Przejdź do głównej zawartości

Córki utopca

IV Córki Utopca



1 W karczmie u Fabiana jadło i napoje.



Karczma była niska, ale szeroka i przestronna. Za wciśniętym ścianie po prawej stronie szynkwasem stawał sam Fabian, którego mieszkanie przez ścianę sąsiadowało z długą salą, gdzie centralne miejsce zajmowały cztery drewniane ławy i kilka podrapanych stołów razem zsuniętych. Menu nie było zbyt wyszukane - prócz taniej gorzałki i gorzkiego piwa można tu było zamówić kwaśny żur na śmietanie prosto od Fabianowej krowy i krupnioki z wielką, okrągłą bułką z pobliskiej piekarni u Tytka, no i oczywiście jeszcze słonego śledzia do gorzałki. Cicha za dnia karczma ożywała  wieczorem, kiedy to Fabian znosił do środka pękate butelki lemoniady i czerwone wina dla kobiet, gdyż one przychodziły tu tylko na  zabawy. Wieczorami karczma drżała od postukiwań ciężkich zelówek żwawych młodzieńców i cienkich obcasików dziewczyn wywijających skoczne oberki i posuwiste mazury. A orkiestra przygrywała przednia - Jasiek Wrona dmuchał ile sił w wielką, pękatą trąbę, Mirek od Kowola kręcąc się jak fryga i poskakując wdzięcznie niczym polna rusałka ciął cienkim smyczkiem po skrzypcach, zaś gruby i czerwony na twarzy Staś Krupa walił z całą mocą w dwa krągłe jak on sam bębny. Rozkrzyczana młodzież nie tylko zalegała karczmę, ale kłębiła się w otwartych drzwiach i na drodze przecinającej wieś. Boki budynku ocieniały sędziwe grusze i jabłonie, a liczne krzewy dawały schronienie znudzonym tańcem zakochanym parom tulącym się wśród owoców czarnej porzeczki i pachnącej dzikiej róży. Z tyłu za karczmą roztaczał się zaś jakby inny świat odcięty od krzykliwej ciżby starym, drewnianym płotem. Tam z tyłu spała dzika przyroda. Suche badyle na nieużytkach wpatrywały się leniwie w gwiazdy, a wielkie, niekształtne gniazda parzących pokrzyw szumiały z cicha wśród pojedynczych topól i dębów. Czasem jakiś zdenerwowany odgłosami idącymi od karczmy puszczyk huknął groźnie, by po chwili wyruszyć na conocne łowy, z dala dał się słyszeć rytmiczny śpiew zielonych żab, których pękate gardła drgały równo próbując wykrzyczeć imię swego pana, podwodnego ducha. Rzadko kto zapuszczał się nad  wody upstrzonej żabim skrzekiem niedalekiej rzeczki, gdyż we wsi wiedział każdy od małego dziecka począwszy, na przygarbionych staruszkach kończąc, że lepiej nie drażnić swoją obecnością pan rzeki, starego utopca Feliksa.



II Co tam słychać na dnie rzeki?



Pałac Feliksa, króla rzeki był niski i zamulony, co wcale nie znaczy, że niegodny władcy. Po prostu rzeka Szotówka, na której dnie był on wzniesiony nie była na tyle głęboka, by ukryć w swym nurcie wysokie komnaty i wieże. Cały dwór składał się z pięciu komnat, długiego korytarza z pięcioma schodami, które prowadziły do szóstej komnaty nie posiadającej otworów okiennych. Jedynymi drzwiami w całym pałacu były właśnie te, które prowadziły do szóstej komnaty, do której klucz  miał tylko Feliks. Król Szotówki od lat był szczęśliwym małżonkiem i ojcem dwóch pięknych córek - ciemnowłosej Klary i niebieskookiej, wesołej Kasi. Prócz niezliczonej ilości małych rybek rzecznych i czerwonych  raków nikt nie odwiedzał króla i jego rodziny, a szkoda, bo wnętrza pałacu zbudowane były z wielkim przepychem. Największa komnata z ogromnym łożem  otoczonym baldachimem z wodorostów należała do pary królewskiej. Prócz łoża komnata posiadała też liczne lustra i wiele pięknie zdobionych podręcznych półeczek z rzeczami należącymi do Amelii, żony Feliksa. Następne dwie równie piękne komnaty należały do Klary i Kasi, a ostatnia była po prostu wygodną, przestronną kuchnią z dużym, okrągłym stołem, szeroką, wyściełaną miękkimi roślinami wodnymi ławą i mnóstwem drobnych, kuchennych sprzętów. Pieca kuchnia Utopców nie posiadała, gdyż byłby on rzeczą zbędną, wszystkie bowiem posiłki przygotowywano z roślin rzecznych, przybrzeżnych, a także z pobliskich pól. Przez cały dzień królewska rodzina przebywała w pałacu , lub w jego pobliżu na dnie rzeki, jednak kiedy nastawał wieczór Utopce wychodziły na pobliskie łąki i pastwiska. Feliks wychodził z wody zazwyczaj kiedy szarość zaczynała spowijać pobliskie uroczyska, a mgła wznosiła się znad doliny Szotówki. Była to jego ulubiona pora. Siadał nad wodą, rozciągał swe zielonkawe, karłowate ciało, rozkładał wygodnie grube, niekształtne nogi zakończone krótkimi palcami złączonymi sinawą błoną, odchylał w tył wielką, kudłatą głowę i patrzył w niebo wyłupiastymi oczami, wchłaniając z lubością wieczorne, wilgotne powietrze. Gdyby w tym czasie jakiś nierozsądny śmiałek, lub nieświadomy przechodzień zbliżył się do rzeki niechybnie stałby się jego łatwą ofiarą. W ciągu wieków wiele takich ofiar dopadł Feliks, ich ciała znajdowali potem ludzie ze wsi na pobliskich polach. Kiedy noc ciemna na dobre zagościła nad światem spowijając nieprzebraną ciemnością łąki i sady, a gwiazdy niczym złociste kalafiory rozświetlały nieruchomo wysoki pułap nieba rzucając swe promyczki na wodę wracał Utopiec do swej siedziby, układał się wygodnie na wielkim małżeńskim łożu, by wraz z żoną Amelią zapaść w sen trwający do pierwszych bladych zórz. Wtedy zazwyczaj na brzeg rzeki wychodziły córki Utopca odziane w muślinowe suknie. Niczym dwa piękne zjawiska, białe cudne duchy siadały w pobliskich zaroślach i podziwiały noc i niebo, które nad powierzchnią wody było o wiele piękniejsze, niż pod jej zwierciadłem, gdzie gwiazdy przypominały przyćmione plamy, a księżyc był tylko wielką, niewyraźną kulistą masą światła. Blisko  młodych dziedziczek siadały żaby koncertując zawzięcie. Każda z nich chciałaby uchodzić w oczach swych władczyń za najlepszą śpiewaczkę. Z przeciwnej zaś strony, gdzie z daleka widniał ciemny zarys Fabianowej karczmy dobiegała zupełnie inna muzyka, taka, która porywa do tańca, daje do myślenia i wzmaga ciekawość. Obie siostry wsłuchiwały się w te skoczne dźwięki, a także wyraźnie słyszalne głośne piski dziewcząt rozbawionych tą niezrozumiałą dla Kasi i Klary muzyką.



III Zakazany owoc smakuje najlepiej.



Kiedy cała rodzina zasiadała do niedzielnego obiadu, Feliks zwykle był nie w humorze. Amelia zaczęła podawać półmiski z pachnącym zielem leśnym doprawianym wodorostem, natomiast jej małżonek wciąż strofował córki - a to ,że Klara się garbi, a to, że Kasia zbyt wolno przeżuwa jedzenie, dostało się też i Amelii za to, że kawałek tataraku w potrawie jest nieco przyżółkły. Dziewczęta nie mogły już doczekać się zakończenia wspólnego posiłku, gdyż Feliks zwykł niedzielnym popołudniem udawać się do swojej tajemniczej komnaty, gdzie spędzał czas aż do wieczora. Matka z córkami zaś po uprzątnięciu naczyń siadała zwykle na wielkim małżeńskim łożu i opowiadała im różne, ciekawe historie. Obie dziewczyny uwielbiały te wspólne popołudnia, gdyż matka tak pięknie i ciekawie opowiadała o nieznanych, zaginionych światach, o przodkach jej i Feliksa, o pradawnych Utopcach, rzadko spotykanych zwierzętach i roślinach wodnych, że mogły słuchać tych historii z zapartym tchem przez wiele, wiele godzin. Jakże inne miała Amelia usposobienie do męża - łagodna i cicha jak baranek, delikatna jak lekki obłok, a piękna niczym najcudniejsza lilia wodna, zawsze czuła i dobra dla swych dzieci potrafiła łagodzić wszelkie zatargi z narwanym i dzikim niczym leśny zwierz mężem, który trzymał krótko zarówno żonę jak i córki. Tego popołudnia, kiedy opowiadała im o podwodnych dziwach i czarach starsza Klara po raz pierwszy w życiu odważyła się zapytać o świat, który rozciągał się poza brzegami rzeki, dla niej i siostry tak bardzo nieznany, a jednocześnie tak pociągający. Amelia przestraszyła się.

- Nie powinnyście interesować się moje córki światem, który z wodą nie ma nic wspólnego - odrzekła po krótkim namyśle - tam wszystko jest zdradliwe i obce, a ludzie są głupi i podli. Ojciec dawno temu zaplanował jak będzie wyglądało wasze życie, nie ma więc sensu interesować się rzeczami, które nas nie dotyczą.

- Ależ matko - zaprzeczyła gorąco Klara - Nie wiemy przecież czego tak bardzo powinnyśmy się obawiać. Chcemy z siostrą  zobaczyć kawałek tego nadwodnego świata, chcemy wiedzieć jak wyglądają ludzie i ich zwierzęta, jak żyją, czym się zajmują.

- Proszę Klaro…- przerwała jej przerażona nie żarty Amelia - Nigdy nie mów w obecności ojca o tym drugim świecie. On nienawidzi ludzi i wszystkiego co jest związane z obcym światem, wiesz że on potrafi być okrutny dla tych, którzy przeciwstawiają się jego woli. W przyszłym roku Klaro wyjdziesz za mąż Piksę, Utopca z Odry, to wielki pan, a jego pałac jest o wiele większy i piękniejszy od naszego.

- Ale on jest śliski  i śmierdzi…

- Dosyć Klaro! - twarz Amelii wykrzywiła się gniewem - masz go pokochać, jak i ja pokochałam twego ojca. Taki jest los kobiet dziecko.

- Nie wydaje mi się żebyś ty była tak bardzo szczęśliwa u boku ojca - Klara nie poddawała się.

- Córko! - krzyknęła matka poderwawszy się z łoża, ale Klara szybkim krokiem wyszła z komnaty do swego pokoju. Matka w pierwszej chwili chciała pobiec za nią, ale Kasia powstrzymała ją.

- Zostaw ją matko, porozmawiam z nią.

- Dziękuję ci dziecko - uspokoiła się nieco - Proszę przemów jej do rozsądku, nie wiesz nawet jak ojciec rozgniewałby się za takie nieposłuszeństwo - i tu Amelia zalała się gorzkimi łzami.

- Dobrze matko, proszę nie martw się, odpocznij.

Kasia ruszyła w stronę pokoju Klary. Siostra siedziała na łóżku i wpatrywała się w otwór okienny, za którym pląsały tłuste karasie.

- Czemu denerwujesz matkę?- zagadnęła Kasia.

-Nie chciałam jej zdenerwować, ale nie wiem czemu tak boi się ludzi. Widziałam nieraz ich martwe ciała nad rzeką, wiem, że są podobni do nas.

- Jeśli tak bardzo chcesz zobaczyć żywych ludzi, to możemy podejść nocą blisko karczmy - zagadnęła zadziornie Kasia

- A ojciec?

- Śpi przecież nad ranem. Obejrzymy jak wyglądają ludzie i zaraz potem wrócimy do rzeki, ale matce już więcej nie wspominaj o nadwodnym świecie.

- Zgoda - ucieszyła się Klara - nikt nas nie zauważy, kiedy podejdziemy pod okna karczmy i zajrzymy do środka.

- A teraz idź i przeproś matkę, powiedz, że przemówiłam ci do rozsądku.



IV  W karczmie tańce i śpiew.



Zgasł piękny, letni dzień. Ptactwo zakończyło swe koncerty, skryło się w cieniu drzew, które poszarzały i wyglądały teraz jak wielkie, kosmate stwory poruszające grubymi łapami. Zieleń traw skryła się za parawanem ciemności, nad rzeką opadła mgła, a w górze tysiące gwiazd wyległo tworząc jaśniejące konstelacje i dziwne, płomienne krajobrazy. Feliks spłynął w dół rzeki do swej sypialnej komnaty i u boku żony Amelii zapadł w twardy sen. Kasia i Klara wypłynęły na powierzchnię. Od strony karczmy dochodziły dziwne dźwięki.

- - Więc jak ? Idziemy? - Kasia spojrzała filuternie na Klarę.

- Ale tylko na krótką chwilę - westchnęła nieśmiała siostra.

Skradając się miedzy kępkami traw dziewczęta wolno zbliżyły się do karczmy. Z tyłu w jedynym , niskim okienku paliło się słabe światło. Podeszły blisko i zajrzały do środka. Tłusta kobieta układała na talerzu dymiące krupnioki. Po chwili światło zgasło a kobieta zniknęła za drzwiami.

- Ta muzyka jest chyba z drugiej strony domu - szepnęła Kasia - Idziemy!

Za rogiem zobaczyły niską furtkę. Kasia odważnie pociągnęła za skobel, który niczym pod dotknięciem czarodziejskiej różdżki puścił, a furtka otworzyła się jakby zapraszając córki Utopca do tego innego świata, który tak bardzo je fascynował.

- Boję się - szepnęła Klara, ale Kasia nie zwracając uwagi na siostrę ruszyła raźnym krokiem. Klara nieśmiało poczłapała za nią. Po drugiej stronie furtki rosły wysokie drzewa i krzewy, a z przodu widać było drogę po której przechadzały się jakieś postacie, inne stały w miejscu i przytupywały w takt muzyki.

- Spójrz Klaro - Kasia wspięła się na palce i zajrzała do okna.

W środku barwny tłum skakał, kręcił się, śpiewał i tupał. Dziewczyny w kolorowych spódnicach podskakiwały zabawnie i piszczały z uciechy. Ich długie warkocze pląsały, oplątywały wraz z czerwonymi wstążkami muskularne ciała chłopców odzianych w ciemne spodnie, białe koszule i surduty zapinane na dwa rzędy błyszczących guzików.

- Patrz Klaro na chłopców - zapiszczała z uciechy Kasia - Są zupełnie inni niż ojciec, inni niż twój niekształtny Piksa, są… piękni.

Klara wspięła się zdjęta ciekawością i też zaczęła obserwować tańczące postacie.

- Spójrz siostro - wskazała na muzykantów - To oni wydają te skoczne dźwięki za pomocą tych dziwnych rzeczy. Ach, jaki piękny jest świat ludzi.

Obserwując to co działo się w karczmie nie zauważyły siostry , że ktoś zakradł się całkiem blisko tuż za ich plecami.

- A co takie ładne panny robią na dworze? Wejdźcie do środka.

- Kto to ?! - krzyknęła przerażona Klara.

Obie siostry odwróciły się gwałtownie. Za ich plecami stała grupka chłopców podobnych do tych z sali.

- Nie bójcie się - zagadnął ze śmiechem jeden z nich - Chcieliśmy tylko zaprosić was do tańca. Skąd jesteście? Z innej wsi?

- Nie widzieliśmy was tu nigdy - dodał drugi, jasnowłosy i nie czekając na odpowiedź pociągnął za rękę Klarę w stronę wejścia do karczmy.

Chciała bronić się, krzyczeć, ale jakaś tajemnicza siła , która biła od tego chłopca kazała jej milczeć, a nogi same powędrowały  w stronę gdzie muzyka grała a spod obcasów tryskały w górę iskry. Ileż tu było rumoru, ile wesołości!

Jakiś chłopiec o ciemnych włosach złapał wpół Kasię i popłynęli w szalonym tańcu, zawirowali niczym karasie pląsające w nurtach Szotówki . Nie myślały córki Feliksa , że tańczyć przyjdzie im z taką łatwością i lekkością, aż rozbawione towarzystwo ustało w wesołej zabawie i przyglądało się z podziwem tym dwóm tajemniczym, pięknym pannom z taką gracją i gibkością poddającym się rytmom wiejskiej muzyki. Poszturchiwali się  kawalerowie pytając jeden drugiego kim są te dwie piękne dziewczyny. Te zaś całkowicie poddały się muzyce, zniknął strach i niepewność. Nawet Klara śmiała się głośno przytupując czerwonymi obcasami. Chłopcy wyrywali je sobie do tańca, każdy chciał bowiem choć przez chwilę powirować z tajemniczymi nieznajomymi, zaś dziewczyny ze wsi przystawały pod ścianą rzucając zazdrosne spojrzenia w ich stronę. Ze wszystkimi chyba tańczyły tej nocy Kasia i Klara, jednak starszą przez cały czas przyciągał niczym magnes wzrok wysokiego, jasnowłosego Janka, a oczy Kasi uciekały za ciemnowłosym Michasiem. Noc jednak mijała i trzeba było wracać na dno rzeki do pałacu ojca.



V Przybądź słodka miłości.



Usiadł Michaś na zmurszałym pieńku, oparł stopy o zielonkawe mchy , wodził rozmarzonymi, ciemnymi oczami po wierzchołkach starych drzew, to znów przesuwał roziskrzone oczy w kierunku słomianego dachu karczmy, gdzie okopcony komin wyłaniał się zza wiejskich zabudowań. Serce niczym gorący kamień tykało tak ciężko, że czuł jak przepełnia całe jego ciało próbując podskoczyć w górę jak słońce pochylające się późnym popołudniem nad światem. W karczmie już pewnie znosi Fabianowa żona gorące krupnioki i słodkie wina, już Fabian zamiata izbę, albo kropi ją gorącym woskiem, żeby buty lepiej się ślizgały podczas tańca. Już tam pewnie jasnowłosa Kasia szykuje się do zabawy, przepiękna, słodka Kasia… na myśl o niej serce znów podskoczyło jak wielki, mosiężny dzwon.

- Michaś! Michaś! - to Janek stał na skraju lasu i wymachiwał spracowanymi rękami. Już i on skończył swoją robotę i wraz z rodzicami wracał do domu z pola.

- Michaś za godzinę u Fabiana! Będziesz!?

- Będę! - poderwał się nieco przestraszony na myśl, że mógłby nie zdążyć, albo co gorsza jego śliczna Kasieńka mogłaby pomyśleć ,że już nie przyjdzie i odejść. Pobiegł ile sił w nogach w kierunku pobliskiego stawu, wykąpał się, a niedługo potem już wychodził z domu wystrojony porwawszy jeszcze w biegu kawałek ciemnego chleba z rąk matki. Janek już czekał za stołem.

- Pewnie zjawią się dopiero późnym wieczorem - westchnął.

Był równie zakochany w ciemnowłosej Klarze jak Michaś w Kasi.

- Chciałbym wiedzieć z jakiej wsi pochodzą, albo poznać rodziców mojej Kasi, nic o niej nie wiem. Czemu o niczym nam nie mówią?

- Posłuchaj, - ożywił się Janek - a może poszlibyśmy dziś w nocy za nimi.

- Będą się gniewać, Kasia prosiła mnie ze łzami w oczach, bym nigdy nie chodził za nią.

- Więc nigdy niczego się o nich nie dowiemy - zdenerwował się Janek - A może grozi im jakieś niebezpieczeństwo, a może one chcą żebyśmy poszli za nimi tylko droczą się z nami, a może… - wiele takich domysłów wysnułby  jeszcze chłopiec, ale te rozważania przerwało im gwarne wejście sporej grupy chłopców i dziewcząt oraz pierwszy oberek, w takt którego dziewczęta stojące pod ścianą zaraz zaczęły przytupywać czekają aż ktoś poprosi je do tańca. Wiele jeszcze takich oberków musiała zatańczyć rozochocona młodzież zanim d tylnej strony karczmy nadeszły dwie dziewczyny ubrane w białe suknie. Na ich widok serca Janka i Michasia zadrżały i obaj chłopcy wyskoczywszy zza stołów pobiegli w stronę ukochanych.

- Tańczmy! - wykrzyknęła Kasia i lekko niczym cudny, biały motyl pochyliła się w silne ramiona stęsknionego Michasia. Jasnooki Janek porwał w objęcia Klarę, której na jego widok policzki niczym dojrzałe, soczyste poziomki poczerwieniały.

- Nareszcie jesteś ukochana - szepnął jej prosto do ucha i ścisnął jej maleńką delikatną dłoń w swej wielkiej i spękanej od pracy.



VI Gdzie są dziewczyny?



Zbliżał się świt. Dwie pary objętych wpół kochanków przytulały się do białej ściany. Ach, jak smutno będzie się rozstać, jak żal.

- Musimy wracać siostro - szepnęła Klara.

- Odprowadzę cię - chłopiec muskał dłońmi jej kruczoczarne włosy.

- Nie - szepnęła - idź już.

Janek zerknął ukradkiem na Michasia po czym pocałował jeszcze raz czule ukochaną i pociągnął za sobą przyjaciela, który uczyniwszy to samo ruszył za nim w stronę drogi. Po kilku krokach sprawdziwszy uprzednio czy dziewczyny nie patrzą za nimi skręcili w przydrożne krzewy i najszybciej jak mogli pobiegli z powrotem pod ścianę karczmy. Blisko furtki przy płocie, który oddzielał karczmę od nieużytków zobaczyli ich śnieżnobiałe suknie.

- Widzę je - szepnął Michaś.

Tymczasem dziewczęta pobiegły w stronę rzeki i zniknęły w gęstej trawie, by po chwili znów zajaśnieć bielą sukni pod wysokimi drzewami.

- Boże! - jęknął Janek - Idą prosto do rzeki.

Obaj chłopcy skradając się pomiędzy wysokimi pokrzywami zbliżali się ku Szotówce. Znów białe suknie zajaśniały blisko doliny, by zniknąć po krótkim czasie gdzieś w dole.

- Są nad samą rzeką, musimy je ratować! Kasiu! Klaro! - wykrzyknął Janek., jednak odpowiedziało mu tylko echo i szalony, jednostajny rechot żab, które zbudzone nagle przez natarczywych przybyszów krzyknęły setką zielonych gardeł. Zaszumiały drzewa poruszone nagłym świstem wiatru, a chude pokrzywy odpowiedziały im świergotem suchych kłączy.

Janek i Michaś stali nad brzegiem rzeki, ciemne fale zadziwione obecnością ludzi poruszały się nerwowo.

- Wracajmy - szepnął wreszcie Janek.

Wolnym krokiem przemierzali nieużytki kierując się w stronę płotu, gdzie stara, rozwalona na wpół furtka oddzielała, tajemniczy świat nad rzeką od reszty wsi. Rozstali się w milczeniu. Janek wrócił do domu, położył się i zapadł w lekki sen, by jak co dzień wczesnym rankiem wstać i udać się do swoich rozlicznych zajęć. Jednak Michaś uszedłszy jeszcze kilka kroków zawrócił. Jakaś dziwna siła ciągnęła go z powrotem ku rzece. Było już zupełnie jasno kiedy przemierzał znów nieużytki za płotem. Wielkie stado wróbli poruszyło gałęziami starego dębu czyniąc przy tym wielki rwetest, fale Szotówki szemrały z cicha.

- Kasieńko gdzie jesteś? - szepnął.

Gdzieś z boku, spomiędzy krzaków dał się słyszeć jakiś szelest.

- Kasiu czy to ty? Och! Kto to?!



VII Zatrudnił Feliks sługę.



Kasia i Klara pomagały właśnie Amelii sprzątać pokój gościnny, gdyż po kątach wszędzie zalegał muł rzeczny, na który wciąż narzekała żona Utopca. Była dziś w złym humorze i głośno dawała upust swoim nerwom.

- Co to za krzyki!? - nieoczekiwanie w pokoju zjawił się Feliks - Mówiłem przecież żebyś była gotowa, zostaliśmy zaproszeni na kolację do Piksy, naszego przyszłego zięcia.

- Nigdzie nie pójdę - denerwowała się Amelia - jestem żoną króla rzeki, a ciągle sama muszę sprzątać zamulony pałac. Nie mam czasu na zrobienie toalety, ani na przygotowanie sobie odpowiedniego stroju.

- Cóż mogę na to poradzić kochanie - tłumaczył się zielony król - zostaw to sprzątnie i zajmij się toaletą.

- Cóż możesz poradzić!? - wybuchła małżonka - Znajdź mi wreszcie jakiegoś sługę! Jeśli mnie jeszcze kochasz znajdziesz mi sługę!

- Dobrze już, poddaję się - jęknął Feliks - ale pamiętaj… kiedy już ten sługa skończy sprzątać pałac zrobię z nim to zwykłem robić z innymi śmiertelnikami, a ty nie będziesz oponować.

- Ze śmiertelnikami?! - krzyknęły jednocześnie żona z córkami.

- Tak - odparł nie bez dumy Feliks - złapałem dzisiaj jednego takiego, chciałem właśnie odebrać mu życie, ale skoro potrzebny wam sługa…niech przed śmiercią przyda się na co. No, - klasnął w szerokie łapy - zbierajcie się moje panie, a ja przyprowadzę wam zaraz sługę, który posprząta pałac.

To mówiąc wyszedł, by po chwili powrócić ze związanym, przerażonym człowiekiem.

- Michaś - szepnęła Kasia - siostro przecież to Michaś.

Klara pociągnęła siostrę za rękę w głąb komnaty.

- Błagam, nie pokazuj po sobie, że znasz tego chłopca - szeptała - zgubisz i jego i nas, wiesz przecież jak ojciec nienawidzi ludzi.

- Tak - Kasia zakryła twarz rękami.

- No, - zaśmiał się uradowany Feliks - sługo posprzątaj pałac jeśli chcesz żyć jeszcze choć przez kilka chwil, a wy zbierajcie się.

To mówiąc Feliks pociągnął Amelię za rękę. Żona posłusznie nałożyła na ramiona purpurowy płaszcz i ruszyła za mężem.

- Idziemy córki - skinęła na Kasię i Klarę.

- Już wychodzę matko, a ty Kasiu idź do swojego pokoju po nasze płaszcze, dogonisz nas - poratowała siostrę Klara.

Po chwili Utopiec z żoną i starszą córką wyszli z pałacu.

- Kasiu - Michaś objął ramieniem ukochaną - Kim ty jesteś?

- Jestem córką Utopca - zapłakała - Nie jestem taka jak inne dziewczyny, ale serce mam równie kochające, kochające ciebie mój Michasiu. Mój ojciec nienawidzi ludzi, więc pamiętaj, że nie wolno ci przyznać się, że spotykaliśmy się wcześniej. Udawaj, że jestem ci obca, a ja spróbuję wymyślić coś żebyś mógł wrócić do domu.

- Nie wrócę bez ciebie Kasiu.

- Och, Michasiu - załkała boleśnie - jestem gotowa dla ciebie opuścić moją rodzinę i podwodny pałac, ale teraz musisz udawać i sprzątać pałac. Ciesz się, że żyjemy oboje.



VIII Praca w podwodnym zamku.



Tydzień już prawie młody Michaś pracował w podwodnym zamku. Opłakała go matka i liczne rodzeństwo, a ludzie ze wsi powtarzali sobie z ust do ust, że porwała chłopca złośliwa czarownica z pobliskiego lasu, albo że to Utopiec Zeflik z pewnością zabrał mu młode życie i ukrył jego ciało na dnie rzeki, albo że zła zwodnica prowadzi go po lasach i polach, aż całkiem zatraci jego biedną duszę. Ludzie po cichu szeptali o dwóch pięknych dziewczynach, które zawsze widywali w karczmie z Michasiem i Jankiem, a po których teraz po zaginięciu chłopca ślad zaginął. Dociekaniom, szeptom, przypuszczeniom nie było końca. Tylko jeden jedyny Janek nie wierzył żadnym szeptom, ani złym słowom, bo przecież ani śliczna Kasia, ani tym bardziej jego ukochana Klara ie mogły yć przyczną niczyjego nieszczęścia. Tylko gdzie one są? Czemu nie przychodzą jak kiedyś na wiejskie zabawy?

Ale dziewczęta pilnowały dzień i noc Zeflika, żeby ten nie zrobił krzywdy ciemnowłosemu chłopcu, który przyzwyczaił się już do widoku zielonego Utopca. Choć praca w pałacu nie była lekka, ciągle bowiem czarny muł i zielonkawe, oślizłe  glony osiadały na meblach , to Michaś mógł oglądać co dnia swoją ukochaną, więc można nawet by rzec, że czuł się szczęśliwy. Po całych dniach zakochani wymieniali ukradkowe, rozmarzone spojrzenia, a kiedy późną porą zmęczony Feliks układał się do snu w swoim małżeńskim łożu całe noce spędzali objęci i marzyli o wspaniałej przyszłości jaka mogła ich czekać. Przypatrywała im się Klara i aż łzy stawały w jej pięknych, ciemnych oczach, gdyż przypominały jej się wszystkie wspaniałe chwile spędzone z Jankiem, jego silne dłonie, kiedy obejmowały ją podczas tańca i jasnoniebieskie, rozmarzone oczy. Jakże tęskniła do wiejskich zabaw. Kiedy tylko nastawał świt Michaś opuszczał komnatę Kasi i udawał się do swoich zajęć. Pokój gościnny, komnaty dziewcząt i kuchnia były już porządnie oczyszczone z wielu warstw mułu, którego sporo nazbierało się przez lata na kryształowych posadzkach. Została jeszcze część korytarza i ostatnia komnata do której wstęp miał tylko podwodny król. Do niej zabronił wchodzić Michasiowi.

- Jutro nasz służący skończy czyścić korytarz, a wtedy pozbędę się go - powiedział spokojnym głosem do Amelii piątkowego wieczoru.

- Co chcesz z nim zrobić - krzyknęła przerażona żona.

- Zrobię z nim co zechcę, to nie twoja sprawa.

- Ależ mężu ! - oburzyła się, ale zobaczywszy minę Feliksa od razu zamilkła, nie miała odwagi już o nic pytać okrutnika.

- Panie - nagłe pojawienie się Michasia przerwało ich rozmowę - Otwórz ostatnią komnatę bym i tam mógł posprzątać.

- Tam nie wolno ci wchodzić! - oburzył się Utopiec - Do tej komnaty nie dopuszczam nawet swojej rodziny! Dokończ pracę w korytarzu.

- Już skończyłem.

- Dobrze więc pójdź za mną - to powiedziawszy pociąnął Feliks za sobą przestraszonego chłopca w stronę odrzwi, by w chwilę potem zniknąć z nim gdzieś pod powierzchnią wody.

- Matko - Amelia zobaczyła nagle Kasię stojącą w progu komnaty, bladą jak nigdy dotąd.

- Co się stało dziecko? - dotknęła jej ręki, ale ta była zimna jak lód.

- Gdzie ojciec zabrał naszego sługę? Gdzie zabrał Michasia?

- Nie wiem dziecko, zabrał go z pałacu.

- O Boże - jęknęła.

W korytarzu mignęła sylwetka ojca podążającego w kierunku tajemniczej komnaty, w szerokiej łapie trzymał coś małego, bladego, niósł ten dziwny przedmiot w stronę drzwi, by w końcu zniknąć za nimi.



IX Co zawiera tajemnicza komnata.



Z wody wyłoniła się panna w jaśniejących jak śnieg pośrodku zieleni szatach, z jej błękitnych, pięknych oczu płynęły kryształowe łzy, malinowe usta stały się sine, spieczone i zaciśnięte, różana cera nabrała sinobladej barwy. Na brzegu leżało porzucone, martwe ciało chłopca. Kasia ujęła w jasne dłonie odrzuconą do tyłu głowę. - Ukochany - szeptała - chcę umrzeć wraz z tobą. Na cóż mi podwodne pałace, girlandy roślin, ławice ryb i tańce czerwonych raków, na cóż gwiezdne wieczory, złocisty księżyc, pomrukiwanie drzew i koncerty żab kiedy ciebie nie ma..

Poczuła Kasia jak jej rozdygotane ciało obejmują delikatne dłonie. To matka Amalia, która nigdy dotychczas nie opuszczała podwodnego świata wyłoniła się z wody, by ukoić rozpacz swej córki.

- Chcę umrzeć - jęczała Kasia.

Serce matki krwawiło widząc  tak wielką rozpacz w oczach dziecka.

- Nie płacz Kasiu! - to Klara wyszła z wody niosąc w ręku dziwny, blady przedmiot, taki sam jaki niósł ojciec podążając do tajemniczej komnaty. Już nieraz widziały siostry jak przemykał korytarzem unosząc podobne znaleziska i chował je przed ich ciekawym wzrokiem.

- To dusza Michasia - mówiła Klara - wykradłam ją ojcu. Poszłam za nim jak zabierał z pałacu twego ukochanego, widziałam jak wyjął z jego ciała duszę, a potem ukrył ją wśród tysiąca innych w swojej komnacie. Wszystkie one należą do tych biednych śmiertelników, których uśmiercił nad brzegiem rzeki. Każda dusza ułożona jest w słoiczku, na którego wieku wypisane jest imię nieszczęśnika i data jego śmierci. Duszę Michasia też włożył do słoika. Teraz ojciec odpoczywa, ale wkrótce zauważy nasze zniknięcie.

Porwała Kasia w dłonie bladą, przeźroczystą niczym krążek kleistej galarety duszę i wepchnęła jednym ruchem do na wpół otwartych sinych ust chłopca, a wtedy jego ciało naprężyło się i poruszyło gwałtownie.

- Michasiu - krzyknęła Kasia

Zatrzepotał powiekami i otworzył przed chwilą jeszcze zastygłe oczy

- Kasiu, gdzie ja byłem? Co się ze mną działo?- szepnął

Od strony wioski dały się słyszeć liczne głosy.

- To ludzie - szepnęła przerażona Amelia - wracajmy do domu. Ale… - spojrzała nagle z pobladłą twarzą na Klarę - Co będzie jeśli ojciec dowie się, że to ty wykradłaś duszę tego chłopca!? Dziecko moje…on… on nie zna litości.

- Matko - Kasia ujęła ją pod rękę - wracajcie z Klarą do wody, ja zostanę z Michasiem. Powiecie ojcu, że to ja wykradłam duszę ukochanego, niech jego gniew spadnie na mie, bo…ja i tak już nie wrócę na dno rzeki, chcę pozostać u boku Michasia.

- Córko - szepnęła Amelia, a wielkie jak groch łzy spłynęły po jej śnieżnobiałych policzkach - bądź szczęśliwa.

- Matko - ponaglała Klara, wracajmy, ludzie zbliżają się.

- Żegnaj córko - Amelia po raz ostatni spojrzała w błękitne oczy dziecka, by po chwili wraz ze starszą córką zanurzyć się w podwodnej głębinie.



X W pałacu Utopca smutek i żal.



W wielkim smutku upływało życie w pałacu Feliksa, kiedy Kasia odeszła do świata ludzi. Zielony pan Szotówki stał się jeszcze bardziej złośliwy i zgorzkniały, nikomu w pałacu nie wolno było wymawiać na głos imienia wyrodnej córki, która skradła ojcu jeden z najcenniejszych skarbów. To ludzkie dusze zapewniały mu wieczną młodość i długie życie. Utopiec nienawidził ludzi, nienawidził ich za to, że tak rzadko przychodzili nad rzekę, że bronili swych kruchych, wiotkich, bladych dusz, a teraz miał nowy powód do jeszcze większej nienawiści, przecież jedna z tych naziemnych, śmiertelnych istot zabrała mu córkę.

- Odtąd mam tylko jedno dziecko, Klarę, która w niedługim czasie wyjdzie za mąż za Piksę, pana Odry i zostanie tam podwodną królową - oświadczył kilka dni po feralnym dla rodziny wydarzeniu - postanowiłem moja kochana córko przyśpieszyć twój ślub, odbędzie się on w przyszłym tygodniu w niedzielę dokładnie o północy.

- Ojcze! - krzyknęła Klara - już za tydzień!?

Tam w Fabianowej karczmie czeka pewnie Janek, tęskni, och, gdyby wiedział jak ona, Klara bardzo go kocha, jak tęskni. Jak ma wyjść teraz za Piksę, tego potwora i wieść życie podobne do jej matki. Biedna Amelia…odkąd Kasia odeszła z pałacu stała się taka smutna, jakby nieobecna, po całych dniach leży w swym muślinowym łożu i płacze rubinowymi łzami. Jej śliczna twarz pociemniała, duże, przejrzyste oczy napuchły, a ciemne włosy wypłowiały i pojawiły się na nich siwe kosmyki.. Amelia nie jadła, nie piła i bladła, bladła coraz bardziej, usychała i stawała się smutną, zobojętniałą staruszką. Dniami i nocami myślała Klara o swoim dalszym życiu, nocą w przypływach namiętności chciała porzucić rzekę, pobiec do karczmy i jak Kasia zostać z ukochanym, ale potem stawała jej przed oczami twarz matki. Jak ona to przeżyje? Nie, ona nie mogła jej teraz opuścić. Amelia na pewno umarłaby z rozpaczy. Ale ślub z Piksą… żeby tak choć jeszcze raz zobaczyć Janka, po raz ostatni spojrzeć w jego błękitne oczy, utonąć w ich głębi, a potem byłoby już jej wszystko jedno. Feliks mimo ostatnich wydarzeń nie zmienił swojego trybu życia. Nadal wychodził wieczorami z wody, by potem późną nocą wrócić do małżeńskiego łoża i zapaść w twardy sen.



XI W oczekiwaniu na Klarę.



Wesoło było jak zawsze w rozbrzmiewającej tańcem i muzyką Fabianowej karczmie. Tłusta gospodyni przynosiła raz po raz dymiące krupnioki, podczas, gdy jej mąż uśmiechnięty od ucha do ucha wlewał przeźroczystą gorzałkę i czerwone wino do kielichów. Kapela przygrywała skoczne oberki, a Staś Krupa z nosem jak dorodny burak uderzał w grzmiące bębny niczym wielki, kudłaty niedźwiedź w sążniste drzewo, w którego pniu zrobiły sobie dziką barć leśne pszczoły. Długie spódnice kolorowe fartuchy dziewcząt wirowały w tańcu, pod ścianą na ściśniętych ławach siedziało tylko kilka osób.

- Wracajmy do domu Kasiu, ona już nie przyjdzie - Michaś głaskał czule  swieżo poślubioną żonkę po jasnym policzku.

- Poczekajmy jeszcze chwilkę - prosiła Kasia.

Obok siedział Janek, który od dawna nie widział już Klary, ale wciąż nie tracił nadzieji, że przyjdzie kiedyś na zabawę i będzie mógł znów zatopić dłonie w jej czarnych jak wieczorne niebo włosach. Wiejskie dziewczyny tupały obcasami i śmiały się głośno.

- Klaro - jęknął cicho - Gdzie jesteś?

Spojrzał po raz kolejny na wielki zegar, który był jedyną ozdobą Fabianoej ściany i zaczął zbierać się do odejścia. Jego nagłe poruszenie zauważyła młoda i ładna  Magda od sąsiadów, która od dawna już podkochiwała się w jasnowłosym chłopcu. Martwił ją jego jego smutek, choć jednocześnie nie potrafiła ukryć odrobiny satysfakcji, że piękna dziewczyna, która przyszła nie wiadomo skąd, ta tajemnicza kusicielka zniknęła nagle pozostawiając chłopca. Może wreszcie zwróci uwagę na pracowitą i szczerą córkę sąsiadów. Magda wyrwała się z objęć tańczącego z nią chłopca i podbiegła do Janka.

- Może zatańczymy?

- Muszę wracać do domu - delikatnie, ale stanowczo odepchnął małą rączkę dziewczyny, nie chcąc jej jednak zbytnio urazić dodał

- Nie gniewaj się, ale jestem jakiś niezdrów.

Stanowczym krokiem ruszył w stronę drzwi i nagle zamarł w bezruchu. W otwartych framugach stała Klara w białej sukni, z rozwianym włosem, wzrokiem objęła postać Janka i skinęła na siedzącą w kącie Kasię, która poderwała się na widok siostry.

- Wyjdźmy na dwór, mało zostało czasu do świtu, a musimy jeszcze porozmawiać.



XII Pożegnanie.



Pod ciemnym niebem w blasku księżyca topił swoje silne dłonie Janek w ciemnych włosach Klary, całował pełne usta i szeptał do ucha

- Więc nareszcie przyszłaś.

- Klaro! - Kasia wyrywała wręcz siostrę z objęć chłopca - Mów zaraz siostrzyczko co z matką. Czy ojciec bardzo się gniewa?

- Matka smuci się, że ciebie nie ma, ale nie martw się, da sobie radę, a ojciec stał się jeszcze bardziej złośliwy. Ale jak ty dajesz sobie radę w świecie ludzi?

- Klaro - Kasia wciąż całowała policzki siostry - tak czekałam na ciebie… chciałam się pożegnać. Jutro wyjeżdżamy z Michasiem, moim mężem do dalekiego miasta, tam mój Michaś będzie pracować w głębokiej kopalni, będzie górnikiem. Tam nikt nas nie zna, zaczniemy nowe życie z dala od Szotówki i ludzkich plotek. Tu ludzie boją się mnie, nie wiedzą skąd przyszłam, nazywają mnie nocnicą, czarownicą. Bałam się tylko ,że mnie będzie mi dane pożegnać się z tobą., ale siostro… - potrząsnęła nagle Klarą - Co z tobą i Jankiem?

- Nic Kasiu… nic. Muszę wrócić do rzeki, nie martw się o mnie.

- Klaro - jęknęła Kasia.

Obie siostry przytuliły się do siebie, a gorzki potok łez wstrząsnął ich wiotkimi postaciami.

- Idź Kasiu - oderwała od siebie siostrę Klara - muszę pożegnać się z Jankiem… bądź szczęśliwa.

Jasne dłonie rozłączyły się. Michaś objął zapłakaną żonę i ruszyli w stronę wiejskiej drogi ku nowemu życiu.

Klara ujęła dłonie Janka.

- Więc zostawiasz mnie, opuszczasz - szeptał zrozpaczony - nie pozwolę ci odejść.

Zatkała mu usta gorącym pocałunkiem

- Nie zostawię matki, ona tego nie przeżyje.

- A co z nami?

- Zapomnisz o mnie, ożenisz się z Magdą, ona cię kocha, widziałam jak na ciebie patrzy. Moje życie należy do innego świata. I obiecaj mi, że nigdy nie będziesz przychodził nad rzekę.

Pod ciemnym, letnim niebem stali objęci, zbliżał się świt. Po raz ostatni spojrzał chłopiec w głębokie jak wody rzeki Szotówki oczy Klary

- Żegnaj - szepnęła i uwolniwszy się z jego uścisku pobiegła w stronę rzeki , by po chwili zniknąć w jej odmętach.

Janek został sam, wsłuchiwał się w odgłosy kończącej się zabawy „U Fabiana”. Dziewczyny ze wsi wracały do domów i do swych codziennych zajęć. Mleczny świt rozjaśniał zarysy chat, z nad Szotówki  dźwigał się gęsty obłok mgły. Na drodze zajaśniała drobna postać w kolorowym fartuchu.

- Magda - zawołał nagłe za nią - a może mógłbym cię odprowadzić do domu?



Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.