skał.
- Co z moim ojcem?
- Zapomnij o ojcu, o przyjaciołach i świecie. Teraz tu toczyć się będzie twoje życie, życie wieczne u mego boku.
Spojrzała znów Kinga w błękit oczu, czuła, że tonie w nich jak bezbronna muszka, coraz bardziej zaplątuje się w lepką, pajęczą sieć. Ale przecież tam zostało niebo pokryte miękkimi chmurami, deszcz i upał, zieleń drew i śpiew ptaków. Wszystko jest teraz takie dalekie, coraz ciszej szumi wiatr w konarach i ręce ojca coraz bledsze, a twarz daleka, niewyraźna.

III W królestwie Rubecala.

Rok minął od czasu jak śliczna Kinga zamieszkała w podziemnym królestwie Rubecala. Codziennie przechadzała się po kipiącej od złota komnacie, przymierzała mieniące się rubinami diademy, o jakich wszystkie kobiety świata mogły tylko marzyć, na palce nakładała wielkie brylantowe pierścienie, we włosy wpinała kosztowne spinki i inne świecidełka, ale nie czuła się w pełni szczęśliwa. Zdawało jej się bowiem, że jest polnym, małym ptaszkiem w złotej klatce, albo górskim kwiatem zerwanym i włożonym do pięknej, kryształowej wazy. Usłużne, choć brzydkie karłowate demony nie przypominały zwykłych ludzi. Choćby taki Wilkołak. Za dnia podawał do stołu duchowi gór i jego pani, podsuwał krótkimi, owłosionymi łapami najsmaczniejsze kąski, pochylał usłużnie uszaty, wilczy łeb, nocą zaś wymykał się gdzieś w dzikie, górskie lasy. Wracał potem nad ranem umorusany i okrwawiony. Czyją krwią tak zabrudził wilczy pysk? Może porwał młode leśnej łani, albo białą owieczkę oderwaną od stada, a może była to krew pasterza, lub kupca przemierzającego dzikie szlaki, a może była to krew poszukiwacza złota od bractwa świętego Wawrzyńca, może był on znajomym wuja Adolfa, albo znajomym ojca. Albo taki Fugas, wyjątkowo usłużny, podskakujący na swych krótkich, krzywych nóżkach, poruszał zabawnie jajowatą główką zakończoną ostrymi różkami. I on znikał czasami, by powrócić do złotej komnaty upaćkany jakimiś ciemnymi maziami i cuchnący siarką. A liczne diablice próbujące zabawiać Kingę za pomocą zabawnych sztuczek i czarodziejskich zaklęć? Horzyca - chuda i pokryta krostami, podobno wychodziła czasem, by dotknąc swą kościstą ręką ludzi i zwierzęta, przynosić im choroby i różne dolegliwości. Jędza zaś wymykała się na najwyższą górę, by tam poharcować z czartami takimi jak obrzydliwy Paskuda, czy przebiegły Ditko. Dla swej pani miały te stwory zawsze miłe słówka, przepychały się, by podawać jej nowe zabawki, czy smakołyki. Na początku zadowolona była dziewczyna z tych niesamowitych sług, ale z czasem zaczęło brakować jej towarzystwa zwykłych ludzi, a usłużne słówka, gesty i magiczne sztuczki zaczęły wydawać jej się nudne i głupie.
- Chciałabym wyjść stąd choćby na chwilę, zobaczyć drzewa i słońce, pooddychać świeżym powietrzem, zobaczyć ludzi - mawiała do Rubecala.
Ten jednak zżymał się na takie słowa, robił smutną minę i pytał
- Czy źle ci u mnie moja piękna? Daję ci tyle złota i drogocennych kamieni, że żaden z poszukiwaczy skarbów nie śmie nawet o takim bogactwie marzyć.
- Tęsknię do ludzi, pragnę zobaczyć mojego ojca - upierała się - Chcę wiedzieć czy żyje, czy tęskni za mną.
Wybiegał zrozpaczony władca gór słysząc takie słowa, słaniał się ogarnięty szaleństwem po kamiennych zboczach, spoglądał na rozsiane między nimi ciche chatki i zsyłał na nie groźne burze, grad kamieni, albo napadał na pojedynczych wędrowców by zrzucać ich w głębokie kotliny i ciemne pieczary. Tak mścił się groźny Rubecal na całej ludzkiej rasie za tę tęsknotę swej ukochanej, której ani złotem, ani swą wielką miłością uśpić w niej nie potrafił.
Pewnego razu zobaczył na skraju jakieś wioski pole rzepy. Nasunęło mu to pewien pomysł. Nazbierał pełne dłonie świeżych, jędrnych rzepek i pobiegł z nimi do złotej komnaty ukrytej pod skałkami Choińca.
- Weź te rzepki - prawie krzyknął do Kingi podniecony swoim pomysłem - każdą z nich możesz zamienić w jakieś żywe stworzenie, wystarczy tylko że powiesz do niej; „ Przemień się”, a wtedy stanie się ona tym, kogo chcesz zobaczyć. Dotykała więc Kinga krągłych rzepek i zmieniała je kolejno w koleżanki, sąsiadów, w ojca, a nawet w małego, łaciatego pieska i w szarego, zwinnego zajączka polnego. Ach, cóż to była za radość, ileż wspomnień, ileż wzruszeń w sercu stęsknionej dziewczyny.

IV. Ucieczka ze srebrnej klatki.

- Zaśpiewaj Haniu te piosenkę o ubogich ubożętach. Jak to, nie pamiętasz jej? Przecież zawsze ją nuciłaś kiedy bawiłyśmy się szmacianymi lalkami.
Ale Hania tylko uśmiechała się blado.
- Co ci Haniu, co? - płakała Kinga - twoja skóra z godziny na godzinę staje się coraz bardziej szara i pomarszczona, cała postać, kiedyś tak gibka i zwinna kurczy się, a nogi odmawiają posłuszeństwa. Ojciec wygląda jak zgrzybiały staruszek, a żwawi sąsiedzi stali się ociężali i senni. Nawet piesek leży w kącie skulony, a sierść zajączka zbielała i uszy opadły. Ach, jakiż smutek trawi zbolałe serce biednej Kingi, wszyscy jej znajomi i przyjaciele postarzeli się i posmutnieli.
- Czemu marszczą się i garbią? - pytała dziewczyna usłużne diablice.
- To rzepki więdną, a wraz z nimi więdzie uroda tych, których stworzyłaś - odpowiadały chcichocząc.
- Rubecalu! Rubecalu! To nie są prawdziwi ludzie, te rzepki nie mogą ich zastąpić.Ach, jaka jestem nieszczęśliwa bez ich towarzystwa, bez ptaków i zielni, bez domu rodzinnego.
Przybył na wezwanie w podziemne czeluście pan Gór Olbrzymich, tam, gdzie jego ukochana czekała w złocistej sukni. W ręku trzymał świeżo zerwaną rzepkę.
- Weź ją Kingo - wyszeptał - Zmień tę rzepke w rączego rumaka, on wzniesie się ponad podziemną komnatę. Wrócisz do ojca, który choć stęskniony i smutny, zdrów i cały czeka wciąż w nadzieji , że zobaczy jeszcze żywa swą jedynaczkę.Na dowód mej wielkiej miłości do ciebie, chcę ci podarować ten oto woreczek złota i pierścień diamentowy, noś go i pamiętaj o mnie.
Zmieniła Kinga rzepkę w rumaka, pierzchły karłowate demony, rozstąpiła się złota komnata. Poleciała dziewczyna na rumaku gdzieś w górę, by zobaczyc po chwili słońce i las pełen zieleni i wesołych, ptasich treli. Zamknęła się pod jej stopami podziemna szczelina, a oczom ukazały się dziwnokształtne skałki.
- Rubecalu! - zawołała donośnym głosem - Chcę się z tobą pożegnać, chcę ci podziękować.
Odpowiedziało jej tylko echo ukryte gdzieś w szczelinach skał. Zrobiło jej się smutno, choć nareszcie odzyskała wolność, choć mogła wrócić do domu, a w ręku błyszczały złote monety.
- Żegnaj Rubecalu! Odwzajemniałam twoją miłość, ale żaden człowiek nie może żyć w zamknięciu, bez nieba, deszczu, słońca, bez zimy i lata, bez roślin i zwierząt, a złoto nie zastąpi przyjaciół, ani rodziców.
I odeszła Kinga do ludzi, których kochała, a potężny duch gór zaszył się gdzieś w podziemnych jaskiniach i odtąd nikt juz nie zobaczył ani niskiego karła na górskiej ścieżce, ani olbrzyma zrzucającego z nieba błyskawice na śmiałków próbujących zdobywać wysokie szczyty, ani strasznego gryfa, pogromcy poszukiwaczy skarbów. Odtąd nikt już nie powstrzymywał ludzi przed penetrowaniem dzikich, niedostępnych miejsc, bo duch gór zabrał ze soba w podziemia swoją niezwykłą służbę. A może stoi jescze czasem gdzieś między skałami i patrzy na ludzi, ale my staliśmy się zbyt racjonalni żeby chcieć go tam dostrzec.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.