Przejdź do głównej zawartości

Sprzedawczyni Magda

Sprzedawczyni Magda.

 

Najgorsze są dojazdy. Żeby zdążyć do pracy muszę wstawać o piątej, potem zrywam z łóżka najmłodszego synka i po pół godzinie siedzimy w pierwszym autobusie, znów przesiadka, potem z synkiem do teściowej i dopiero do pracy. Gdyby nie to, że najstarszego wychowuje teściowa z mojego pierwszego związku, a ten średni jest u mojej mamy nie dałabym rady. A w pracy nikt nie pyta czy człowiek zmęczony jest. Niektórzy klienci są naprawdę wredni, zawsze im coś nie pasuje. A to, wiecznie uważają, że towar nie świeży jest, a to, po pięć razy sprawdzają czy aby reszta się zgadza, a ty człowieku uśmiechaj się do nich – że to niby taka zadowolona jestem. Szef to zawsze by chciał żebyśmy zostawały po godzinach. A kto mi za to zapłaci! No, niby potem rzuci jakąś premią, ale na co te grosze wystarczą! Chyba tylko na te autobusy. A po południu ta sama droga, z tym, że jeszcze tego średniego odwiedzam przed wyjazdem do domu. W końcu ktoś musi mu sprawdzić czy lekcje odrobione, albo przytulić. Każde dziecko potrzebuje przecież bliskości matki. W domu jestem wieczorem. Tam wszystko czeka – pranie, zmywanie, jakiś obiad upichcić, mój Mirek jak zwykle pijany w łóżku. Czy to się nigdy nie skończy?

A, bo to dlatego, że od młodości nie miałam szczęścia do mężczyzn. Koleżanki znajdywały sobie samych porządnych, ze stałą pensją. Ja zawsze miałam pecha. Jak z Radkiem zaszłam w ciążę, to ani słyszeć o dziecku nie chciał. A rodziców miał porządnych, Mówili, że zajmą się wnukiem, niczego nie chcieli w zamian, twierdzili, że taka młoda osoba jak ja nie da sobie rady z dzieckiem. Najpierw uparłam się sama go wychować i całkiem dobrze sobie radziłam, ale kiedy poznałam Czesława, było gorzej z tym wychowywaniem. Bo Czesław marzycielem był, chciał mnie zabrać  w podróż dookoła świata. Ileż to najeździliśmy się po wycieczkach. Mareczek począł się właśnie na jednej z nich Ale cóż, kiedy wraz z ciążą skończył się romantyzm Czesława. A jak się zapierał, że to niby nie jego to dziecko jest. Łajdak! Dobrze, że pracę stałą miałam w restauracji, źle nie było i dopóki ciąża  była niewidoczna mogłam być kelnerką. Najstarszym Mareczkiem nie miałam już naprawdę kiedy się zajmować – całymi wieczorami praca, ciąża i rodzice wściekli. A ci byli teściowie wciąż nalegali. Teraz myślę , że dobrze zrobiłam, oni zapewnią mu lepszą przyszłość, bo oni dziani są i cierpliwość do dziecka mają. A Mareczek nerwowy był, absorbujący od samego początku.

W końcu sąd przymusił Czesława do płacenia alimentów i mama mi wtedy bardzo pomagała. I po co taka głupia byłam! Tak to jest gdy człowiek ma za dużo czasu wolnego – wtedy głupot się chce. Rodzice mówili:

- Nie musisz Magda pracować, lepiej zostań w domu i zajmij się dzieckiem.

Tata emeryturę miał niezłą, ale nudno tak w domu od rana do wieczora. A wieczorami to mężczyzny mi się chciało, oj jak się chciało.

Leszek sam się napatoczył, po prostu na zakupach najpierw o ogień poprosił, potem rozmawialiśmy długo. Boże, jaka ja byłam zakochana!

- Mamo, pójdę do pracy. – oznajmiłam kiedyś w domu – Nie chcę żyć na waszym garnuszku.

Rodzice protestowali, ale nie słuchałam. W sklepie mi się spodobało i Leszek przychodził, rozmawialiśmy. Wiedziałam, że pije, ale, że tak się stoczy nie przypuszczałam. Chciałam żeby się ze mną ożenił, bo w końcu panienką ciągle byłam, ale on już kiedyś miał żonę. Zrozumiałam. To trudne tematy - oboje byliśmy po przejściach. Kiedy zaszłam z nim  w ciążę mama wściekła się. Do tej pory nie mogę zrozumieć o co jej chodziło. Chciałam się tylko usamodzielnić.

Gdyby nie alkoholizm Leszka wszystko potoczyłoby się inaczej. Ciągle jeszcze wierzę , że opamięta się i zacznie pracować. Wtedy rzucę tym handlem, zabiorę do siebie starsze dzieci i będziemy żyć jak przykładna rodzina.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Bajka o śwince po śląsku

Bajka o śwince                                     Babuć Kulo sie po placu babuć we marasie, rod w gnojoku ryje, po pije w kalfasie, kaj je reszta wopna i stare pająki, co się przipryczyły zza płota łod łąki. Gryzie babuć   wongel jak słodki bombony, po pije go wodom, kaj gebiz łod omy leżoł zmoczony. Woda zzielyniała, skuli tego bardzij mu tyż szmakowała. Zeżro wieprzek mucha,   ślywki ze swaczyny, po ym se po prawi resztom pajynczyny. Godali nom   oma, że nikierzi ludzie som gynau zmazani, choćby te babucie. Dejmy na to ujec, jak przidzie naprany, tyż jak wieprzek śmierdzi i je okulany. Śmiejymy sie z wieprzkow, ale wszyscy wiedzom- kożdego   babucia kiedyś ludzie zjedzą.