Antoni
siadywał zazwyczaj na kawałku kłody wraz z aniołami
pod zagajnikiem. kleiły się do niego albo kłóciły
prowadząc dyskusje niezrozumiałe dla chwytających się
życia jak brzytwy albo odbicia obcasa na wilgotnym piasku.
gubiły pióra które obficie zalegały pobliską łąkę.
tylko on był na tyle mądry i na tyle głupi na tyle stary dla
świata i na tyle świeży dla wieczności by czynić honory
gospodarza zgromadzenia. jedynie owady rozumiały
co nieco z tej niemej mowy dwóch światów – widzianego
okiem które proste kontury rozróżnić tylko zdoła i
niewyczuwalnego dla zjadaczy tego co da się przegryźć
przemielić i skonsumować.
nazywany powszechnie głupkiem nie potrzebował już
strawy dla ciała lecz nikt tego nawet nie zauważył
nikt nie wyczuwał zapachu unoszących się mgieł a tylko
one świadczyły o tym że tu kurczył się wszechświat.
wieczność trwa jednak w każdym czasie naszego istnienia
i trwać będzie gdy zabierze go w szeregi
niewidzialnych. być może przyjdzie tu potem ktoś kto
usiądzie na kłodzie może nawet wyczuje zapach aniołów
ale czy będzie na tyle mądry i na tyle głupi by słyszeć ich mowę.
Wiersz o jednej Marcelinie
Ta potężna siostra dosłownie wlecze
zarośniętego biedaczynę.
na łóżku oddycha z ulgą sprawdza czy żebra całe .
kaszka na mleczku a dla cukrzyka paróweczka
Marcelina wchodzi niosąc światło we włosach
i w kawałkach skórki od chleba jest chyba już
niedługo przed. matka oddziału złotowłosa.
kiedy nie patrzy dotykam jej brzucha
końcami paznokci marzę wtedy by mój okres
przejściowy zrównał się z wyjściem tego do czego
dążę wbrew sobie i wbrew naturze. pragnę.
tak bardzo przypomina matkę. nabrzmiałe piersi
niedbale skrywane pod kitlem dłonie pachnące
fiołkami zabawna muszka nad policzkiem
groszek z przedwojennego ogrodu.
starzec zmienia się w niemowlę. jestem w stadium
owulacji. Marcelino już czas. najważniejsze jest
łóżko w nim ma miejsce początek i koniec każdej
historii. moja niedługo się rozpocznie.
Mowa żony nad grobem męża po katastrofie lotniczej.
Nie bywają siedemdziesięcioletnie ptaki. co to za marzenia
i jeszcze ta walizka zielona nakrapiana. kto w tych czasach
nosi takie walizki. teraz walizka przepadła wraz
z inhalatorem. nawet nie wiem czy powietrze ci pasowało
na tej wysokości.
najbardziej bałam się o kalesony bo dziura była na pośladku
niewielka ale miałam nadzieję że nie będą się śmiać.
a mówiłam, żeby połatać tę dziurę. ptaki nie mają dziur
w piórach i w skórze. twoja była jak ta kura obrana z pierza
rozgotowana w rosole osobno serce - czarna skrzynka
na pokładzie samolotu.
siadywał zazwyczaj na kawałku kłody wraz z aniołami
pod zagajnikiem. kleiły się do niego albo kłóciły
prowadząc dyskusje niezrozumiałe dla chwytających się
życia jak brzytwy albo odbicia obcasa na wilgotnym piasku.
gubiły pióra które obficie zalegały pobliską łąkę.
tylko on był na tyle mądry i na tyle głupi na tyle stary dla
świata i na tyle świeży dla wieczności by czynić honory
gospodarza zgromadzenia. jedynie owady rozumiały
co nieco z tej niemej mowy dwóch światów – widzianego
okiem które proste kontury rozróżnić tylko zdoła i
niewyczuwalnego dla zjadaczy tego co da się przegryźć
przemielić i skonsumować.
nazywany powszechnie głupkiem nie potrzebował już
strawy dla ciała lecz nikt tego nawet nie zauważył
nikt nie wyczuwał zapachu unoszących się mgieł a tylko
one świadczyły o tym że tu kurczył się wszechświat.
wieczność trwa jednak w każdym czasie naszego istnienia
i trwać będzie gdy zabierze go w szeregi
niewidzialnych. być może przyjdzie tu potem ktoś kto
usiądzie na kłodzie może nawet wyczuje zapach aniołów
ale czy będzie na tyle mądry i na tyle głupi by słyszeć ich mowę.
Wiersz o jednej Marcelinie
Ta potężna siostra dosłownie wlecze
zarośniętego biedaczynę.
na łóżku oddycha z ulgą sprawdza czy żebra całe .
kaszka na mleczku a dla cukrzyka paróweczka
Marcelina wchodzi niosąc światło we włosach
i w kawałkach skórki od chleba jest chyba już
niedługo przed. matka oddziału złotowłosa.
kiedy nie patrzy dotykam jej brzucha
końcami paznokci marzę wtedy by mój okres
przejściowy zrównał się z wyjściem tego do czego
dążę wbrew sobie i wbrew naturze. pragnę.
tak bardzo przypomina matkę. nabrzmiałe piersi
niedbale skrywane pod kitlem dłonie pachnące
fiołkami zabawna muszka nad policzkiem
groszek z przedwojennego ogrodu.
starzec zmienia się w niemowlę. jestem w stadium
owulacji. Marcelino już czas. najważniejsze jest
łóżko w nim ma miejsce początek i koniec każdej
historii. moja niedługo się rozpocznie.
Mowa żony nad grobem męża po katastrofie lotniczej.
Nie bywają siedemdziesięcioletnie ptaki. co to za marzenia
i jeszcze ta walizka zielona nakrapiana. kto w tych czasach
nosi takie walizki. teraz walizka przepadła wraz
z inhalatorem. nawet nie wiem czy powietrze ci pasowało
na tej wysokości.
najbardziej bałam się o kalesony bo dziura była na pośladku
niewielka ale miałam nadzieję że nie będą się śmiać.
a mówiłam, żeby połatać tę dziurę. ptaki nie mają dziur
w piórach i w skórze. twoja była jak ta kura obrana z pierza
rozgotowana w rosole osobno serce - czarna skrzynka
na pokładzie samolotu.
Ładny wiersz.
OdpowiedzUsuń