Przejdź do głównej zawartości

Na rogu ulicy

Odszedł

dawno temu

zawisł pomiędzy światami

mówią że umarł wczoraj

ale nie było go tu w dożynki

ani kiedy nadeszły mrozy stulecia.



nie rzucał ukradkowych spojrzeń

na kobiece piersi

nie domagał się schabu

alkoholu ani komunii świętej

na znak odpustu



dawno pogrzebany przez tych

którzy bali się usiąść obok

by nie zostać zarażonymi

tym drugim światem



teraz zostanie pogrzebane ciało

choć było dla niego tym

czego mogłoby nie być

i gdyby nie ból nie byłoby



gdyby nie białe baranki śliny

kłębiące się w kącikach ust

być może nie trafiłby

między chmury



bywał już tam albo i nie

gdy patrzył niewidzącym wzrokiem

w daleką przestrzeń

zawieszoną między

deszczem obojętności

a horyzontem bezsilności.



Do syna na rogu ulicy.



Tępe kamyczki uwierają mnie w klapki.

na odrapanym murze szerokoskrzydłe palmy

poruszają się we mnie. mieszkające tam

papugi wyskakują wesołymi ognikami

z oczu kobiety trzymającej młode ziarenko

kawy mam przeczucie że z jej lekko

wypukłego brzucha urodzi się światło

ulicznej latarni. nie pozwolę ci zedrzeć

tej reklamy choćbym miała tu stać całą noc!

w mroku pokoju oddam ci własny serial

i cień bujanego fotela. mogłabym objąć cię

abyś powrócił do niemowlęctwa zamknąć cię

w kościele ciała byś znów stał się moim

małym ziarenkiem kawy.



Wyznanie gospodyni domowej



Czarny pył osiada mi na włosach

nie jestem kobieca przy piecu centralnym

ani kiedy przetykam kran nie szklą mi się

na końcach włosów kropelki perliste

nie pachnę jak kwiat nasturcji

kiedy pielę rabaty.

i ty jesteś jak wielu innych

cuchnących potem.

sama nie wiem czemu nie kocham

innego starca albo tego pana

zza szyby autobusu co minął właśnie

skrzyżowanie ulic w nienagannie

skrojonym garniturze.

szkoda że nie pamiętam cię

w koszulce polo kiedy niosłeś

naręcza polnych chabrów

depcząc zboże.

szkoda ze nie pamiętam nikogo

prócz ciebie , szkoda, że śnisz

mi się po nocach. dobrze że jesteś

zawsze na wyciągniecie dłoni.



Spowiedź



Kilka razy w życiu przeklinałam głośno

tysiące razy w myślach.

jawnogrzeszyłam w zupełnych ciemnościach.

był też pies któremu życzyłam ugryzienia

sąsiadki w kostkę zgrabniejszą od mojej

myśli w czasie golenia okolic intymnych

których nie da się powtórzyć

i wojna po drugiej stronie globu o której

czytałam podczas wypróżniania jakbym chciała

pozbyć się jej wraz ze strawionymi resztkami.



poza tym uważam się za bogobojną

bo żal mi pana spod „ Biedronki”.

daję mu parę groszy starając nie dotknąć jego

czubków palców. pan „ Biedronka” rozdaje

uśmiechy wraz z zapachem zjełczałego masła.

oddaję uśmiech każdemu kto o niego poprosi

nawet jeśli nie życzę mu miłego dnia.



Z notatki prasowej

Mężczyzna napadał samotnie mieszkające

staruszki. Podawał się za listonosza a kiedy

zostawał wpuszczony do mieszkania dusił

swoje ofiary ścierką do naczyń.



Już samo gotowanie zajmuje mi zbyt wiele

energii staram się jadać z jednego talerza.

sąsiad przyniósł dziś rano soczystego

pomidora z działki. długo pukał.

pomidor przypomina mi o Bogu jest

idealnie okrągły nieskazitelnie czerwony

cichy jak świątynia chłonąca nieme modły.



Najgorsza będzie kolacja o zmroku.

wieczorem chowam wszystkie ścierki

do naczyń nożyczki i bagnet z 1939

codziennie obiecuję sobie, że oddam go

do muzeum. z nim czuję się jednocześnie

bezpieczna i zagrożona. przypomina mi

koniec lata i świeże kłosy zbóż zarzynane

jak jagnięta. i jeszcze krew gałęzi na której

powiesił się syn. dopóki jest mam coś na

jego dziewczynę z trojgiem prawie

dorosłych dzieci i początkiem

nowotworu jelit.



jestem zdrowa jak pomidor.

prawie nieskazitelnie piękna niczym

sok żywiczny kapiący wielkimi kroplami

przez wiele wiele lat. mam po co żyć.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Bajka o śwince po śląsku

Bajka o śwince                                     Babuć Kulo sie po placu babuć we marasie, rod w gnojoku ryje, po pije w kalfasie, kaj je reszta wopna i stare pająki, co się przipryczyły zza płota łod łąki. Gryzie babuć   wongel jak słodki bombony, po pije go wodom, kaj gebiz łod omy leżoł zmoczony. Woda zzielyniała, skuli tego bardzij mu tyż szmakowała. Zeżro wieprzek mucha,   ślywki ze swaczyny, po ym se po prawi resztom pajynczyny. Godali nom   oma, że nikierzi ludzie som gynau zmazani, choćby te babucie. Dejmy na to ujec, jak przidzie naprany, tyż jak wieprzek śmierdzi i je okulany. Śmiejymy sie z wieprzkow, ale wszyscy wiedzom- kożdego   babucia kiedyś ludzie zjedzą.