Za szybą nawet deszcz umiera
wyschła z zapachem konwalii
wtopionym w zeszłoroczny list z zaświatów.
cień płaskiego kota odkleił się od ulicy-
zjawy i zupa z czosnkiem pobudzają krążenie.
zje jajko choć w jednej połowie
nadal mieszka jej pisklę
ma dla niego zdrowaśkę podzieloną na trzy-
zbyt wielu było u niej tej nocy.
otwiera drzwi zapewniając
że nie jest w potrzebie. do szczęścia
brakuje jej tylko głosów przy stole.
wchodzę choć węglarka kłapie
czarnymi szczękami. boję się herbaty
parzonej na grobach uśmiechniętych krewnych.
w każdej chwili może otworzyć usta
i zgasić mnie językiem ognia wiecznego
ale patrzy mi w oczy i mówi że widzi
w nich kwiaty których nie sięga
choć jest już bardzo blisko.
Idzie na deszcz
Tęcza nadeszła niespodziewanie.
połączyła dwa brzegi jeziora tylko
stary Grzegorz potrafi zwinąć ją
jak mapę dłońmi na których zakola
żył szare plamy wysp i wzniesienia
bladych brodawek tworzą własny
krajobraz.
ani zazdrośni o błękit nieba turyści
ani ksiądz proboszcz z prawdziwym
zabytkiem nie mogą równać się z jego
bogactwem bo tylko za jego stodołom
szepty zmieniają się w skowyt wiatru
który przyzywa legendarnych barbarzyńców
nad ranem widać ich konie stworzone
z małych drobinek mgły. za krzewem
leszczyny błyskają oczy szarych larw
to oni obrońcy ogniska zza między siadali
przy nim od wieków Grzegorz wyczuwa
zapach ich potu płynący wraz ze świeżą
koniczyną od jeziora
dzisiaj odeszli po moście tęczy do wielkiego
miasta którego stary się boi. świat jego pola
zamyka płot za wzgórzami kretowin.
lato ma się ku końcowi. jeszcze w trawie
świergocze dusza wojaka spod drewnianego
krzyża na rozstaju dróg. idzie na deszcz
śnią mi się zmarli.
Ostatni pociąg
Wagon muczy jak krowa.
naprzeciwko twarz -
wypisane literami zmarszczek
słowo brutal – zgwałcić i zapłodnić
wszystkie kobiety świata i ten
który przeprasza za wszystkie
grzechy świata choć wiek chyba
nie jest występkiem - jest torbą
która napełnia się kolejnymi gratami
albo głupotą nieprzemijającą
pomimo zmiany cyferek.
odwracać się nie mam ochoty.
modlę się by żaden z nich
nie chciał mi usłużyć podczas
zdejmowania bagażu. moje chude
kostki drżą a pośladki płyną w takt
murmuranda torów kolejowych.
wybaczcie nie posiadam szyby
za która można wetknąć sieć
rozgałęzień na wysuszonych dłoniach.
dzisiejszej nocy włożę moje tipsy
do piekarnika by patrzeć jak
zmieniają się w popiół. na razie jednak
niech będę gwałcona albo przepraszana
dopóki trwa podróż – pierwsza
w tym roku - ostatnia w tym życiu.
niech patrzą - lepiej opuścić wzrok
zagryzając orzechy sztuczną szczęką czasu.
wyschła z zapachem konwalii
wtopionym w zeszłoroczny list z zaświatów.
cień płaskiego kota odkleił się od ulicy-
zjawy i zupa z czosnkiem pobudzają krążenie.
zje jajko choć w jednej połowie
nadal mieszka jej pisklę
ma dla niego zdrowaśkę podzieloną na trzy-
zbyt wielu było u niej tej nocy.
otwiera drzwi zapewniając
że nie jest w potrzebie. do szczęścia
brakuje jej tylko głosów przy stole.
wchodzę choć węglarka kłapie
czarnymi szczękami. boję się herbaty
parzonej na grobach uśmiechniętych krewnych.
w każdej chwili może otworzyć usta
i zgasić mnie językiem ognia wiecznego
ale patrzy mi w oczy i mówi że widzi
w nich kwiaty których nie sięga
choć jest już bardzo blisko.
Idzie na deszcz
Tęcza nadeszła niespodziewanie.
połączyła dwa brzegi jeziora tylko
stary Grzegorz potrafi zwinąć ją
jak mapę dłońmi na których zakola
żył szare plamy wysp i wzniesienia
bladych brodawek tworzą własny
krajobraz.
ani zazdrośni o błękit nieba turyści
ani ksiądz proboszcz z prawdziwym
zabytkiem nie mogą równać się z jego
bogactwem bo tylko za jego stodołom
szepty zmieniają się w skowyt wiatru
który przyzywa legendarnych barbarzyńców
nad ranem widać ich konie stworzone
z małych drobinek mgły. za krzewem
leszczyny błyskają oczy szarych larw
to oni obrońcy ogniska zza między siadali
przy nim od wieków Grzegorz wyczuwa
zapach ich potu płynący wraz ze świeżą
koniczyną od jeziora
dzisiaj odeszli po moście tęczy do wielkiego
miasta którego stary się boi. świat jego pola
zamyka płot za wzgórzami kretowin.
lato ma się ku końcowi. jeszcze w trawie
świergocze dusza wojaka spod drewnianego
krzyża na rozstaju dróg. idzie na deszcz
śnią mi się zmarli.
Ostatni pociąg
Wagon muczy jak krowa.
naprzeciwko twarz -
wypisane literami zmarszczek
słowo brutal – zgwałcić i zapłodnić
wszystkie kobiety świata i ten
który przeprasza za wszystkie
grzechy świata choć wiek chyba
nie jest występkiem - jest torbą
która napełnia się kolejnymi gratami
albo głupotą nieprzemijającą
pomimo zmiany cyferek.
odwracać się nie mam ochoty.
modlę się by żaden z nich
nie chciał mi usłużyć podczas
zdejmowania bagażu. moje chude
kostki drżą a pośladki płyną w takt
murmuranda torów kolejowych.
wybaczcie nie posiadam szyby
za która można wetknąć sieć
rozgałęzień na wysuszonych dłoniach.
dzisiejszej nocy włożę moje tipsy
do piekarnika by patrzeć jak
zmieniają się w popiół. na razie jednak
niech będę gwałcona albo przepraszana
dopóki trwa podróż – pierwsza
w tym roku - ostatnia w tym życiu.
niech patrzą - lepiej opuścić wzrok
zagryzając orzechy sztuczną szczęką czasu.
Komentarze
Prześlij komentarz