Przejdź do głównej zawartości

Anna, cz. V i VI


V

         Twoje zdrowie – podniósł szklaneczkę do ust.
Zrobiła to samo, tyle, że w jej kieliszku znajdowało się wino, a w szklance Fabiana zwykła  cola. Że też wcześniej o tym nie pomyślała. Fabian jako kierowca nie mógł sobie pozwolić na wino. A miała takie plany związane z tym winem. Po kilku lampkach facet na pewno zrobiłby się miękki, raz dwa podałby się jej czarowi, gdyby tylko odrobinę zakręciło mu się w głowie. Skoro jednak nie pił ona także postanowiła ograniczyć się do jednej lampki, źle by się stało, gdyby będąc na rauszu powiedziała o dwa słowa za dużo. Lubiła mieć zawsze wszystko pod kontrolą, tym razem też nie chciała tego zmieniać.
         Następnym razem pojedziemy moim samochodem -zaproponowała – Ja będę piła oranżadę,  a ty wino.
Tak byłoby o wiele lepiej, chętnie poświęci kilka litrów benzyny, po to, by to właśnie Fabian poczuł szum w głowie.
Uśmiechnął się jakoś tak, na odczepne. Pomyślała, że pewnie nie ma zamiaru tego powtarzać, zaprosił ją jednorazowo w ramach koleżeńskiej solidarności.
         I co myślisz o tej pani Izie? - zmieniła temat stwierdzając w duchu, że z podrywu i tak znów nic nie będzie.
         To, co dzisiaj nam opowiedziała o miejscowych zwyczajach możemy zamieścić pod koniec tygodnia.
         Musimy to złożyć do kupy. – przyszło jej na myśl, że mogliby wieczorem usiąść razem w jakimś przytulnym miejscu i razem coś poskładać, a może wtedy poukładają też i inne rzeczy. Fabian jest mężczyzną, z którym mogłaby wiele poskładać, a teraz jego obojętność sprawiała, że stał się dla niej jeszcze bardziej interesujący.
         Może ja poskładam, a ty pojedziesz do tej pani kolejnym razem, potem mogę cię stamtąd odebrać.
         Dobrze – rozłożyła bezradnie ręce, ale pod artykułem podpiszemy się oboje.
         Oczywiście – zapewnił.
To koniec jej mrzonek o jakimkolwiek podrywie, uznała więc, że powinni wracać, a swoją drogą, jego żonka już pewnie sterczała w oknie oczekując jego powrotu. Po chwili odwiózł ją do domu. Podczas jazdy niewiele mówili, jej myśli wróciły więc do poprzedniego upojnego wieczoru, który spędziła z Łukaszem. Teraz zaś jedyne co ciągnęło ją do domu, to ciekawość, która związana była z zawartością tajemniczego kuferka, który zostawił u niej poprzedniej nocy Łukasz. Właściwie kuferek był zamknięty, ale postanowiła poszperać przy zamku skoro już miała spędzić samotny wieczór.
Łukasz poprzedniej nocy był bardzo tajemniczy. Jak zwykle przyniósł ze sobą kwiaty i niewielkie pudełeczko ze srebrną bransoletką w środku – no cóż, mogła być złota, ale tym razem jej kochanek nie był aż tak hojny. Pomyślała, że może kolejnym razem to nadrobi, a tego dnia mógł nie mieć czasu na długie chodzenie po sklepach. Wywnioskowała to po jego posępnej minie, kiedy tylko otworzyła mu drzwi. Postanowiła nie pytać, zresztą była prawie pewna, że mina jest sprawką jego wstrętnej żonki, o której czasem jej opowiadał z nostalgią w głosie. Tym razem wolała uniknąć wywodów na temat ich pożycia, co zawsze  przyprawiało ją o mdłości. Uznała, że przyszedł odreagować domowe stresy, więc podziękowała za kwiaty i zaprosiła go na lampkę wina. Po kilkunastu minutach byli już w łóżku i co najważniejsze, tym razem Łukasz przeszedł samego siebie. Po raz pierwszy od początku ich znajomości został na noc – widocznie nie jest tak zakochany w swojej żonie jak twierdził, albo  dała mu się naprawdę mocno we znaki. Najdziwniejsze ze wszystkiego  było jednak to, że rano pobiegł do samochodu, z którego przytaszczył ów tajemniczy, ciężki jak cholera kuferek i poprosił, by przechować go dla niego przez kilka dni.
         Czy w środku jest twoja żona pokrojona na kawałki? - pozwoliła sobie na żart.
Zmierzył ją lodowatym wzrokiem. Czar zgasł . Powiedział, że musi iść do pracy i w chwilę potem ulotnił się zostawiając w przedpokoju dziwny bagaż, który postanowiła sprawdzić od razu jak wróci. Niestety jednak jeszcze przed otwarciem drzwi wejściowych rozdzwoniła się komórka, a na ekranie wyświetlił się numer matki. Przez chwilę myślała, że nie odbierze, może matka po kilku próbach połączenia w końcu zrezygnuje myśląc, że jest gdzieś w terenie i nie należy jej przeszkadzać. Jej nadzieja okazała się jednak złudna. Podczas, gdy próbowała trafić kluczem do zamka w drzwiach komórka dzwoniła i dzwoniła – mama nie miała zamiaru się poddać, zupełnie jakby wiedziała, że zaraz postawi na nogi wszystkich sąsiadów. Może ojciec wrócił i chce się podzielić tą wiadomością? Tchnięta tą myślą odebrała telefon, zaraz jednak tego pożałowała, gdyż matka płaczliwym głosem zaczęła nalegać na spotkanie, w dodatku stwierdziła, że jej sytuacja finansowa stała się katastrofalna. Ojciec wyprowadził się i nie zostawił jej pieniędzy na opłacenie rachunków.
         Trzeba go przymusić żeby przesłał ci pieniądze – krzyczała do słuchawki wstrząśnięta tym, że chyba po raz pierwszy w życiu matka nie ma  na zaspokojenie podstawowych potrzeb.
         Nie odbiera ode mnie telefonu. – rozpaczała matka – Dopóki nie da mi pieniędzy jestem zmuszona pożyczyć od ciebie, jedynie ty możesz mi teraz pomóc. -zawodziła łamiącym się głosem.
         Jak to nie masz do kogo iść?! Przecież te pieniądze zwyczajnie ci się należą!
         Wiem, ale dopóki ojciec nie zrobi przelewu na moje konto muszę za coś żyć. – ton matki stawał się coraz bardziej dramatyczny.
         Dobrze już, uspokój się – musiała  trochę złagodzić sytuację, choć czuła, że ogarnia ją wściekłość – Pożyczę ci, ale musisz przedsięwziąć jakieś kroki prawne, skoro ojciec nie chce ci dać tych pieniędzy po dobroci.
         Dziękuję, wstyd mi, że muszę cię prosić o pożyczkę – łkała w słuchawkę.
         Wejdę tylko do domu, zjem coś, a potem przyjadę do ciebie, zrobimy przelew, nie mogę przecież pozwolić na to, żebyś nie miała za co zrobić zakupów.
Odłożyła komórkę do kieszeni, by wreszcie uporać się z drzwiami, które też się chyba zbuntowały i nie dawały się dobrowolnie otworzyć. Kuferek przestał mieć w tej chwili jakiekolwiek znaczenie, zresztą zerknęła przelotnie na zamek i zauważyła, że jest zamykany na kluczyk, którego oczywiście Łukasz nie dołączył. To dodatkowo wzmogło ciekawość. Podniosła go nieco w górę. Był cholernie ciężki. Pomyślała, że będą z nim tylko kłopoty. I po co w ogólne zgodziła się go przechować? A Łukasz – co on sobie myśli?! Jej mieszkanie nie jest przechowalnią bagażu. Pobiegła do kuchni i wyjęła z szuflady duży szpiczasty nóż – może uda się podważyć zamek. Spróbowała kilkakrotnie, lecz bez skutku. Za którymś razem nóż wyżłobił przeciągłą rysę na metalowym zapięciu. Teraz Łukasz zauważy, że majsterkowała przy zamku. Zrezygnowana zaniosła nóż do kuchni, a potem jeszcze raz wróciła do przedpokoju i odwróciła kuferek w ten sposób, by rysa na zamku nie rzucała się w oczy. Poszła przygotować sobie kolację – czekała ją jeszcze wizyta u matki i przykra czynność związana z pożyczeniem jej pieniędzy. Miała nadzieję, że ojciec niedługo wróci skruszony i że nie będzie goły i wesoły kiedy to nastąpi. Nie miała dużych oszczędności, zawsze lubiła wydawać pieniądze – modne ubrania, kosmetyki były ważnym aspektem jej życia, nigdy nawet nie próbowała oszczędzać na tych rzeczach. Kiedy pieniądze zbyt szybko topniały na jej koncie udawała się do ojca, a on nigdy jej nie odmawiał. Nie były to jakieś zawrotne sumy, ale w każdej chwili mogła liczyć na niewielki przelew. Teraz perspektywa życia z dnia na dzień zaczęła ją przerażać, w dodatku matka też nie należała do oszczędnych. Pomyślała, że musi zwrócić jej uwagę na to, by zaczęła liczyć pieniądze przed ich wydaniem. Pożyczka , której jej udzieli będzie jednorazowa, nie może przecież pozwolić na to , by matka sprawiła, że w jej portfelu powstanie pustka. To byłby najgorszy scenariusz z możliwych jakie mogła sobie wyobrazić.

VI

         Czy pani wie o tym, że w naszej miejscowości odbywał się proces o czary? Została o nie oskarżona kobieta, niejaka Anna, była przesłuchiwana i torturowana, ale ostatecznie to nie ona spłonęła na stosie, a kat o imieniu Hubert – pani Iza uśmiechnęła się tajemniczo.
Wiedziała, że wzbudziła jej ciekawość. To temat, po który do tej pory nikt nie sięgał, nikt specjalnie się tym nie zajmował, przynajmniej ona o niczym takim nie pamięta. Była zadowolona i czuła, że Fabian także bardzo się ucieszy. Postanowiła od razu podchwycić temat.
         Kat został skazany na śmierć? Czy może pani coś więcej o tym opowiedzieć?
         Bardzo chętnie. – pani Iza rozsiadła się w fotelu – Dziwię się, że do tej pory nikt nie zareklamował naszej miejscowości wykorzystując do tego wizerunek Anny. To przecież takie ciekawe. Piękna czarownica ucieka Inkwizycji przy pomocy  czarnej magii oddając oprawcą  w zamian za siebie, młodego, niedoświadczonego kata, albo inaczej – kat w imię miłości do pięknej czarownicy ofiarowuje własne życie w zamian za jej wolność.
         W imię miłości? - nie chciała żeby jej głos zabrzmiał ironicznie, ale pani Iza od razu wyczuła kpinę.
         Nie wierzy pani w miłość? - spytała przekornie.
         Nie wierzę, że może tak wiele znaczyć w życiu jakiegokolwiek człowieka, by przedkładał ją nad własne życie. – stwierdziła wymijająco.
         Jest pani młoda. – pani Iza przyjrzała jej się dokładnie – Jeszcze pozna pani kogoś, kto sprawi, że uwierzy pani w prawdziwą miłość.
         Wątpię – machnęła dłonią na odczepne, nie chciała dłużej ciągnąć tego tematu – Ale wróćmy do czarownicy. Czy może pani opowiedzieć wszystko po kolei?
         Mogę powiedzieć o wszystkim czego udało mi się dowiedzieć. Trochę szperałam, zasięgałam języka u miejscowych. Dawniej legenda o Annie była tu powszechnie znana, z czasem o niej zapomniano. Na szczęście udało mi się skontaktować z  pewną kobietą, która zresztą zmarła jakiś czas temu, pamiętającą to i owo z opowieści swojego dziadka, który także słyszał ją od jakiegoś swojego przodka. Może coś zostało w jakichś starych kronikach, mnie jednak nie udało się do tej pory niczego doszukać prócz bardzo starego rysunku miejscowego artysty, który uwiecznił Annę. Trudno powiedzieć, czy spotkał ją osobiście. Uważam, że namalował jej portret posługując się własną wyobraźnią, bo, jak przypuszczam został on narysowany wiele lat po jej śmierci, a właściwie po jej tajemniczym zniknięciu.
         Rozumiem – zerknęła na dyktafon – czuła, że opowieść będzie ciekawa.
         Podobno Anna mieszkała samotnie w chacie pod lasem. Matka , która dość wcześnie ją osierociła nauczyła ją ponoć leczyć i opatrywać rany za pomocą ziół.
         Klasyczna czarownica.
         Tak, ale nie za zioła została oskarżona. W tamtych czasach ziołolecznictwo było przydatną umiejętnością i ludzie często udawali się do niej po pomoc. Podobno była piękna, ale nie paliła się do zamążpójścia.
         Na tamte czasy, nie do pomyślenia, prawda?
         Dziwne podejście. Wtedy ludzie nie rozumieli tych, którzy mieli odmienne myślenie. Piękna, samotna, nie głupia zapewne kobieta musiała mieć wrogów, szczególnie wśród miejscowych kobiet.
         To znaczy, że nie unikała facetów?
         Wręcz przeciwnie. Myślę, że nie chciała wychodzić za mąż, bo odwiedzali ją różni mężczyźni, niektórzy żonaci.
         Dawna prostytutka.
         Niekoniecznie, po prostu lubiła różnorodność.
         To mogę zrozumieć – klasnęła w dłonie.
Ta Anna była jak ona, od razu to wyczuła i zapałała do niej sympatią.
Pani Iza uśmiechnęła się tajemniczo.
         Podobno często zachodził do niej pewien gospodarz, który mimo tego, że sam nie posiadał zbyt wiele obsypywał ją prezentami w zamian za jej przychylność. Pewnego razu podarował jej piękne czerwone korale, które należały do jego małżonki, podobno były najbardziej wartościową rzeczą, jaką kobieta posiadała. Kiedy odkryła brak korali, jej mąż oskarżył o kradzież parobka i wygnał go ze wsi. Annie nakazał ukryć korale w obawie, że jego żona zobaczy je pewnego dnia na wysmukłej szyi kochanki. Skoro nie mogła ich nosić, nasza czarownica sprzedała korale wędrownemu kramarzowi wzbogacając się nieco na naiwności kochanka. Wkrótce jednak los przestał uśmiechać się do zdrajcy, który okradał własną rodzinę i ciężko zachorował. Widząc, że zbliża się kres jego życia postanowił wyznać małżonce całą prawdę, obawiał się bowiem o los rodziny, tym bardziej, że rok był akurat wyjątkowo nieurodzajny i jego dzieciom zaczęła zaglądać bieda w oczy. Kobieta gospodarza wkrótce po jego śmierci udała się do Anny, by odzyskać swoją własność. Ta jednak wszystkiemu zaprzeczyła i odesłała ją do domu z niczym. Kobieta poprzysięgła Annie zemstę. Zaczęła podżegać miejscowe żony gospodarzy, które już i tak nienawidziły ladacznicy podkradającej im mężów. Od dawna szeptano we wsi, że rozwiązła zielarka zadaje się ze wszystkimi mężczyznami w okolicy. Kiedy wieś dotknął nieurodzaj, nadarzyła się okazja do zemsty. Oliwy do ognia dolał dodatkowo fakt pojawienia się we wsi wędrownego kramarza, który opowiadał w karczmie o tym, jak to Anna sprzedała mu piękne, czerwone korale – zapłatę za wyleczenie pewnego gospodarza z wielu przypadłości. Kobiety uznały, że nadszedł czas, by dokonać zemsty i oskarżyły Annę o czary.
Procesem miał zająć się miejscowy wójt, kilku bardziej szanowanych gospodarzy i pewien stary rajca z pobliskiego miasteczka, który podobno miał już pewne doświadczenie w podobnych procesach. Gospodarze ze wsi nie chcieli jednak zgodzić się na przesłuchiwanie Anny, gdyż wielu miało świadomość, że sami korzystali z jej wdzięków. Obawiając się, że kobieta podczas procesu wskaże ich palcem robili wszystko, by została ona skazana jedynie na publiczną chłostę. Kobiety jednak nie dawały za wygraną, a miały sprzymierzeńca, którym był stary rajca od wielu lat już nieczuły na kobiece wdzięki. Uważając roszczenia kobiet za zasadne, sprowadził do wsi własnych sędziów, którzy przybyli z miasta i z ościennych wiosek. Z racji tego, że w pobliżu nie było odpowiedniego mistrza, sprowadzono niedoświadczonego kata Huberta, dawnego żołnierza, który nie mając obecnie innego zajęcia dorabiał sobie podczas procesów. Miejscowych gospodarzy ku ich wściekłości i jednocześnie radości ich małżonek wykluczono z procesu.
Anna początkowo nie przyznawała się do winy, poproszono więc kata Huberta, by użył swojego rzemiosła w celu wydobycia zeznań. Hubert jednak od pierwszej chwili sprawiał wrażenie zauroczonego piękną czarownicą. Nie miał jednak innego wyjścia jak poddać ją okrutnym torturom. Podobno sędziowie uskarżali się na kata, że niezbyt przykładał się do swojego zajęcia. Po pierwszym przesłuchaniu, które na razie nie przyniosło żądanego rezultatu kat miał pilnować swojej ofiary pozostającej w zamknięciu, ponieważ  wymawiając się niedyspozycją nie skorzystał z zaproszeń sędziów na wspólne biesiadowanie zakrapiane  gorzałką. Przez całą noc i następny ranek kat pilnował, żeby diabeł nie porwał swojej czarownicy i nie uciekł z nią przez komin, albo przez dziurkę od klucza. Wreszcie, kiedy sędziowie jeszcze nieźle wstawieni po całonocnym pijaństwie stawili się na miejscu okazało się, że po Annie nie było śladu. Poprzedniej nocy nad ranem stary rajca pukał do drzwi komórki, jednak kat zapewniał, że skazana siedzi związana w miejscu, gdzie ją pozostawiono. Wściekli sędziowie domyślili się, że to Hubert wypuścił czarownicę, sam pozostając w komórce, by opóźnić poszukiwania. Rozpoczęto pościg za skazaną, jednak okazał się on nieskuteczny. Kobiety ze wsi jeszcze długo oskarżały swoich mężów, że i oni dopomogli czarownicy w opuszczeniu wioski. Hubert zaś został oskarżony o pomoc w ucieczce czarownicy, a więc i o udział w jej czarach i służenie czartowi. Teraz on był przesłuchiwany, ale nie pisnął ani słowa o tym, co stało się z  Anną. Kobiety żądały od sędziów, by spalono nieszczęśnika na stosie, ostatecznie jednak zadano mu śmierć przez uduszenie.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.