Przejdź do głównej zawartości

Czarownica Tekla

V Czarownica Tekla



I  W domu Tekli i Mruczka.

- Mruczek, Mruczek! A gdzie ty się podziewasz wyleniały kocie? Znów po lesie figlujesz, za wróblami gonisz.

Tekla właśnie kończyła szykować śniadanie. Z wielkiego, białego półmiska unosił się dym, środek stoła zajmował gliniany garnek wypełniony  mlekiem z rannego udoju i talerz z wielką pajdą świeżego chleba. Drewniane drzwi skrzypnęły i do skromnej izby wcisnął się czarny jak smoła duży kot.

- Nareszcie! - wrzasnęła Tekla - Gdzie ty się włóczysz darmozjadzie? Nawet ognia nie miał mi kto dziś rozpalić, sama musiałam się męczyć.

Kot nie zwracając na nią uwagi przeciągnął się i jednym susem wskoczył na krzesło przy stole w tej samej chwili zmieniając się w karłowatego, czarnego stworka o małych, wyłupiastych oczkach, krótkich nóżkach zakończonych nieco jaśniejszymi od koloru skóry kopytkami, na wielkiej głowie ozdobionej potężnymi, szpiczastymi uszami sterczały dwa krótkie, ostre różki. Diablik leśny - bo nim był właśnie dziwny stworek ukrywający się pod skórą domowego kota usadowił się wygodnie za stołem i ochoczo zabrał się do pałaszowania dymiących, zielonkawych kaczych jaj i chleba. Tekla przyglądała mu się przez chwilę z wyrzutem, w końcu zaś widząc, że nie zwraca na nią uwagi sama usiadła do stołu.

- Napij się mleka, dzisiaj krasuli od Lachów zza rzeki bardzo mleka przybyło, a jakie słodkie, skosztuj Mruczku.

- Znów bawiłaś się w podbieranie mleka innym krowom - złośliwie zaśmiał się diabełek - skończysz kiedyś za to w przerębli, zobaczysz. Już i tak wciąż o tobie gadają, wiesz jacy są ci wieśniacy, kiedy tylko wydarzy się jakieś nieszczęście, od razu mówią: „ To sprawka Tekli”, albo: „Znów się Tekla do tego mieszała, ta czarownica z bagien”.

- Z bagien, od razu z bagien… - zdenerwowała się - Czy to moja wina, że mieszkam blisko bagien?!

Podeszła do małego piecyka z długą na pół kuchni rurą i zaczęła mieszać energicznie  wielką, drewnianą chochlą ciemno zielonkawą maź w szerokim rondlu.

- A dmuchaj mi w ogień, bo prawie już wygasł.

Diablik nie dał się prosić i zwróciwszy się w stronę pieca chuchnął przeciągle, a z jego  szerokich warg wydobył się długi, czerwony płomień. Ogień w piecu zatrzeszczał i uniósł się wysoko ponad gotujący się rondel.

- Muuu…muuu - rozległo się z podwórza.

- To Klara! Ktoś idzie - Tekla podbiegła do małego okienka.

- Miau - Mruczek znów stał się kotem i siedział skulony pod piecem.

Drzwi skrzypnęły i stanęła w nich Deptułka, żona miejscowego kowala.

- Witajcie Teklo, ze sprawą do was przychodzę.

- Gość w dom, Bóg w dom - odpowiedziała uprzejmie - Wejdziecie Matyldo.

Deptułka rozejrzała się trwożnie po chacie, jak wszyscy we wsi obawiała się zielarki powszechnie nazywanej czarownicą, jednak mimo strachu wieśniacy przychodzili do niej po zioła i inne leki na swoje liczne choroby i dolegliwości.

- Przyszłam Teklo po zioła dla mojego męża, wiecie, na ten jego kręgosłup, bo coraz bardziej mu dokucza. Kiedy smarował się tą waszą maścią, co to byłam po nią już kiedyś  mógł schylać się i pracować, teraz skończyła się i znów bolą go plecy, a przecie pracować trzeba.

- A, trzeba, trzeba - Tekla otworzyła szeroką, brązową skrzynię stojącą w kącie napełnioną różnymi, kolorowymi zawiniątkami i małymi słoiczkami - tu macie kowalowo maść, pomoże waszemu.

- Bóg wam zapłać, a tu macie jajek i masełka kawałek, patrzcie jakie świeżutkie- to mówiąc wyjęła zza kubraka dary dla Tekli i położyła na stole.

- Miau, miau - oblizał się Mruczek.

- Hi, hi - zaśmiała się Kowalowa - kotek wie co dobre.

Obróciła się do wyjścia, ale nagle coś jej się przypomniało.

- A słyszeliście Teklo, że Anna z pod lasu, ta, co wdowom jest i ma piętnaścioro dzieci  chora bardzo, ksiądz już u niej był z ostatnią posługą. Ach, biedne te dzieci jak już zostaną same bez matki. Czy się też kto nad nimi zlituje? No…ale pójdę już, bywajcie zdrowa.



II Wybryk Klary.



Klara miała wielki wybór rozmaitych ziół, liści, krzewów i nisko rosnących, młodych gałązek drzew, a na polanie przylegającej do bagien nie brakowało najwykwintniejszego pożywienia, o jakim mogła tylko marzyć niejedna krowa ze wsi. Co więcej Tekla codziennie karmiła ulubienicę świeżo gotowanymi mieszankami uzyskiwanymi z rzadko spotykanych gatunków ziół, a dostarczanych przez Mruczka. Czegoż mogłoby jeszcze brakować krągłej jak wypchany worek z ziarnem Klarze? A jednak coś skłoniło ją, aby pokosztować dojrzałej już i czekającej na niedalekie żniwa pszenicy bogatego gospodarza Kopki. Szczęściem sam znany ze skąpstwa Kopka nie zauważył biało-czarnej jałówki pałaszującej z apatytem jego pszenicy, bo z pewnością dostałoby się kilka porządnych batów Klarze, ale dostrzegli ją pastuszkowie pilnujący bydła Kopki i przegoniwszy krówkę opowiedzieli całe zdarzenie żonie gospodarza równie zachłannej jak on sam. Uczynił się wielki rwetes. Kopkowie zażądali od Tekli wielkiego odszkodowania za poniesione straty na polu. Dla czarownicy, której złoto przynosił leśny diablik, kiedy tylko go o to poprosiła nie było problemem zapłacenie Kopkom i uczyniła to niezwłocznie, ale też w pamięci zapadło jej to przykre zdarzenie, gdyż zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że gospodarz żądał zbyt wygórowanej ceny za kilkanaście kłosów, które zdążyła spałaszować Klara nim przegonili ją parobcy.

- No, Kopko, Kopko - mówiła do siebie z zaciśniętymi ze złości zębami, kiedy mieszała swoje specyfiki drewnianą chochlą - teraz ci zapłacę, ale przyjdzie czas, kiedy odpłacę ci w nadmiarze. Ale…trzeba skupić się nad miksturą, bo jeszcze czegoś dodam zbyt mało, albo w nadmiarze i cały specyfik na nic. Nachyliła się nad kotłem i dolewała po kilka kropel rozmaitych substancji śpiewając cicho tajemnicze zaklęcia.

Dwa skrzydełka muchy,

trzy dojrzałe gruchy,

tymianku łyżeczka,

octu kropeleczka,

skrzydło nietoperza,

włos dzikiego zwierza,

dwa ździebełka trawy,

rzęsa z oka żaby,

dodać wody i oliwy,

czary dziwy, czary, dziwy.

- Co gotujesz? - do kuchni niespodziewanie wślizgnął się Mruczek.

- Przestraszyłeś mnie - krzyknęła - przyrządzam miksturę dla starej Bartoszki, taką, która jej usunie brodawki.

- I w czym jej to pomoże? - zaśmiał się cienko diablik - i tak jest stara i szpetna.

- Obiecała mi cały mendel jaj za tę miksturę, więc głupio nie pytaj, tylko przynieś trochę drew z lasu.

- Muu, muu - dało się słyszeć zza okna.

- To Klara1 Ktoś idzie!

- Idę po to drewno - powiedział cicho Mruczek i zmienił się w kota.

Stuk…stuk… zapukał ktoś nieśmiało do drzwi.

- A kto tam? - zaskrzeczała Tekla.

- To ja Hanusia.

- Jaka Hanusia?

- Sierota od tej Anny, co to nie dalej jak cztery dni temu umarła.

- A czego ci trzeba dziecko? - spytała nieco łagodniejszym tonem Tekla uchylając jednocześnie drzwi.

Widok stojącej pod nimi niskiej osóbki był godzien pożałowania. Jasne, gęste włosy spływały wzdłuż bladej, smutnej twarzyczki o oczach podkrążonych i smutnym wejrzeniu, sukienka przykrótka z tysiącem różnokolorowych łatek, a nóżyny sine i bose z licznymi otarciami.

- Chciałam kawałek chleba, dobra Teklo.

Tekli mimo żalu jaki ścisnął jej serce na widok mizernej istotki zachciało się nagle śmiać. Jeszcze nigdy nikt nie nazwała ją dobrą Teklą.



III Tekla poznaje Hanusię.





Od strony pieca unosiła się soczysta woń gotowanych leśnych ziół, a na stole leżał spory kawał czarnego chleba. Wzrok dziewczynki pobiegł w tamtą stronę, a z brzucha doleciał głośny bzyk, coś jakby brzęczenie przelatującej muchy.

- Słyszę jak ci burczy w brzuchu. Wejdź i usiądź za stołem. Masz - Tekla postawiła przed dziewczynką gliniany dzbanek z mlekiem - moja Klara daje dużo, dobrego mleczka, napij się.

Dziewczynka nieśmiało sięgnęła po dzbanek i wychyliła pieniącą się jeszcze śnieżną, gęstą ciecz.

- Słodkie - pochwaliła z uśmiechem, a pod nosem zabielił jej się pienisty, jasny wąsik. Wyglądało to tak zabawnie, że Tekla zaśmiała się głośno i podsunęła jej kawałek chleba. Dziewczynka ułamała maleńką cześć i włożyła do ust, resztę zaś przysunęła bliżej siebie, po czym wyjęła z podartej kieszeni kawałek szmatki, rozłożyła ją na stole i zawinęła do środka resztę chleba.

- Nie jesteś głodna? - zdumiała się Tekla.

- Nie…nie bardzo - zaczerwieniła się - wezmę trochę chlebka dla moich młodszych siostrzyczek i braciszków.

- Masz dobre serce - wzruszyła się staruszka - a więc powiadasz, że wasza matka umarła. A pomaga wam teraz kto?

- A kto by miał pomagać. Nasz tatulek też leży na cmentarzu. Starsi braciszkowie poszli od dzisiaj na służbę do gospodarza Kopki.

- Do Kopki powiadasz - przygryzła wargi ze złości - no to chyba coś zarobią na wasze utrzymanie.

- A gdzież tam, dobra Teklo - dziewczynka spuściła nisko głowę - Kiedy nasza matula była chora starsi braciszkowie poszli do Kopków prosić o trochę strawy dla niej biedaczki. Kopki owszem dawali przez cały tydzień chleba, raz to nawet Kopkowa trochę miodu słodkiego dla matuli posłała, ale od razu powiedzieli, że Staś i Bartek będą musieli to wszystko u niej odpracować, a że dała wiele, to i długo będą musieli teraz odrabiać, oj, długo, że lat wielu nie starczy.

- Tak powiedziała? - Tekla zaczęła chodzić nerwowo po izbie.

- Tak. No, to braciszkowie kiedy tylko matula zmarła poszli pracować do pola. Chcieli, żeby na pogrzeb naszej nieboszczki ich Kopkowa puściła, ale gdzie tam…powiedziała, że słowo, to słowo, więc odrabiać teraz trzeba - dziewczynka westchnęła cicho - i braciszkowie nie byli na pogrzebie.

- I co wy teraz zrobicie niebożęta? - Tekla odruchowo ruszyła w stronę śpiżarni, wyjęła kawałek suchej kiełbasy i podała dziewczynce - Jedz.

- Dziękuję, Bóg wam zapłać, dobra Teklo - dziecko poderwało się od stołu - ale kiełbasę podobnie jak chleb schowało do kieszeni - wezmę dla młodszych braciszków i siostrzyczek…A co to pytaliście?...A, wiem…Co zrobimy? Mój braciszek Kuba zabrał dziś rano na targ buty naszego tatulka, cośmy je w skrzyni jeszcze od jego śmierci trzymali - ale buty jak nowe jeszcze. Jeśli uda mu się je sprzedać, to kupi za nie coś do jedzenia dla nas wszystkich.

- Miau…miau - Mruczek nagle zjawił się obok nóg dziewczynki i zaczął ocierać się o nie pieszczotliwie.

- Co koteczku, co - Hanusia pogłaskała jego czarną, błyszczącą sierść i wyjąwszy z kieszeni kawałek kiełbasy, który dała jej Tekla oderwała maleńki kawałeczek i położyła na podłodze.

- Jedz koteczku, boś też pewnie głodny.

Tekla przyjrzała się dziewczynce badawczym wzrokiem.

- Dobre masz serce dziecko. No, to co koteczku? Pomożemy dziewczynce? Patrz jaka ona dobra, choć sama jest głodna chlebek schowała dla młodszego rodzeństwa i jeszcze z tobą się podzieliła. A masz tu jeszcze kawałeczek słoniny - podała dziewczynce, która zaskoczona bezmiarem dobroci jej okazanym od osoby, którą wszyscy we wsi uważali za złą czarownicę nie wiedziała co począć i łzy wielkie jak grochy spłynęły po jej bladych policzkach.

- Dziękuję, nikt nie był jeszcze dla nas taki dobry.

Zabrała słoninę i pokłoniwszy się nisko Tekli zaczęła zbierać się do wyjścia.

- Pójdę już.

- A przyjdź znów dziecko jutro, będę na ciebie czekała.

- Dobrze, dobra Teklo, przyjdę, na pewno przyjdę - zapewniła i po chwili zniknęła za drzwiami.

- Muu…muu - pożegnała ją Klara stojąca na podwórku.

Mruczek wskoczył na krzesło i zmienił się w karłowatego diabełka.

- Słyszałeś wszystko?- spytała czarownica - I co ty na to? Trzeba dać wreszcie nauczkę tym Kopkom, a dzieci też szkoda. Może byśmy im tak pomogli?

- Jestem diabłem, miałbym komuś pomagać?! - oburzył się.

- Mnie pomagasz.

- To co innego, zresztą u ciebie mam darmowy wikt.

- Dobrze więc zrobisz coś dla nie.

- A co z tego będę miał?

- Darmowy wikt.





IV. Dziwny przechodzień.



Szedł Kuba wolnym krokiem wśród rudawych mchów leśnych, wśród drzew, których brązowe pnie błyszczały oświetlane popołudniowym słońcem przebijającym się przez rozczochrane, liściaste korony. Nad jego głową ptaki prowadziły nieustający koncert, a rude wiewiórki o szerokich, gęstych ogonach przeskakiwały zwinnymi susami z gałęzi na gałąź. Czasem drogę przebiegła Kubie płocha sarenka przerażona obecnością człowieka, czasem szary wielkouchy zajączek równie bojaźliwy i czujny nurkował jednym ruchem w pobliskim krzaczku. Jakże piękny i spokojny był las, jakże wesoły, a zarazem dostojny. Chłopiec nie zwracał jednak uwagi ani na okrzyki leśnej zwierzyny, ani na piękną szatę roślin, ani na szepty wiatru w gałęziach. Szedł ze spuszczoną głową, na ramieniu kołysała się przewieszona za sznurowadła para, choć bardzo dokładnie wyglancowanych, to jednak starych i zniszczonych już butów - jedynych jakie posiadał w swoim znojnym i ubożuchnym życiu jego ojciec. Wszystkie sieroty zgodnie wierzyły, że tego dnia ojcowskie buty przyniosą im sutą kolację, a jeśli nie sutą, to przynajmniej po kawałeczku ciemnego chleba. Łzy więc stawały w niebieskich oczach biednego chłopca, kiedy pomyślał, że będzie musiał powiedzieć im, że znów nie będzie kolacji. Starsze dzieci pewnie jakoś przyjmą tę niemiłą wiadomość, ale co z maluchami? Marynia i Kazio już wczoraj bardzo płakali z głodu, a najmłodszy Piotruś…oj, biedny Piotruś, miał nadzieję Kuba, że choć dla niego kupi rogalik na targu. Wracał jednak z niczym. Minął już wioskę. Może Hanusia, albo Mieciu coś dziś wyżebrali u któregoś z gospodarzy. Oj,  nędzo, nędzo, oj, matuś, matuś ukochana. Jakże teraz sierotom żyć na tym świecie?

Czy to przez wszystkie złe myśli, czy przez zwykłą nieuwagę  o mało nie potknął się chłopiec o jakiegoś przechodnia, który właśnie mijał go na leśnej ścieżynie.

- Uważaj chłopcze,- zagadnął ów człowiek - nie patrzysz przed siebie, gdyby zjawił się na tej dróżce sam diabeł, pewnie też byś go nie zauważył.

- Wybaczcie panie, szczęść wam boże w ten pogodny czas - Kuba ochłonął prędko i ukłonił się pięknie podróżnemu.

Nie pochodził on z pewnością z tej wioski, ani tez z żadnej pobliskiej, gdyż chłopiec dobrze znał wszystkich mieszkańców, wyglądał na człowieka dostatniego o czym świadczył jego bogaty strój, choć dziwić mógł fakt, że podróżował pieszo.

- A co tam niesiesz chłopcze na ramieniu? - spytał nagle podróżny.

- Ach, to buty mojego tatulka, chciałem je sprzedać na targu.

- I co? Mniemam, iż nie sprzedałeś ich skoro nadal wiszą na twoim ramieniu.

- A wiszą, wiszą jak kule u nogi.

- Wiesz chłopcze - zainteresował się znów podróżny - od dawna chciałem mieć takie buty.

- Doprawdy - Kuba poczuł, że szczęście jednak się do niego dziś uśmiechnęło - to bardzo porządne buty, wcale nie zniszczone.

- To widzę - przerwał mu człowiek - chętnie je kupię od ciebie.- Tu wyjął z kieszeni obszernego płaszcza wypchaną sakiewkę. - Czy to wystarczy?

- Panie - zdumiał się chłopiec - To za dużo!

- Za porządne buty, porządna zapłata - uciął krótko człowiek i zanim oniemiały Kuba zdążył cokolwiek powiedzieć wcisnął u do ręki sakiewkę i zdjąwszy z jego ramienia stare buty zabrał je i odszedł pośpiesznie w drugą stronę.

- Bóg wam zapłać panie, Bóg wam zapłać - powtarzał szczęśliwy chłopiec.

Pomyślawszy chwilę postanowił wrócić do miasteczka, by kupić rodzeństwu coś do jedzenia. Śpieszył się bardzo, gdyż obawiał się, że kupcy mogli już pozamykać swoje kramiki, a nogi zdawało się, że same niosły go w powietrzu.

- To się dzieci ucieszą - powtarzał jak w letargu - to się ucieszą.



V Następna wizyta Hanusi.



- Co na kolację? - Mruczek wskoczył zwinnym susem przez uchylone, niskie okienko wprost na swoje zawsze stojące w tym samym miejscu krzesło.

- Przestraszyłeś mnie - Tekla aż podskoczyła z nad swojego rondla pełnego zielonkawo - pomarańczowej, gęstej mazi.

- Co gotujesz? - zapytał diablik sięgnąwszy zakrzywionym pazurem po wielką pajdę chleba posmarowaną grubo czarnymi powidłami przyrządzonymi z leśnych jagód.

- To dla Klary, przyrządzam dla niej mieszankę dzięki której czterokrotnie zwiększy jej się ilość mleka.

- I po co ci to - zaśmiał się - przecież i tak podkradasz mleko wszystkim krowom w okolicy.

- Jestem zielarką…i kucharką, no… i  czarownicą, wiec co dziwnego w tym, że wypróbowuję nowe mikstury - zdenerwowała się - w końcu jestem też kobietą nowoczesną. No, a ty zamiast się tylko objadać mów wreszcie jak załatwiłeś nasze sprawy.

- Zaraz nasze sprawy, mówiłem ci już nieraz, że jestem diabłem i pomaganie komuś nie sprawia mi żadnej satysfakcji!

- No, dobrze już, dobrze, a teraz opowiadaj , bo umrę z ciekawości.

- Skoro miałabyś umrzeć, a mnie nie miałby kto karmić, to już mówię wszystko po kolei.

I tu diablik opowiedział Tekli wszystko z wielką dokładnością, jak to odkupił buty od Kuby, gdyż on był owym przechodniem, któż by inny.

- Dobrze się spisałeś - pochwaliła go - ciekawam czy Hanusia przyjdzie jutro pochwalić się tym co zaszło, czy zatrzyma całą sprawę dla siebie.

Nie zawiodła się jednak czarownica na uczciwości dziewczynki, bo około południa, kiedy to właśnie szykowała dla Klary swoją nową porcję witamin o zielonkawo - pomarańczowym kolorze Hanusia zapukała do drzwi chaty.

- A kto tam? - zaskrzeczała Tekla.

- Hanusia!

- Aaaa… Hanusia! Wejdź dziecko, drzwi są otwarte.

Podwoje zaskrzypiały i w progu stanęła dziewczynka.

- Szczęść Boże , dobra Teklo.

- Siadaj Hanusiu za stołem, tam w kubeczku stoi mleczko Klary, napij się i opowiadaj co tam u was słychać.

- Ach, dużo by opowiadać dobra Teklo - zapiszczała Hanusia przełknąwszy kropelkę mleczka - Wczoraj mieliśmy dobrą kolację, gdyż Kubie udało się sprzedać buty naszego tatulka.

- Tak? - czarownica udała zaskoczoną - i dużo dostał Kuba pieniędzy za buty?

- Ach, dużo, bardzo dużo, tyle, że człek, który je od niego kupił nie był chyba zwykłym śmiertelnikiem, a dobrym duchem. Kuba od razu wrócił do miasteczka i kupił dla wszystkich jedzenia.

- I pojedliście sobie?

- Bardzo!

- A co zrobiliście z resztą pieniędzy?

- Nic Teklo.

- Nic? - zdziwiła się

- A nic, bo już ich nie mamy.

- Jak to ?! - wrzasnęła czarownica wielkim głosem, aż upuściła na podłogę drewnianą łyżkę, którą przed chwilą mieszała zielonkawe witaminy.

- Jak jedliśmy wieczerzę - tłumaczyła Hanusia - przyszła Kopkowa rozkazywać starszym braciom co majom następnego dnia wcześnie rano robić w polu i zobaczyła smakołyki na naszym stole. Zaraz więc zaczęła wypytywać skąd mieliśmy pieniądze i wtedy mała Elżbietka opowiedziała jej o tatuśkowych butach, a potem pokazała sakiewkę. Wtedy Kopkowa zabrała wszystkie pieniądze i powiedziała nam, że zabierze je na poczet części długu naszej nieboszczki matuli. I tym sposobem - zakończyła smutnym głosem Hanusia - znów dzisiaj nie będzie wieczerzy.

- Jak to! - Tekla nie posiadała się z oburzenia - To starsi bracia pozwolili jej zabrać pieniądze?!

- A cóż mieli zrobić Teklo? Przecie dług mieliśmy.

- No tak - kobieta podrapała się po głowie - pozwól zebrać myśli dziecko…a pij mleko, przygotowałam je dla ciebie.

- Dziękuję Teklo - Hanusia zrobiła znów łyczek. Podniosła w górę swoje błękitne, dziecięce oczy. Tekla stała nad nią i przyglądała się badawczo, jej szara, pomarszczona twarz stała się nagle promienna i tajemnicza.

- Posłuchaj dziecko uważnie…

- Dobrze Teklo - Hanusia patrzyła na nią przestraszonym wzrokiem.

- Dziś wieczorem kiedy rozpalisz ogień w kuchennym piecu, zaczekaj, aż izba nagrzeje się, żeby młodszym dzieciom nie było zimno, a potem nie dokładaj już drew do ognia. Kiedy na rusztach zostanie już tylko garstka czerwonego żaru weź do ręki  ciepłą jeszcze szuflę i idź do lasu , tu niedaleko, blisko bagien. Zobaczysz tam kilka postaci siedzących przy ognisku. Podejdziesz do nich, o nic nie będziesz pytać, tylko nabierzesz nieco żaru z ich ogniska na swoją szuflę. Nie oglądaj się za siebie, wracaj szybko do domu i gorący jeszcze żar z ogniska wrzuć do swojego pieca. Zrozumiałaś?

- Tak - odparła zdumiona dziewczynka - ale po co mi ten żar?

- O nic nie pytaj. Idź już, a jutro w południe przyjdź, o wszystkim mi opowiedz.

Hanusia wstała posłusznie i ruszyła do drzwi.

- Zaczekaj - Tekla wyjęła małe zawiniątko leżące obok pieca - Masz tu dla młodszego rodzeństwa na kolację. To placki ziemniaczane, które wczoraj upiekłam dla mnie i dla mojego kotka, on na pewno też chętnie podzieliłby się z tobą.

- Dziękuję - dziewczynka dygnęła grzecznie.

- Idź już, idź.



VI  Nocom na bagnach.



- Dałaś jej moje ulubione placki - Mruczek wyszedł nagle spod stołu.

- Skąd się tu wziąłeś, nie widziałam cię - Tekla była zakłopotana nagłą obecnością diablika, gdyż czuła już, że nie będzie on zadowolony z rad jakie dawała Hanusi i miała rację. Diablik przybrawszy w okamgnieniu swoją naturalną postać nie krył swojej złości.

- Powiedziałaś jej o bagiennych diabłach, które nocom topią złoto w ogniskach.

- Nieprawda - próbowała się bronić, choć nie bardzo jej to wychodziło - powiedziałam tylko, żeby sobie nabrała żaru z ogniska.

- A co się stanie jeśli komuś o tym opowie?!

- Nikt jej nie uwierzy.

-  Obyś miała rację. Ale pamiętaj mnie już nie mieszaj w swoje intrygi! Zabieram resztę placków, bo jeszcze jesteś gotowa oddać je następnemu żebrakowi, który przestąpi próg tego domu. - to mówiąc wskoczył na parapet i zmieniwszy się w białego, podobnego do gołębia ptaka wyleciał przez uchyloną okiennicę.

- Wrócisz jak zgłodniejesz! - wrzasnęła za nim Tekla i jak gdyby nigdy nic zajęła się swoją robotą.

A Hanusia wróciwszy do swojej chylącej się ku ziemi, drewnianej chatki pełnej rozbieganych, rozczochranych dzieci podeszła do pieca.

- I po cóż mam iść po ten żar do lasu kiedy dość mam swojego z sosnowych i dębowych gałązek - myślała.

- Hanuś jesteśmy głodni - młodsze rodzeństwo obstąpiło siostrzyczkę.

Pokroiła im przyniesione od Tekli placki, potem poszła wydoić białą kózkę Lusię, ulubienicę rodziny i jedyną jej żywicielkę. Ciepłe jeszcze mleko podała maluchom, by zaraz potem pójść do lasu nazbierać chrustu. Kiedy wróciła było już późno i dwaj najstarsi bracia pracujący od świtu do nocy na Kopkowym polu wrócili już do domu, wróciła też reszta rodzeństwa, która chodziła po wsi po prośbie. Niewiele jednak tego dnia udało im się zgromadzić na kolację. Późnym wieczorem Hanusia zrobiła ogień w kuchennym piecu. W całej chacie od razu zrobiło się przytulnie i ciepło. Dzieci pokładły się na starych siennikach wzdłuż ścian. Maluchy zasnęły od razu, starsi zaś powspominali sobie dobre czasy, kiedy to tatulek jeszcze żył, a mamulka cieszyła się dobrym zdrowiem, ale wkrótce i ich zmorzył sen. Tylko Hanusia siedziała nad piecem i przyglądała się migającym, czerwonym płomyczkom podskakującym i posykującym z cicha i myślała o tym, co powiedziała jej tego dnia Tekla..

Niedługo potem płomyczki zmniejszyły się, by wkrótce zupełnie przestać podskakiwać. Na rusztach żarzyły się już tylko czerwone kawałki i mrugały wesoło mieniąc się. Hanusia wyjęła szeroką szuflę i wyszła na podwórze. Było tam ciemno i cicho, czasem tylko sowa zahukała gdzieś z oddali czyniąc przez to niedaleki las jeszcze bardziej strasznym i mrocznym. Dziewczynka wyciągnęła ręce przed siebie i prawie po omacku ruszyła w stronę, gdzie rozciągały się bagna. Żółtawy róg księżyca wychylał się zza ciemnych, kłębiastych chmur i podążał samotnie bez plejady gwiazd  za dziewczynką. Wysokie drzewa niczym upiorne wilkołaki pomrukiwały pod uderzeniami lekkiego wiatru. Dziewczynka nigdy jeszcze nie wychodziła z domu o tak późnej porze, ale choć włosy jeżyły jej się ze strachu na głowie podążała naprzód w kierunku ciemnej mazi bagien, gdzie nawet za dnia ludzie ze wsi bali się zapuszczać. Nagle z oddali zobaczyła blask i pochylające się nad ogniskiem postacie. Szybkim krokiem zbliżyła się do tego miejsca i zanurzyła swoją szuflę, na której tliło się już zaledwie kilka płomyków w żar ogniska. Czerwony płomień buchnął w górę i oświetlił postacie siedzące dookoła, które nieruchomo wpatrywały się w ciemne korony drzew.

- o Boże, to diabły leśne - szepnęła przerażona, zobaczywszy wielkie ozdobione zakrzywionymi różkami głowy, rozczochrane kudły i wyłupiaste oczy biesiadników.

Na szufli błyskało już sporo wesołych płomyczków, więc dziewczynka porwała ją w górę i nie oglądając się za siebie, ani nic nie mówiąc tak jak poleciła jej czarownica pobiegła w stronę chaty. Wszystkie dzieci spały jak je zostawiła wyruszając do lasu. Podeszła do pieca gdzie blado żarzyło się jeszcze kilka kawałeczków drewna, dorzuciła do nich żaru, który przyniosła na szufli. Nic nie wydarzyło się prócz tego, że w kuchni przybyło przez chwilę nieco światła i zrobiło się cieplej. Hanusia odeszła więc od pieca i położyła się na sienniku. Długo jednak nie mogła zasnąć. Przed oczami wciąż przesuwały jej się tajemnicze postacie, które widziała w lesie. A jeśli przyjdą odebrać swój żar? Jeśli zrobią krzywdę dzieciom? Setki pytań cisnęło się do jej małej, dziecięcej jeszcze przecież główki i pozostawało bez odpowiedzi. Czuła wielki strach zarówno o siebie jak i o resztę rodzeństwa. Pomyślała., że najlepiej pomodlić się gorąco, modlitwa przecież zawsze pomaga. Złożyła więc ręce i trwała w modlitwie tak gorliwej, aż dwie kropelki zimnego jak śnieg potu zajaśniały na jej bladym czółku, a dobry Bóg wkrótce zesłał na nią sen tak twardy i sprawiedliwy, że nie usłyszała jak dwaj najstarsi bracia wczesnym rankiem zeskoczywszy ze swych sienników poszli pracować do gospodarza Kopki.



VII Złoto w piecu.



Najpierw zmielę piórko ptaka,

Rozgotuję ząb świstaka,

kroplę mleka, kroplę wody-

to dla ciebie chłopcze młody

i lubczyku dzikie ziele.

Teraz miętę wonną zmielę,

już wsypuję do garnuszka.

A na koniec zdechła muszka,

taka co ma siedem lat,

obleciała cały świat,

wszystkie kąty już wymiotła,

więc tę muszkę też do kotła.

- Co gotujesz? - Mruczek wrócił właśnie z lasu z koszykiem pełnym ciemnobrązowych, szklistych maślaków, od których unosił się błogi zapach leśnych mchów i paproci. - Może potrzebujesz grzybów do swojego wywaru?

- Nie - Tekla odłożyła drewnianą łyżkę - już skończyłam. To napój miłosny dla młodej Anulki, córki rzeźnika Grzonki. Prosiła, żebym przygotowała go dla tego leśniczego, który ciągle włóczy się po lesie.

- I słusznie - ucieszył się diabeł - Niech lepiej zajmie się miłosnymi sprawami niż ciągle przeszkadzać leśnym duchom w ich harcach. Och, chyba znów przechadza się wzdłuż bagien, bo słychać Klarę.

- To nie leśniczy - czarownica podbiegła do okna - To Hanusia! No już…zmieniaj się w kota!

Po chwili dziewczynka zapukała do drzwi, a wielki czarny kot wskoczył na krzesło i przeciągnął się leniwie.

- Wejdź dziecko!

Hanusia niezwykle ożywiona wbiegła do kuchni i usiadła ciężko na drugim krześle nie zamknąwszy za sobą ciężkich drzwi, które w odpowiedzi na taką nieuprzejmość same zatrzasnęły się obrażone. Dziewczynka nie mogąc doczekać się pytań ze strony Tekli przytupywała niecierpliwie nogami i kręciła się jak zabawna fryga na zasłużonym , dostojnym meblu rzadko odczuwającym takie niewygody ze strony siedzącej na nim osoby.

- No? - zagadnęła wreszcie Tekla - widzę, że chcesz mi o czymś opowiedzieć.

- O tak, dobra Teklo! - rozpromieniła się - jak kazaliście byłam  nocą z szuflą na bagnach. Bardzo się bałam, widziałam dziwne stwory siedzące przy ognisku, jak kazaliście, nabrałam bez słowa żaru, a potem kiedy byłam już w domu wsypałam zawartość szufli do pieca i położyłam się spać. Och, Teklo! Rano w piecu zobaczyłam szczerozłote pieniążki, które mieniły się niczym maleńkie słoneczka. Pokazałam je braciszkom i siostrzyczkom… och, wiem, że to dzięki Wam, doba Teklo…dziękuję, dziękuję.

I tu Hanusia podbiegła do wzruszonej czarownicy i poczęła składać soczyste pocałunki na jej żółtawych, pomarszczonych dłoniach.

- Daj spokój dziecko, to nic - Tekla pochyliwszy się odsunęła dziewczynkę - powiedz mi tylko czy aby dobrze ukryłaś pieniążki?

- Na pewno ukryłabym dobrze - Hanusia powstała i ruszyła powrotem do stołu - gdyby nie weszła Kopkowa i nie zobaczyła tych cudeniek.

- Kopkowa!? Dziecko co ty mówisz?! - Tekla aż podskoczyła z oburzenia - chyba nie powiesz, że ona zabrała wasze pieniążki?!

- oj, zabrała - westchnęła dziewczynka, - ale powiedziała, że już  niedługo nasze długi wobec Kopków będą spłacone.

Tekla podeszła do swego kotła i poczęła nerwowo mieszać w nim swoją chochlą.

- Ach, przypomniało mi się - zapiszczała cienko Hanusia - że Kopkowa pytała skąd mamy te pieniążki.

- I co? Powiedziałaś jej?

- Nie Teklo, bałam się, że rozłoszczę ciebie, choć Kopkowa już trzy razy była dziś w naszej chacie i wciąż dopytuje o złoto.

- Ta? - uśmiechnęła się nagle Tekla złowieszczo - To dobrze dziecko. Opowiedz więc jej wszystko dokładnie, ale pamiętaj tylko jej, nikomu więcej.



VIII Zemsta Tekli



Nadchodził mrok, płomień świecy rozświetlał wąską strużką okienną szybę padając na szarą trawę za oknem i krzewy poruszające się niemrawo. Słaby wiatr raz podnosił je w górę, by po chwili wypychać gałęzie na boki stwarzając przez to wrażenie tańczących, jadowitych węży. Jeszcze groźniej wyglądały ciemne czupryny drzew z pobliskiego lasu, znad pobliskich bagien wyłaniała się sinawa mgła przyprawiająca każdego o gęsią skórkę. Kopkowa pochylona nad kuchennym piecem raz po raz spoglądała  bojaźliwie w tamtą stronę. Wesoły ogień jeszcze podskakiwał w górę trzeszcząc i sycząc jakby próbował nawiązać radosną rozmowę ze swoimi gospodarzami dokładającymi już po raz kolejny drew do paleniska ich oczach nie było jednak chęci ani do dialogów, ani do radości choć płonęły one żarem wielkiej chciwości.

- Dołóż jeszcze drew, żeby było jak najwięcej żaru - poganiała męża Kopkowa - A sprawdź, która szufla jest największa, żeby zmieściło się na niej dużo złota. Nie wiedzieli małżonkowie zajęci produkowaniem jak największej ilości żaru, że za okna spoglądały na nich roześmiane oczy Mruczka

- Dokładajcie drew - zaśmiewał się do łez - moi krewniacy z lasu dadzą wam dużo, dużo złota, chi, chi.

Nie spostrzegli nawet kiedy zegar  z wahadłem zaczął wybijać północ.

- Już czas - krzyknęła Kopkowa - szybo nabierz pełną szuflę żaru i biegnijmy do lasu.

O wcześniejszym strachu przed ciemnością i ciemnym lasem zupełnie zapomnieli opętani chęcią posiadania złota. Biegli ile sił w kierunku bagien uważając jednocześnie by nie uronić ani krzty drogocennego żaru.

- Chryste, są! - powiedziała nagle Kopkowa i zatrzymała się zobaczywszy pochylone nad ogniskiem postacie.

- Nabierz żaru, szybko! - poganiał ją Kopka.

Podbiegła do ogniska, wysypała swój żar i nerwowo poczęła nabierać tego z ogniska.

- Braciszkowie, nie widzicie, że złoto wam kradną! - usłyszała nagle za plecami.

Postacie poruszyły się, kilka par krótkich rogów zniżyło się, kosmate dłonie pochwyciły przerażoną kobietę i zacisnęły się na jej szyi, złapały za ręce, ciągnęły za włosy.

- Ratu…. Chciała wołać pomocy, ale krzyk ugrzązł gdzieś w gardle pod naporem kosmatych palców. Ostre pazury boleśnie kłuły twarz. Diabły leśne napierając na ciało nieszczęsnej kobiety pchały ją w kierunku bagien.

Wszystko trwało zaledwie kilka chwil. Ochrypły krzyk Kopkowej mieszał się z pochrapywaniem stworów. Za krzakami czaił się przerażony Kopka nie wiedząc co czynić. Z jednej strony ciągnęło go żeby wyskoczyć z krzaków, podbiec do czarnej gromady i odciągnąć od niej żonę, jednak strach i jakaś niepojęta niemoc przykuły go do ziemi. Ognisko przed nim nieco przygasło, z boku leżała odrzucona szufla Kopkowej. Mężczyzna wytężał wzrok, ale niczego już nie zobaczył, od strony ciemnej, bagiennej mazi dochodziły uuż tylko ciche pluski, które zresztą po chwili umilkły. Spojrzał znów na polane, ale niczego już tam nie było. Zniknął ślad po ognisku, obrzydliwych, rogatych stworach i jego żonie.

- O Jezu! - jęknął. Podniósł się i pobiegł w kierunku domu, czuł, że cały klei się od potu, który oblewał jego ciało zimnymi strumieniami. Jeszcze chwila i gęste zarosla ustąpiły ukazując ciemny cień chałupy. Odwrócił się, ale nikt go nie gonił, tylko daleki puszczyk, nocny łowca pohukiwał gdzieś w zaroślach. Podbiegł do drzwi, już chciał złapać za klamkę, gdy jakaś mocna dłoń pochwyciła go z tyłu za ramiona

- o Jezusie Nazareński zmiłuj się!

Przed oczami zamigotała para czerwonawo - żółtych ślepi, a krótkie różki pochylały się nad jego twarzą.

- Odejdź szatanie, zostaw moją duszę. - wyszeptał suchymi jak pieprz wargami.

- Uspokój się Kopka - usłyszał nad sobą chrapliwy głos - nie mam zamiaru brudzić się twoją oślizłą jak ropucha duszą.

- Więc czego chcesz czarcie!

- Tylko nie czarcie! Jestem diablik leśny, a na imię mam Mruczek i żądałbym na początek odrobiny szacunku!



IX Ostatnia rada.



- Teklo, dobra Teklo jesteście w domu?! - cienki głosik Hanusi rozlegał się po całym podwórzu, aż zdziwiona Klara podniosła głowę nie „ mucząc” jak zwykle, by ostrzec swoją panią, że ktoś nadchodzi. Nie musiała zresztą robić, bo dawno już, kiedy Hanusia była na skraju polany Mruczek słysząc jej radosne nawoływania zmienił się w czarnego kocura i usiadł skulony pod piecem podnosząc tylko ciekawie czarną głowę i strzygąc z niecierpliwością szpiczastymi uszkami.

- Jestem Hanuś, wejdź do środka! - zawołała Tekla przez otwarte drzwi.

Nie chciała odchodzić od pieca, gdyż obawiała się, że mogłaby przez to przypalić bardzo ważną miksturę z nowego przepisu, którą obiecała pewnej bagiennej nimfie mającej problemy z włosami, na które źle wpływało lepkie błoto zanieczyszczone kawałkami korzeni starych drzew rosnących wzdłuż bagien. Jednym słowem była to specjalna odżywka dla włosów zniszczonych, które bądź co bądź miały już około pięciuset lat. Więc nie przerywając mieszania w rondlu Tekla odwróciła głowę w kierunku drzwi, w które Hanusia wpadła właśnie jak wicher czyniąc przy tym wielki rumor.

- Cóż za nowiny przynosisz? - spytała czarownica swoim niskim, skrzekliwym głosem.

_ Ach, Teklo przyszłam Wam powiedzieć, że dziś rano był u nas gospodarz Kopka.

- I cóż w tym niezwykłego?

- A to, że tym razem zapowiedział, że koniec już służby moich braci na jego polu. Dług spłacony! Teraz chłopcy mogą pracować za godziwą zapłatą.

- Tak ? - udała zdziwioną - I cóż jeszcze powiedział?

- Powiedział, że naprawi wszystkie krzywdy jakie nam wyrządził, gdyż czarty chciały zabrać jego zła duszę do piekła i że utopiły Kopkową. Od dzisiaj będzie pomagał nam w gospodarstwie, zaopiekuje się młodszym rodzeństwem, pomoże w polu.

- A pieniądze, które Kopkowa wam zabrała oddał?

- Oddał do kościoła za zbawienie duszy, a resztę rozdał biednym.

- Oj - jęknęła Tekla - Przecież i wy jesteście biedni.

- Ale inni może bardziej są potrzebujący, a nam przecież Kopka będzie pomagał.

- Tak , ale samą pomocą nie zapewni wam dostatku. Młodsze dzieci nie mają butów na zimę, musicie iść do szkół i powiększyć gospodarstwo - wymieniała.

- Damy sobie radę! - wykrzyknęła Hanusia.

- Tak., ale pozwól, że stara kobieta da ci jeszcze jedną, ostatnią radę - uśmiechnęła się szelmowsko, aż Mruczek przeczuwszy, że znów zechce użyć czarów miauknął głośno, by ją powstrzymać. Jednak nic z tego, bo już czarownica trzymała w ręku krótką, wierzbową miotełkę wyjętą właśnie ze śpiżarni.

- Słuchaj uważnie dziecko - szeptała Hanusi do ucha - weź tę miotełkę, a kiedy wrócisz do domu zamieć niż najpierw stół i ławę, a potem izbę, ale nie od środka do drzwi jak to zwykle czynisz. Zamieć izbę od drzwi w kierunku okna. Potem zbierz śmieci i wsyp do fartuszka. Pójdź do ogrodu, gdzie rośnie stara grusza. Pod nią zakopiesz śmieci. No, a teraz idź już i pamiętaj, by nigdy nikomu nie opowiedzieć o tym, jakie tu dostawałaś rady. I tak ludzie boją się mnie i nazywają czarownicą. No, idź i bądź szczęśliwa, a odwiedź czasem starą Teklę, tylko nie za często, lepiej, żeby ludzie cię tu nie widywali, mogłabyś mieć przez to kłopoty.

- Dziewczynka wyczuła w głosie staruszki, że chwila, która właśnie trwa jest podniosła i ważna. Nie wiedząc jak okazać wdzięczność tej pozornie oschłej i szorstkiej kobiecie, ale w gruncie rzeczy dobrej i życzliwej staruszce ze łzami w oczach ucałowała ją w oba pomarszczone policzki. Po chwili zaś ściskając w rękach wierzbową miotełkę wybiegła na dwór.



X Zakończenie.



Dziwili się udzie ze wsi, bardzo się dziwili, że w chacie pod lasem, gdzie mieszkało piętnaście sierot po ubogiej Annie tak się zmieniło. Panował tu dostatek, nie zabrakło nigdy tłustego mleczka dla młodszych dzieci, gdyż dawały je prócz  starej kózki Lusi dwie pulchne, młode krówki, które dwaj najstarsi synowie Anny niedawno zakupili na targu. Dokupili też piękny kawał gruntu, na którym zasiali złotą pszenicę, aby nigdy jasnego chlebka w chacie nie brakło. Wszystkie sieroty miały piękne, ciepłe buciki i ładne stroje. W izbie stała solidna, dębowa szafa rzeźbiona po bokach i równie solidne łóżka w pięknym szeregu niczym żołnierze w zwartej kolumnie. W kuchni pachniało zawsze ciepłą, pyszną strawą. A we wszystkim dzielnie pomagał dzieciom niegdyś chytry i nie lubiany przez wszystkich gospodarz Kopka, dziś najlepszy sąsiad dzieci, które pokochał jak swoje własne. Nikt nie domyślał się, że kiedy w chacie było czego potrzeba przezorna Hanusia biegła pod starą gruszę w ogrodzie szepcząc pod jej rozłożystymi gałązkami:

- Gruszo, gruszo dajże złota.

I pod drzewem pojawiało się zawsze kilka złocistych pieniążków - śmieci, które kiedyś wymiotła z izby wierzbową miotełką. A dobra czarownica Tekla wieczorami przy jasnym świetle księżyca spoglądała czasem na chatkę sierot uśmiechnięta i zadowolona z siebie z góry ze swojej dużej, wierzbowej miotły, na której czasem latała sobie przy dobrej pogodzie, ale tak, by nikt jej nie zauważył.



Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.