Przejdź do głównej zawartości

August

August

Remont przeciągał się. Po korytarzach w tę i z powrotem przechadzali się robotnicy w czerwonych i żółtych kaskach, gapili się przez otwarte drzwi na sale, gdzie wycieńczeni ciągłymi odgłosami stukania, wiercenia, piłowania i kruszenia murów leżeli pensjonariusze ośrodka. Niektórzy krepowali się kiedy co rusz do okien zaglądali inni robotnicy w przeważnie brązowych kaskach raz po raz coś przyklejając do wewnętrznych parapetów, albo dobijając jakieś gwoździe, szczególnie, że tego dnia panowała biegunka wraz z wymiotami. Pielęgniarki były naprawdę wściekłe, gdyż od rana wciąż wzywane były do podkładania basenów pod tyłki i misek pod brody oraz do podawania papieru toaletowego i podcierania tyłków podczas, gdy zarówno ci przemieszczający się po korytarzach jak i ci pracujący na zewnątrz murarze i malarze kręcili nosami nie mogąc znieść fetoru jaki unosił się wokół i głupkowato uśmiechali się widząc wypięte tu i tam zarówno damskie jak i męskie zadki. Salowe klęły po cichu nie mogąc już znieść panującego wszędzie brudu roznoszonego na butach robotników, co jeszcze nie było najgorszą rzeczą tego dnia, gdyż wciąż wzywane były do mycia łóżek i podłóg z tego co wymsknęło się spod piżam pacjentów.
- Musimy podnosić nogi jak bociany w brudowniku , by ominąć stojące wokół baseny i miski z rzygami. Nie można nawet dojść do zlewu, by zrobić z tym porządek! - narzekały, a lekarz tylko kiwał bezradnie głową.
Ciągle pytany był o to, czy zapanowała tu jakaś grypa żołądkowa, czy nie jest to czasem zatrucie pokarmowe, albo jeszcze coś gorszego, zakaźnego.
- Nic nie grozi personelowi, – zapewniał, ale miał przy tym nietęgą minę, nikogo więc nie przekonał, że jest to tylko niegroźna infekcja – prawdopodobnie to jakiś dziwny zbieg okoliczności, że większość pacjentów w ty samym czasie zapadła na biegunkę, albo rzeczywiście to jakaś łagodna odmiana grypy – mrugnął jakoś dziwnie jakby chciał dodać: „ prawdopodobnie”, jednak nie odezwał się więcej ani słowem. Tymczasem malarze skończyli kolejną salę i trzeba było znów przewozić pacjentów z jednego miejsca na drugie.
-Zabierzemy hrabinę z 24, bo tę trzeba opróżnić i umieścimy ja tymczasowo z Walicką w33 – zarządziła siostra oddziałowa.
- Tylko nie z Walicką! - jedna z pielęgniarek złapała się za głowę – Hrabina jej nie znosi, zresztą sama oddziałowa wie, że ta Walicka ma coś z głową i co rusz chowa gdzieś gówno tak, że potem sala śmierdzi, a znaleźć nie można. A pamięta oddziałowa jak kulki lepiła?
-Jakie znów kulki?! - przełożona była już bardzo zmęczona i zniecierpliwiona tym, co działo się tego dnia wokół.
-No, placki gówniane układała szufladzie.
- Teraz ma biegunkę, nic nie ulepi! A hrabina niech się nie rządzi, tu nie pałac książęcy,a Dom Opieki Społecznej.
- Dobrze, już dobrze, – machnęła ręką pielęgniarka – ale proszę potem nie mówić, że nie uprzedzałam.
- Acha, a do Augusta dokopujcie Gackę z 36,sam jest, jeszcze jedno łóżko tam się zmieści. A tak w ogóle, jak się dziś nasz Auguścik czuje?
-Kiepsko, odkąd obcięliśmy mu brodę i paznokcie całkiem się załamał, może lepiej było go zostawić takim, jaki był.
- Lekarz kazał, zresztą to jest szpital, jakby nie było, a takie paznokcie są siedliskiem bakterii.
- Przepraszam...- obie kobiety dopiero teraz zauważyły szczupłą panią ubraną w nienagannie czyste i odprasowane ubranie robocze w białym kasku na głowie.
- A...pani kierownik. – siostra oddziałowa skłoniła uprzejmie głowę stronę przełożonej robotników – Pani sobie życzy?
- Och... nic – zmieszała się – tylko niechcący usłyszałam waszą rozmowę, zresztą salowe też coś mówiły, że tu leży ten słynny August, który chodził w damskich ciuszkach, no... ten pedał. Czy to on?
- Nie wiem czy słynny. – oddziałowa spojrzała na nią z niesmakiem – Dla nas po prostu pacjent. Leży na 34.
Pani kierownik zaczerwieniła się. Teraz dopiero zrozumiała, że popełniła nietakt, nie powinna była nazywać go pedałem, ale nie mogła się opanować. Dobrze pamiętała jak ojciec wiele razy opowiadał o Auguście, jak to pracował na kopalni. Do pracy przychodził w kolorowych damskich bluzkach z falbankami, minispódniczkach, a do tego ta broda. Czemu jej nie zgolił?! W tym małym, zapyziałym miasteczku, które dopiero w ostatnich latach nieco się rozrosło był kimś wyjątkowym, kimś, kogo znał każdy od dziecka do staruszka. Nic tak nie działało na nerwy miejscowych dewotek, ani nie potrafiło tak rozśmieszyć małolatów wracających ze szkoły jak spotkanie z nim na ulicy. Ludzie rożnie go nazywali, ale przeważnie wyzywano go od zboczeńców i pedałów. Takiego też zapamiętała pani kierownik, faceta z czarna brodą w spódniczce i na szpilkach, wyglądającego komicznie, dlatego też bardzo zdziwiła się kiedy zajrzała na salę 34.
- Szukam pana Augusta – zwróciła się do przeraźliwie chudego, siwego jak gołąb staruszka uczesanego gładko na przedziałek, wiedziała że to musi być on, na sali nie przecież nikogo innego, ale sama nawet nie wiedząc czemu chciała potwierdzenia.
- A, bo co? -wychrapał obojętnym głosem poprawiając kościstą dłonią plastikową rurkę wychodzącą mu z nosa. Widać, że był bardzo osłabiony.
- Chciałam tylko powiedzieć, że za chwilę dołożą panu towarzysza.
- Wszystko mi jedno -wyszeptał tak cicho, że ledwo go dosłyszała.
- To mężczyzna – dodała wiedząc, że plecie bez sensu.
- Wszystko jedno - pokiwał bezradnie głową.
- Bo pan nie lubi kobiet, prawda? - nadal pragnęła potwierdzenia, że jest pedałem.
- Nikogo nie lubię – jęknął.
Domyśliła się, że za chwilę pielęgniarki przywiozą tego drugiego pacjenta. Jeśli zobaczą, że go wypytuje pewnie powiedzą oddziałowej: ”Ta kierownik była na tyle bezczelna, że poleciała na salę obejrzeć sobie tego starego pedała”.
Odwróciła się i wyszła z sali, żeby nie być podejrzaną o chamstwo. I miała rację, bo po krótkiej chwili dwie siostry przywiozły na łóżku starego Gackę.
- Co tam? - zagadnął, kiedy ułożywszy go jako tako kobiety pobiegły ile sił do kuchenki oddziałowej. Jadąc tu widziały jak dietetyczka kończy rozdawanie obiadu pacjentom, przy panującej biegunce z pewnością zostanie sporo mięsa, chciały więc uprzedzić koleżanki z drugiego odcinka.
- Nic – nie trudno było dostrzec, że był niezadowolony z przymusowego towarzystwa.
- Pytam co słychać -tamten nie dał zbić się z tropu.
- Mam sraczkę -odburknął
- Jak większość.
- To jedyna rzecz, którą mam jak większość.
- To chyba dobrze być oryginalnym - stary Gacka poruszył ręką.
Była to jedna z niewielu części ciała, która jak dotąd nie odmówiła mu posłuszeństwa.
- Nikt tak nie uważa! - syknął ze złością- Właściwie nigdy nie zdarzyło mi się spotkać kogoś kto w pełni akceptowałby moją odmienność, zawsze byłem jak cyrkowe zwierzę, wzbudzałem tylko ciekawość. Ty też pewnie przyszedłeś obejrzeć sobie dziwoląga.
- Niestety, od dawna nie jestem w stanie iść obejrzeć niczego, – Gacka zaśmiał się krótko, ochryple – nie czuję nawet własnego tyłka i prawdę powiedziawszy sam nie wiem czy przed chwilą zrobiło się tak miękko bo się zesrałem, czy po prostu dlatego, że się uśmiałem z ciebie.
- No, tak – August podniósł głowę, w końcu usiadł na łóżku, by lepiej przyjrzeć się swojemu towarzyszowi.
Stary leżał nieruchomo, był chudy, ale jakiś opuchnięty, dlatego sprawiał wrażenie dużego.
- A może, coś ci podać? -spytał się w końcu sam sobie się dziwiąc. Miał nawet wrażenie jakby głos sam wyszedł z niego nie pytając o pozwolenie.
- Mógłbyś poprawić mi poduszkę, te baby położyły mnie na odpierdol. Gdybyś podniósł mi wyżej głowę, byłoby mi wygodniej.
- Od kilku dni wcale nie wstawałem z łóżka -zawahał się.
- Też jesteś sparaliżowany?
- Nie.
- Więc...co?
- Jestem uparty.
- Uparty?
- Chcę zrobić na złość
- Komu?
- Komu? - powtórzył pytanie.
Właściwie komu do cholery jasnej chciał zrobić na złość?
- Chyba samemu sobie – wyszeptał jednocześnie wstając niepewnie na własnych nogach. Zbliżył się do łóżka Gacki sam dziwiąc się, że tak dobrze mu idzie.- Od dawna tu jesteś? -zagadnął nie chcąc wracać do poprzedniego tematu.
- Od sześciu lat.
- Sześć lat? - zdziwił się – Nigdy cię nie widziałem.
- Bo leżałem.
- Przez cały czas?
- Tak, na 36.
- Właściwie dopiero teraz uświadomił sobie, że nigdy nie zaglądał na 36, przez całe cztery lata odkąd przebywa w tym zakładzie. Wydawało mu się, że zna tu wszystkich, a taki Gacka leżał przez cały czas na 36 i nic o nim nie wiedział.
- Czemu tu cię przenieśli?
- Remontują moją salę... ale tam już nie wrócę – dodał po chwili.
- Dlaczego?
- Zostanę tu do końca.
- Do jakiego końca? - nie wiedział o co mu chodzi.
Jeszcze raz poprawił poduszkę, a nawet pomacał pampersa. Rzeczywiście był jakiś miękki ,choć smrodu właściwie już nie czuł. Zdawało się, że cały oddział dziś walił jednakowo, w dodatku były przeciągi i wszystko rozchodziło się zarówno po salach jak i po korytarzu. Nie bardzo wiedząc jak jeszcze pomoc Gacce wrócił na swoje łóżko.
– Nie przeszkadza ci, że cię dotykam, ja...odmieniec?
Daj spokój – machnął ręką stary – A, co...miałbyś ochotę? -zaśmiał się znów ochryple -Z takim trupem jak ja?! - teraz śmiał się jak opętany, aż napuchnięty, wysadzony pępek drgał mu jak w napadzie jakiegoś szału, a wielkie jak groch łzy spływały mu po policzkach – Teraz naprawdę zesrałem się i zeszczałem ze śmiechu, przez ciebie, bracie – głos mu się trząsł, a sztuczna szczęka o mało co nie wypadła z ust.
August też śmiał się do bólu, aż miał wrażenie, że zaraz wypadną mu z tego śmiechu wszystkie wnętrzności na zewnątrz.
- Słuchaj, bracie – Gacka spoważniał nagle – Lepiej ruszaj się, chodź, póki możesz.
- Tak, może masz rację – usiadł na łóżku zwieszając w dół dwie chude, długie nogi.
- Nie na darmo przywieźli mnie tutaj – dodał stary.
Tym razem jednak August pomyślał, że do reszty zwariował.
- Jak to? Chyba nie chcesz powiedzieć, że chciałeś, żeby cię tu przywieźli. - nagle struchlał, podciągnął nogi, skulił się niczym mały chłopiec – Chyba nie jesteś jakimś zasranym kaznodzieją, nie jesteś tu, by prawić mi kazania?
- Że, co? W życiu nie byłem na żadnym kazaniu.
Odetchnął z ulgą.
- Więc, co?
- Nic. Przywieźli mnie z powodu remontu, mówiłem przecież, traf chciał, że akurat będę umierać.
- Że, co? - znów pomyślał, że stary jest szalony – Skąd możesz to wiedzieć?
- Leżę tyle lat, to wiem.
- No...nie jestem pewien.
- Ja też nie jestem pewien, ale tak na wszelki wypadek powiem ci, że niedługo pójdę tam.
- Gdzie?
- A skąd mam do kurwy nędzy wiedzieć?! Tam!
- Acha.
- No, jeśli tam pójdę, to będę tam czekał na ciebie i będzie ci potem łatwiej, rozumiesz?
- Nigdy nikt na mnie nie czekał, dla wszystkich byłem...
- Wiem, odmieńcem, ale ja będę czekać, bo kto do cholery poprawi mi tam poduszkę, albo sprawdzi czy się zesrałem.
- Tam będziesz sprawny.
- Skąd wiesz?
- Nie wiem, tak myślę.
- Jeśli będę sprawny, to też poczekam i pójdziemy do lokalu.
- Myślisz, że tam są lokale?!- obruszył się.
- Może, są.
- Może. A co będzie jak podejdą do mnie i będą się gapić? Nie będzie ci głupio pokazywać się ze mną?
- Wpierdolę im!
- Co?
- Po prostu, wpierdolę im, a ty mi pomożesz.
- Jestem za delikatny.
- Nie jesteś, skoro macałeś mojego posranego pampersa.
- No, tak.
– Znów zaczęli się śmiać tak głośno, aż zaciekawione pielęgniarki przyszły zajrzeć co to się dzieje u Augusta na sali, a jeden robotnik to nawet przestał przez chwilę wiercić, położył swoje narzędzia i zajrzał przez okno ciekaw, kto to ma taki dobry humor kiedy słońce praży, a tu pracować trzeba jeszcze przez następne cztery godziny.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.