Przejdź do głównej zawartości

Sen o ławce

Sen o ławce


Las świateł rósł. Wielkie prostokąty prześcigały się szybkością pstryknięć, walczyły ze sobą kształtem białych firanek. Z daleka wyglądało to na pewno pięknie, z bliska było tylko głupim olśnieniem, w którego tle poruszały się ciemne postacie leniwych mieszkańców szuflad poukładanych w piętrzących się meblościankach. Dookoła ciemniały wysokie sylwetki drzew- ścian tego gigantycznego pokoju, w którym meble wycięte z jednakowych płyt straszyły bardziej, niż dodawały uroku, czy też przytulności tym szumiącym z cicha stworom.
To dobra pora do wyjścia na ławkę, albo raczej na coś co kiedyś ją przypominało zanim Łysy jej nie dokopał. O! Właśnie idzie w pasiastej koszulinie, porusza niezgrabnie wielkimi, muskularnymi łapami, nie pasującymi do małej, bezwłosej główki. Tak, nawet głupi domyśliłby się dlaczego nazywają go Łysy, nawet tak głupi jak na przykład Mutant. Ale on, Mutant przychodzi na ławkę najpóźniej, po prostu przesypia dzień. Budzi go dopiero las świateł. Pewnie teraz przeciąga się na łóżku i ociera swoje małe, kaprawe oczka, zdające się mówić ;” Jestem Mutant, głupi do szpiku kości”. Łysy rozgląda się, siada na ławce, patrzy mętnym wzrokiem w rozgwieżdżone niebo. Lubi gwiazdy, tylko one znają jego prawdziwe życie, obserwują z góry, migają sobie i milczą, po prostu milczą. To dobrze, że nie potrafią mówić, gdyby potrafiły, och, gdyby te głupole na niebie potrafiły mówić z pewnością wszystko by wyklepały o Łysym. Siedziałyby takie okrągłe, i pieprzyły, że to Łysy obrobił wóz Grubasa z czwartej klatki. Nie, nie dlatego, żeby Grubas był specjalnie bogaty, obok stoją przecież inne bryki, lepsze. Lecz tylko on, Grubas gapi się zawsze na Łysego, jak na jakiegoś matoła, nie...nie mówi nic, tylko się gapi wzrokiem, który oskarża, po prostu oskarża, jakby sam Gruby był bez skazy. A przecież bił kiedyś żonę[ matka opowiadała o tym Łysemu]. Dopiero jak nastraszył go prokurator zaczął obawiać się o swoją tłustą dupę, a teraz... gapi się na Łysego jakby to on był całym złem tego świata, zasranego świata, świata, w którym dobrze żyje się takim jak ten Gruby palant. Ale teraz Łysy zakłócił nieco jego sielankę, przynajmniej mniej wyda na żarcie, bo remont tego rdzewiejącego pudła trochę będzie kosztować.
- Cześć Łysy!- Plecak zaskoczył go od tyłu.
- Kurwa, no co ty! Ludzi straszysz - żachnął się.
A kto powiedział że ludzi?- Plecak zaśmiał się głupkowato ukazując rząd zgniłych zębów, poruszył w przedziwny sposób rudą obciętą na jeża czupryną i splunął na trawnik. Zawsze tak robił, kiedy nie miał już niczego więcej do powiedzenia. Zresztą Plecak rzadko się odzywał. No, bo o czym tu nawijać? Po prostu nie chce się wargami ruszać. Usiadł więc okrakiem na nadłamanym rogu ławki i wpatrywał się nieruchomym wzrokiem w ciemne krawędzie drzew, jakby chciał znaleźć w tej rozmazanej, poruszającej się masie liści jakąś nieznaną mu, tajemniczą drogę. Plecak lubił podróże, dlatego przylgnęła do niego właśnie taka , a nie inna ksywka. Zawsze był gotów do drogi, a właściwie byłby gotów, gdyby nie jedna, jedyna, zasadnicza przeszkoda, jaką był wieczny brak kasy. Szkoda, że jego starzy nie byli nadziani. Fakt, że sępił od nich, no bo skąd miałby niby brać? Że nie pracował? A jak niby miałby pracować kiedy w kraju takie bezrobocie? Skoro nie mógł pojechać w wymarzoną podróż, czy też raczej cały szereg podróży, wyjeżdżał sobie czasem gdzieś w wyobraźni. Fikcyjnie zwiedzał Gdańsk, Warszawę, lub Suwałki , a kumple... oni wierzyli w te wszystkie bajki, bujdy typu : „ Wyszedłem kupić staremu fajki do kiosku, w kieszeni miałem pięć złotych. Nagle patrzę, a tu mój stary koleś, Radek podjeżdża bryką i opowiada, że wybierają się całą paczką na Mazury. Bez namysłu wsiadłem do bryki i pojechałem mając te siedem złotych, za które zresztą po przyjeździe kupiłem te fajki. Ale było fajnie, a ile lasek zbajerowałem „. Tak naprawdę Plecak siedział trzy dni na czacie, pstrykał sobie w klawiaturkę i olewał wszystkich. A potem była gadka o podróży, chyba ze dwa tygodnie na ławce o niczym innym nie rozmawiali, palanty - uwierzyli we wszystko. A Plecak mógł znów oszczędzać słowa - po prostu nie było o czym gadać. Splunął znów w kępkę traw. Po prawej stronie coś zaszeleściło, kroki słychać było coraz wyraźniej. Zza bloków wyłonili się Ogon z Lilą. Lila w krótkiej, obcisłej spódniczce kręciła tyłkiem, z dekoltu w upiętej bluzeczce do pępka prawie wypełzały dwa sporych rozmiarów wzgórza. Swoją drogą, to swoisty fenomen, że brodawki Lily były zawsze takie niewiarygodnie sterczące. A może smarowała je jakimś specjalnym żelem? Na ławkę przychodziła zawsze razem z Ogonem, dlatego też wszyscy uważali, że Ogon posuwa Lilę. Głupcy, po prostu nie rozumieli prawdziwej przyjaźni. Ogon mógł z Lilą rozmawiać o wszystkim otwarcie, mimo tego, że była dziewczyną – tak nawet było lepiej, bo dzięki temu mógł przewidywać zachowanie innych dziewczyn - tych ,które interesowały go od strony czysto seksualnej. Lila bez zażenowania opowiadała mu o kobiecych potrzebach, tęsknotach i innych babskich tajemnicach, bo Ogon po prostu umiał słuchać. Była to jego największa i właściwie jedyna zaleta, ale to Lili wystarczało. Jego wygląd nie robił na niej najmniejszego wrażenia, tak naprawdę było jej obojętne jakie panienki bajeruje. Ale cóż mógł o przyjaźni wiedzieć taki Łysy, czy Plecak skoro oni myśleli niewłaściwymi częściami ciała. Ogon podobnie jak jego koledzy swoją edukację zakończył na poziomie podstawowym, słabo więc orientował się w zagadkach tego świata. Zresztą skąd miałby wiedzieć co dzieje się we współczesnej nauce skoro czuł niepohamowaną odrazę do wszelkiego słowa pisanego. Co innego Lila. Fakt, że zadawała się z takimi złamasami jak Mutant, czy choćby Ogon, ale chodziła przecież do liceum, zrobiła maturę. Teraz chce zostać socjologiem. Ogon może nawet nigdy nie poznałby słowa socjolog gdyby nie Lila, ona wtajemniczała go w takie rzeczy, o których dawniej nie miał pojęcia, pokazała mu ,że warto czasem do czegoś dążyć. Teraz Ogon chciałby znaleźć sobie jakąś pracę, ale najpierw chciałby jakoś wywinąć się od woja, które go czeka, a nawet Lila nie ma gotowej recepty na to, jak tego dokonać.
- Cześć!- zapiszczała Lila, stanęła obok ławki, ale nie chciała siadać w obawie przed poplamieniem nowej garderoby, zresztą zdawało jej się, że stojąc wygląda o wiele korzystniej.
- Jak leci?
Łysy i Plecak w odpowiedzi spojrzeli na jej obcisłą bluzkę, po czym oczy Plecaka uciekły gdzieś w środek ciemnych postaci drzew. Łysy nerwowo poruszył się na ławce, która zaczynała kłuć go w tyłek.
- Jak tam Mutant? - zawołał nagle- Wykimałeś się?
- Macie fajki?- ziewając i przestępując z nogi na nogę Mutant dołączył do towarzystwa.
- Nie masz, to nie jaraj- burknął Łysy.
Mutant spojrzał pytająco na Plecaka, ale ten splunął tylko w kępkę traw.
-Mam browarek - Ogon sięgnął pod kurtkę. Dopiero teraz zauważyli, że ma wypchane boki.
- Stary, jesteś ok. - wzruszył się Mutant.
Ogon zręcznym ruchem wyjął brązową butelkę, oderwał zębami kapsel, aż zgrzytnęło między nimi, a może nawet oderwał się kawałek szkła, pociągnął i podał Mutantowi. Ten wytarłszy końcem rękawa wylot nalał sobie prosto w gardło.
-Hamuuuuj!- jęknął Łysy przełykając ślinę.
- Mutant podał mu resztę płynu beknąwszy uprzednio przeciągle.
- Dobry wieczór koledzy- usłyszeli z tyłu ochrypły głos, a wkrótce za głosem z ciemności wyłoniła się pochylona, krępa postać Radka Paździocha z drugiego piętra. Wszyscy w bloku i na całym osiedlu wiedzieli, że Radek ostro daje sobie w żyłę. Wystarczyło na niego spojrzeć - spowolnione ruchy, tłuste, krótko obcięte włosy odsłaniały wysokie czoło pokryte gęstymi kropelkami potu, zbyt długie ręce opadające bezradnie wzdłuż przykurczonego tułowia, twarz blada, choć sprawiająca wrażenie inteligentnej, gdyby nie oczy- przymrużone, zamglone, jakby nieobecne.
- Czego!?- syknął Łysy.
Nie lubił ćpunów, drażnili go swoim nałogiem. Radek cofnął się do tyłu.
- Macie może fajki?
Łysy wytrzeszczył swoje małe, złośliwe oczka, wyglądał teraz jak rozjuszony Troll z jakieś dziwacznej bajki dla dorosłych...dzieci na pewno nie dotrwałyby do końca bajki o wściekłym, Łysym Trollu.
- Haaaahaaa - zaśmiał się okrutnie, a zarazem głupawo – Też mielibyśmy kogo częstować!
Złapał Radka za kołnierz i wywijał nim, jakby trzymał w ręku jakiś chudy badyl, taki, jakich pełno sterczało w pobliżu.- Nie cierpię ćpunów! Są, jak zaraza, jak psie gówno!
- Puść go! – Lila szarpnęła Łysego za ramię.
- Spadaj, laska! – otrząsnął się, jakby strzepywał natrętną muchę, rzucił chłopcem o ziemię, aż jego poskręcane , chuderlawe ciało wydało głuchy dźwięk. Przestraszony podkulił pod siebie obie nogi, przez co wyglądał teraz, jak poskładany scyzoryk, dotknął kilka razy twarzy, jakby chciał sprawdzić, czy łapy Łysego nie zostawiły na niej jakichś śladów, ale jego napastnik zmienił pole zainteresowania, odwrócił się do Lili, zbliżył swoją małą, okrągłą główkę do jej twarzy.
- Wkurzyłaś mnie głupia cipo!
- Odsuń się! – Ogon zasłonił dziewczynę własnym ciałem, wyglądał , jak mały szczur, zasłaniający drogę wielkiemu, opasłemu kotu, zacisnął dłonie gotów na wszystko.
- Daj spokój Łysy! – Mutant podniósł głos, ale zaraz go ściszył widząc wyraz jego twarzy i tylko uśmiechnął się głupkowato.
- Mam was wszystkich w dupie! – jęknął Łysy i kopnął ostatnią deskę w ławce na znak , że jest naprawdę wkurzony, rzucił pogardliwe spojrzenie na próbującego wstać Radka – Mam was w głęboko w dupie, idę spać. – odwrócił się i po chwili zniknął za zasłoną ciemności.
Nastała cisza i tylko szumiące ściany blokowiska powtarzały jakby z cicha: „ kupa gówna, kupa gówna” i tyle.
Lila pociągnęła swoją seksowną bluzkę w dół, jeszcze czerwone plamy drgały na jej policzkach, ale pierwszą, logiczną myślą było, że trzeba pociągnąć tę cholerną bluzkę, żeby nie stracić niczego ze swojego korzystnego wyglądu. Spojrzała na ziemię, gdzie przed chwilą leżał Radek, lecz w tym miejscu tkwiła już tylko ciemność późnego wieczoru.
- Głupi ten Łysy. – Mutant spojrzał na Plecaka, ale ten tylko splunął znacząco w kępkę traw.
- A może, taki ćpun też ma swoje marzenia, a może piękniejsze niż nasze – wyszeptała Lila – O czym marzysz Ogon?
- Przecież wiesz, – zaśmiał się – żeby wywinąć się od woja.
- Ja chciałbym mieć dużo fajnych dup. – zamyślił się Mutant.
- A ty Plecak chciałbyś pewnie wyjechać w nową podróż co? – Lila próbowała podtrzymać rozmowę, ale Plecak tyko splunął i odwrócił się w stronę, gdzie przed chwilą zapaliło się światło w czyimś mieszkaniu.
- Ja chciałbym skołować jakąś nową ławkę, żebyśmy mogli sobie usiąść z kulturką przed blokiem, jak porządni ludzie- rozmarzył się Mutant i o dziwo nikt się nie roześmiał.
Tak ławka by się przydała.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk...

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, ab...