Przejdź do głównej zawartości

Wampirzyca cz. VI


VI    Niektórzy, to mają pecha.

W sklepie spotkała Traudkę. Sąsiadka od razu uraczyła ją opowieściami o wypadku w nocy.
- Ten pierwszy trafił do szpitala. Taki młody! Ten drugi w niego uderzył – relacjonowała zadowolona, że może w końcu opowiedzieć o wszystkim komuś, kto nie był świadkiem wypadku. – A ty się nie obudziłaś? Masz bardzo twardy sen.
- Jak to stary człowiek. – podniosła na nią wzrok zadowolona, że miała okazję podkreślić, iż jest tylko słabą staruszka, której nie trzeba się obawiać. – A ten, co trafił do szpitala, to bardzo ucierpiał? – zaniepokoiła się o człowieka, który nagle wydal  jej się bliski, odkąd stała mu się krzywda tuż pod jej oknem.
- Chyba nie bardzo, ale zabrali go na obserwację. – Traudka coraz bardziej podnosiła głos z zadowoleniem widząc, że wzbudza zainteresowanie u coraz większej liczby klientów.
Uwielbiała mieć coś ważnego do powiedzenia i być w centrum uwagi, a taka okazja rzadko jej się zdarzała.
- To całe szczęście – ucieszyła się Stefa wrzucając do koszyka ostatni ze sprawunków. – Pójdę już do kasy.
- Wracasz prosto do domu? Możemy pójść razem. – Traudka tak łatwo nie odpuszczała. Miała nadzieję na zyskanie wolnego słuchacza i nie chciała z tego rezygnować.
Stefa pomyślała, że czeka ją kolejna opowieść o chorobach i różnych formach ich leczenia, jednak nie wypadało odmawiać Traudce towarzystwa. To oczywiste, że taka staruszka nie powinna wybierać się na długie spacery po mieście. Kiwnęła więc głową na znak, że po zakończeniu sprawunków wraca do domu. Traudka szybko więc uporała się ze swoimi zakupami i kiedy Stefa wychodziła na zewnątrz była już o krok za nią.
- Nie za ciężkie dla ciebie te torby? - pokiwała głową z politowaniem patrząc na jej siatki.
- Mam tu same lekkie rzeczy – zapewniła żeby zatkać jej usta.
- Ja mam tylko chleb i wędliny na kolację. Nie mogę ci pomóc, bo boli mnie kręgosłup.
- Nic nie szkodzi. Moje siatki nie są ciężkie –zapewniła ponownie.
Ruszyły więc wolnym krokiem jak przystało na dwie starsze panie. Nie przeszkadzało jej to, miała czas, nigdy się nie śpieszyła.
- Widziałam, że miałaś ostatnio gości. – oczywiście nic nie mogło umknąć jej uwagi, a tym bardziej samochód zaparkowany pod domem Stefy.
- Była u mnie siostrzenica. Jej córka wychodzi za mąż.
- To pójdziesz na wesele. Kiedy? – zainteresowała się.
- Za miesiąc.
- A co dasz w prezencie? – jej ciekawość nie znała granic.
Dam gotówkę, niech sobie kupią, co chcą.
- Słusznie. – pochwaliła, po czym podrapała się po głowie. – Jeszcze kilka dni temu myślałam, że mój wnuk też się ożeni, ale nic z tego.
- Nie? – zdziwiła się Stefa – Przecież opowiadał, że dziewczyna, z którą się spotyka jest tą, której szukał całe życie.
- Tak mu się zdawało – pokiwała z rezygnacją głową. – Okazało się jednak, że jest kłamczuchą, podobnie jak ta jego pierwsza, Agata. Nawet on zauważył, że znów ty mu to przepowiedziałaś, tak jak za pierwszym razem.
- Ja? - zdziwiła się. Ale zaraz potem przypomniała sobie, że kiedy opowiadał jej o swej wybrance, ostrzegła go przed nią.
- Przecież ty powiedziałaś mu, żeby uważał, bo pozory czasem mylą.
Rzeczywiście tak powiedziała. Chyba coś ją opętało, że w porę nie ugryzła się w język.
- Nie miałam nic złego na myśli. – zaczęła się tłumaczyć.
- A jednak wykrakałaś, tak, jak za pierwszym razem. – stwierdziła głosem pełnym wyrzutu.
Gdyby nie była starą kobietą z bagażem doświadczeń zaczerwieniłaby się teraz jak pensjonarka. Zawsze czuła, że Trasudka ma świadomość tego, iż jej słowa jakimś dziwnym trafem  spełniają się i to najczęściej słowa oznajmiające, że komuś może przytrafić się coś złego.
- Nie chciałam tego. Lubię twojego wnuka. – złapała się na tym, że zaczyna tłumaczyć się, jakby zrobiła coś złego.
A może zrobiła? I po co otwierała wtedy usta? Już nigdy nie pojedzie z tym chłopcem do żadnej biblioteki. Przynosi mu tylko pecha, jak wszystkim, którzy ją znają.
- To nie twoja wina – teraz sąsiadka spuściła z tonu. – Skąd mogłaś wiedzieć?
- Tak, skąd mogłam wiedzieć. – powtórzyła jak echo.
Doskonale pamiętała jak to było z pierwsza dziewczyną wnuka Traudki. Chłopak był zakochany i chciał chwalić się tą miłością przed całym światem. Myślał już nawet o ślubie, pochwalił się tym przed Stefą, gdy wracali z biblioteki.
- A poznaliście się dostatecznie dobrze? - wymknęło jej się, jakby jakiś zły duch wtedy przez nią przemawiał.
Spojrzał na nią zdumiony.
- Bo wiesz, czasem ludzie wydają się zupełnie inni, niż są w rzeczywistości. Lepiej ją dobrze poznać, żeby cię potem nie zraniła.
Tydzień później okazało się, że dziewczyna grała na dwa fronty. Wnuczek Traudki woził ją swoim samochodem, kupował drogie ubrania i biżuterię, a ona miała prócz niego jeszcze drugiego narzeczonego. Kiedy się o tym dowiedział był zdruzgotany i oczywiście pamiętał, że pierwszą osobą, która go przestrzegła przed niewierną dziewczyną była Stefa, sąsiadka.
- Biedny Łukaszek – nagle Traudka bez ostrzeżenia zaniosła się płaczem. – Ma pecha w życiu, oj, ma pecha. Ta pierwsza była zwykłą kurwą , a ta druga go okłamywała, co chwila zmieniała zdanie, chłopak był tym wszystkim wyczerpany psychicznie, nie wiedział co się dzieje. A ona wciąż wymyślała nowe historie.
- Jakie historie? - teraz i Stefę poniosła ciekawość.
- No…różne. A to, że ktoś ją śledzi, albo, że ktoś chce ją zgwałcić, albo, że ktoś ją w pracy prześladuje.
- A to była nieprawda?
- Nieprawda, bo dziewczyna ma schizofrenię i zataiła taką chorobę przed Łukaszkiem! A ty znów wykrakałaś. Jesteś jakąś jasnowidzącą, czy co? – spojrzała na nią, jakby widziała ją po raz pierwszy.
- Nie, skądże! – stanęła jak wryta. – Chciałam go tylko pouczyć, żeby nie dał się nabrać.
- A, tak…i miałaś rację. – teraz z kolei Traudka obdarzyła ją spojrzeniem pełnym wdzięczności – Dobrze, że się w porę zorientował. Życie z kimś takim byłoby piekłem.
- Tak. – kiwnęła głową przyśpieszając.
Dość się już nasłuchała, teraz marzyła tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć się w domu Za sprawą Traudki będą ją znów męczyć kolejne wyrzuty sumienia. Lubiła przecież jej wnuka. Ten chłopak nie wykazywał żadnych cech swojej babki – miły, otwarty na ludzi, chętny do pomocy, nie interesowały go plotki. W żadnym razie nie chciałaby żeby cierpiał, nie zasłużył sobie na to. Dlaczego wiec nagadała mu takich głupot?! Przez swoje uwagi mogła sprowadzić na niego nieszczęście. I tak dobrze, że w porę zorientował się, jak to jest z tymi dziewczynami. A może to przez nią, ta pierwsza zeszła na złą drogę, a ta druga zachorowała? Nie chciała nawet o tym myśleć. Tak szybko, jak to było możliwe pożegnała się z Traudką, by znów znaleźć się w swojej samotni, gdzie nikomu nie może zaszkodzić – oczywiście pod warunkiem , że  nikt nie będzie jej odwiedzał… i z wzajemnością.
Nie zawsze tak było. Dawniej od czasu do czasu odwiedzała sąsiadki. Wtedy jeszcze wierzyła, że jej dobre myśli i cieple fluidy, które próbuje przesyłać innym ludziom przyniosą im szczęście. Bo przecież, jeśli złe myśli przynoszą pecha, to dobre muszą działać odwrotnie. Niestety, myliła się w swoich optymistycznych wizjach. Jej dar nie działał w ten sposób – potrafiła jedynie przynosić pecha. Z czasem zauważyła, że sąsiadki i znajome zaczynają chyba coś zauważać. Wtedy przestała je odwiedzać.
A przykłady na swoje złe oddziaływanie na wszelkie żywe istoty mogłaby mnożyć.
Doskonale pamiętała, jak pochwaliła piękne nasturcje ogrodowe jednej z sąsiadek. Następnego dnia przyszła burza z gradem i z nasturcji pozostały jedynie  połamane badyle. Innym razem, spodobał jej się wysoki wazon znajomej w jej pokoju gościnnym. Kiedy tylko o tym wspomniała, kobieta podniosła  go, by mogła podziwiać ów bibelot z bliska, a wtedy niespodziewanie wypadł jej z dłoni i potłukł się na drobne kawałki.
Przez kilka dni sąsiadki plotkowały na jej temat, kiedy wybuchła sprawa z lisami. Był to pamiętny rok, kiedy kraj dotknęła powódź stulecia. Wiele dzikich zwierząt uciekając z zalanych terenów, znalazło się na terenach nieobjętych powodzią., stąd też w pobliskim lasku, niedaleko ich domów nagromadziło się sporo lisów, które porywały kury z pobliskich gospodarstw. Wszystkie sąsiadki głośno wyrażały swoje obawy w tej kwestii. Stefa przyszła akurat z wizytą do jednej z nich. Sąsiadka zorganizowała małe przyjęcie z okazji swoich urodzin. W ogrodzie przy kawie wybuchła wtedy gorąca dyskusja na temat  czworonożnych porywaczy kur. Marta, jedna z sąsiadek uważała, że dzikie zwierzęta powinno się wystrzelać, gdyż stanowią zagrożenie dla zwierząt gospodarskich, a nawet dla ludzi. Stefa nie mogła tego słuchać. W końcu na forum tych wszystkich kobiet, stwierdziła głośno, że osoby, które chciałyby w tak okrutny sposób obejść się ze zwierzętami stworzonymi przez samego Boga, żeby polować, powinny same zostać ukarane za takie myślenie. Niestety sąsiadki nie prędko zapomniały jej słowa, tym bardziej, że dwa dni później lis dostał się na teren podwórka tamtej sąsiadki i wydusił jej wszystkie kury. Przy życiu nie zostawił nawet jednej. Znów cos wykrakała, stwierdziła, że sąsiadka powinna być ukarana i rzeczywiście tak się stało. Wiedziała, że nazywano ja czarownicą. Może ci, którzy tak o niej mówi mieli rację - sama przecież nie jest pewna kim jest i jakie moce w niej drzemią. Zaczynała rozumieć tylko, że nie jest w stanie nad nimi zapanować, ani uciszyć w sobie zła, którym została obdarowana zapewne  przez samego szatana.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.