Przejdź do głównej zawartości

Nie ruszam się z miejsca

Nie ruszam się z miejsca śniąc o dawnych miejscach.

wszystkie szare pokoje ulepione z gliny.
kobieta o ciemnej twarzy – moja dawna babka.
wszystkie padłe zwierzęta – kozy i jelenie na obrzeżach lasu
ze śladami gwoździ. z dziurami po wyrwanych drzewach.

śmieszny stary motor przy spróchniałym płocie z wiklinowych witek.
zabójstwo polnej myszy z zapadłej dziury pod spaloną stodołą
gdzie nadpalone szczury zjadają resztki karmy kur kiedyś przetrawionych.

koń pada każdej nocy. jego ciche konanie nigdy się nie kończy.
choć był szczęśliwym koniem już tego nie pamięta.
podwórko pozbawione resztek dawnej zieleni i zasuszonych chwastów

po którym chodzi w kółko ten sam kondukt pogrzebowy.
stary woźnica warczy groźnie na nieboszczyków całego świata.
posępne ciotki ciemnymi spłowiałymi chustkami
żłobią mi czole każdej nocy tajemnicze słowo -wieczność.


Te same wezwania poruszają powietrzem.

słowa kiedyś zamknięte w zaciśniętych ustach starych kobiet
wypchnięte w przestrzeń wydarzeń na których ktoś postawił krzyżyk.

pucołowaty skośnooki człowieczek wyciąga swoją ciężką rakietę z brzucha
z którego spleśniały owies i pulsujący gęsty tłuszcz przenika do rzek.
toną w nim statki cuchnące wody wyrzucają na brzeg ptasie i rybie ciała.

powietrze matowieje niezdolne do zrodzenia chmur
karmione jedynie szeptem litanii wypuszczonej o zmierzchu.
układa do snu zadymiony wszechświat. ktoś go otula
niewidzialnym płaszczem ojcowskiej czystej miłości.


nagle przestał interesować się

tym że dziś dzień tapira i że wszystkie tapiry
obchodzą dziś swoje urodziny. od trzech dni
nie czyta wyssanych z palca plotek.
nie sprzedaje złości w okolicznym sklepie.

nie gniecie fotela z futra zmarłej kozy.
nie podziwia trupów zawieszonych na ścianie.
nie nabija broni do uśmiercania polityków
i rowerzystów ubranych jedynie w czapki na uszach.

nie życzy upadku fiutków wszystkim swoim sąsiadom.
Bo dziś grzebie w swojej przeszłości
spróchniałym patykiem czasu i goni byłe żony
by dodać do kolekcji ich pomarszczone skóry i futra
z nici włosów i słone łzawe rzeki utopić w toalecie.

dziś grzebie w swej przeszłości tymczasowo przejęty
sztywnieniem własnych stawów i odrywaniem gwoździ
od krzyża własnego upadku. dziś sam jest tapirem.
obchodzi urodziny we własnej klatce ze swoich mięśni.

otoczony przez trupy własnych zwierząt i wspomnień -
uwięziony myśliwy przez nierozzłoszczoną zwierzynę czeka
aż sam siebie zacznie w końcu kąsać aż się rozłoży jak trzewia
które pożerał przez lata którym przez lata kazał żyć w sobie.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk...

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.

Bajka o śwince po śląsku

Bajka o śwince                                     Babuć Kulo sie po placu babuć we marasie, rod w gnojoku ryje, po pije w kalfasie, kaj je reszta wopna i stare pająki, co się przipryczyły zza płota łod łąki. Gryzie babuć   wongel jak słodki bombony, po pije go wodom, kaj gebiz łod omy leżoł zmoczony. Woda zzielyniała, skuli tego bardzij mu tyż szmakowała. Zeżro wieprzek mucha,   ślywki ze swaczyny, po ym se po prawi resztom pajynczyny. Godali nom   oma, że nikierzi ludzie som gynau zmazani, choćby te babucie. Dejmy na to ujec, jak przidzie naprany, tyż jak wieprzek śmierdzi i je okulany. Śmiejymy sie z wieprzkow, ale wszyscy wiedzom- kożdego   babucia kiedyś ludzie zjedzą.