Przejdź do głównej zawartości

Lothar cz. X - XIV

X

Tomek, wstawaj!Spóźnisz się do pracy!
Co?! Jak to? - nieprzytomnym wzrokiem objął stojącą nad nim matkę.
Przez chwilę wydawało mu się, że jego pokój, mama, wszystkie meble i świt za oknem są tylko snem Lothara, że zdrzemnął się przez chwilę przy stole Jowity, był przecież bardzo zmęczony, a wokół panowała noc przerywana tylko dalekim wyciem wilków niezadowolonych z powodu ucieczki swej ofiary. Tamten świat wydawał mu się bardziej realny od jego prawdziwego życia. Przez chwilę sam nie wiedział czy bycie Tomkiem Borkowskim jest tylko jego wyimaginowaną wizją czy to Lothar jest owa postacią ze świata iluzji. Przetarł oczy. Nadal uparcie próbowała ściągnąć z niego koc.
Piłeś wczoraj? - pochyliła się nad nim – Nawet się nie rozebrałeś. W kuchni masz kanapki. Idź się umyć i doprowadzić do porządku. - wydawała komendy jedną po drugiej.
Mimowolnie uśmiechnął się. Przypomniały mu się czasy kiedy jeszcze byli normalna rodziną. Była wtedy zawsze taka pełna zapału, pilnowała żeby nie spóźnił się do szkoły, gotowała obiady starając się żeby wszystko było na czas. Wtedy wszystko miało jakiś sens. Ojciec pracował, mama miała więcej czasu – prowadziła tylko jeden zakład i częściej się uśmiechała.
Już wstaję. Po prostu jakoś szybko minęła ta noc. - powiedział z rozbrajającą szczerością.
I rzeczywiście – położył się przecież po południu, nigdy dotąd nie spał tak długo. Ale czy przebywanie w ciele Lothara jest zwykłym snem? W jego świecie odczuwa prawdziwy strach, zmęczenie, nawet nadal parzą go dłonie od pocierania patyków kiedy rozpalał ogień i wciąż nie może przestać myśleć o pięknej Jowicie, którą musiał tak nagle opuścić by znaleźć się w swoim pokoju. Kto wie czy przerwana wizja powróci jeszcze, a przecież nadal czuł chęć zbliżenia się do tej dziewczyny z lasu, wydawało mu się nawet, że gdzieś nad tapczanem nadal przebywa cień Oresta, jego ojca z tamtego życia, wpatruje się w niego w niemym oczekiwaniu na powrót do domu Jowity, aby mógł wypełnić do końca swą misję.
Idziesz, Tomek? - matka krzątała się po kuchni.
Od dawna nie widział jej tak wcześnie na nogach. Najczęściej wstawała na krótko przed wyjściem do pracy, szykowała się w łazience po czym wskakiwała do samochodu, by wrócić dopiero wieczorem. Teraz chyba przejęła się jego pracą, chciała żeby wszystko było jak należy. Na stole czekały kanapki w woreczku i ciepła herbata. Podłożyła mu bułkę pod nos.
Jedz – zachęciła.
Zrobił długi haust herbaty i zagryzł ze smakiem bułką. Czuł się głodny i zmęczony, a musiał jeszcze przecież spędzić cały dzień na budowie.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Przerwa. Idziemy na śniadanie – głos Piotrka zabrzmiał w jego uszach jak najcudowniejsza muzyka.
Wiedział, że praca na budowie nie należy do łatwych, nie przypuszczał jednak, że będzie tak ciężko. Teraz dopiero poczuł, że piecze go skóra na ramionach. Odwrócił głowę by ocenić jak bardzo słońce go spiekło, ale obolały bark dał znać o sobie. Nic dziwnego – po kilku godzinach przenoszenia ciężarów nie czuł prawie kręgosłupa i ramion. I jeszcze to oparzenie. Syknął kiedy dotknął zaczerwienionej skóry.
Mówiłem żebyś nie ściągał koszuli – Piotrek już dobiegł do swojego plecaka z kanapkami. - Mam trochę kremu, posmaruj sobie – rzucił niedbale tubkę w jego stronę.
Pochwycił ją w locie. Tymczasem Piotrek zabrał się do pałaszowania swoich kanapek. Nie mógł nadziwić się pracowitości i umiejętności radzenia sobie na budowie tego chłopaka. Nie przeszkadzał mu upał, ani zmęczenie, był jakby ulepiony z innej gliny. Kiedy go o to zapytał, roześmiał się tylko.
Trzeba pogodzić się z losem, jeśli chcesz zarobić swoje pieniądze musisz pracować nie zważając na pogodę, ani na zmęczenie.
Dla niego wszystko jest takie proste i Tomek zazdrościł mu tego, że potrafi dostosować się do każdego zajęcia. A pracował już podobno w wielu miejscach – jako magazynier, w sklepie, przy segregacji śmieci, ale na budowie najlepiej płacą. A Piotrek potrzebował pieniędzy żeby pomóc swojej rodzinie. Ojciec zmarł kilka lat temu, matka ledwo wiązała koniec z końcem, a w domu było jeszcze troje młodszego rodzeństwa. Tomek podziwiał go za to. Młody chłopak, a ani razu nie wspomniał o tym, że chciałby się zabawić, albo pojechać gdzieś z kumplami. Kiedy Borek wspomniał o pobliskim pubie od razu zaczął wyliczać, że trzeba na buty dla najmłodszego brata, a matka w tym miesiącu ma wysoki rachunek za światło. Dotychczas Tomek nie znał nikogo takiego jak Piotrek, jego koledzy rozmawiali tylko o tym gdzie w najbliższym czasie odbędzie się fajna impreza, albo o niezłych laskach. Chwilami te wywody Piotrka na temat jego rodziny nudziły go, potem jednak dochodził do wniosku,
że bardzo go szanuje za to, że jest taki odpowiedzialny i wcale się tego nie wstydzi. Kiedy go tak słuchał od razu stawała mu przed oczami jego własna rodzina – ojciec, który uważa, że alimenty załatwią sprawę wychowania, matka dająca mu na wszystko pieniądze, nie wymagająca od niego żadnego zaangażowania w sprawy domowe i wreszcie on sam, dziewietnastolatek, który rzucił szkołę, podkradający matce pieniądze, chłopak, który nigdy nie musi martwić się o to, że nie będzie miał co jeść. Wciąż miał pretensje do matki za to, że nienależycie się nim zajmuje. Co jednak daje w zamian? Teraz też najchętniej poszedłby sobie z tej budowy i nigdy tu nie wrócił nie upomniawszy się nawet o zarobione pieniądze. Coś jednak go powstrzymywało i sam nie wiedział czy to duma, chęć pokazania matce, że jeśli tylko zechce sam potrafi o siebie zadbać, czy to towarzystwo Piotrka, próba dorównania mu, pokazania, że on też jest prawdziwym mężczyzną pomimo młodego wieku. Sycząc z bólu założył z powrotem koszulę. Obiecał sobie, że nie ściągnie jej już za nic w świecie. Kiedy zaczął właśnie jeść swoje kanapki, Piotrek już skończył śniadanie i pobiegł do pobliskiego sklepu po wodę mineralną. Powiódł za nim wzrokiem pełnym podziwu, pomyślał, że w tej chwili żadna siła nie mogłaby jego ruszyć z miejsca w którym mógł przez chwilę posiedzieć. Po raz pierwszy odkąd rzucił szkołę pomyślał, że teraz byłoby fajnie usiąść w ławce, pożartować z kumplami i że nauka wcale nie była taka zła. Może jednak mama miała rację twierdząc, że powinien zapisać się do wieczorówki, to przynajmniej dałoby mu jakąś szansę na lepszą przyszłość, mógłby mieć nadzieję, że nie przyjdzie spędzić mu reszty życia na takich budowach jak ta. Komórka w kieszeni zaczęła wirować. Przypomniał sobie, że nie używał jej od dwóch dni, po prostu wracając z pracy był tak zmęczony, że marzył tylko o tym, by móc jak najszybciej położyć się na tapczanie. Wyjął przedmiot bez którego jeszcze kilka dni temu nie mógł obyć się nawet przez jedno popołudnie. To była Sara. W pierwszej chwili chciał schować telefon z powrotem do kieszeni. Po co mu laska, która biegnie na każde zawołanie do łóżka z kim się nadarzy. Nie zapomniał jej tego klejenia się do Zudela, w końcu też ma swój honor jako mężczyzna. Z drugiej jednak strony znał ją dobrze, wiedział, że ma swoje humory, a jednak pociągała go właśnie taka – wyzwolona, nie znająca zakazów, wierna jedynie samej sobie i szalona. Nacisnął zielona słuchawkę.
Hej, robaczku! - paplała jakby tamten wieczór wcale się nie wydarzył – Czemu nie dzwonisz?
W pierwszej chwili chciał jej wykrzyczeć, że przecież została tam wtedy, że pewnie ten Zudel przeleciał ją, że jest zwykłą dziwką i tyle. Wiedział jednak doskonale, że po takich słowach nigdy więcej się do niego nie odezwie. Zbyt sobie cenił seks z tą słodką idiotką żeby z tego tak łatwo rezygnować.
Pracuję po dwanaście godzin , wracam dopiero wieczorem i od razu kładę się do łóżka – stwierdził obojętnie udając, ze incydent z Zudelem nie miał dla niego znaczenia.
Mogłabym przyjść dziś wieczorem utulić cię, oczywiście jeśli twoja mama nie będzie nam przeszkadzać.
Na to czekał, nie miał przecież zamiaru wiązać się z Sarą, to, że nie jest mu wierna nie ma więc takiego znaczenia.
Aż tak nie jestem zmęczony, by nie móc zająć się tobą, laleczko – rzucił do telefonu.
To będę wieczorem.
Piotrek wracał ze zgrzewka wody w towarzystwie jakieś dziewczyny. Już z daleka Tomek stwierdził w duchu, że jest zgrabna. Długie, rude włosy falowały na wietrze, obcisła spódnica podkreślała długie nogi i ładnie zarysowaną linię bioder. Dziewczyna wydawała mu się jakaś znajoma, ale nie potrafił skojarzyć gdzie ją spotkał. W pobliżu wjazdu na budowę machnęła do Piotrka ręką i przeszła na drugą stronę ulicy. Chciał obserwować jak oddalała się z włosami połyskującymi w słońcu, ale zniknęła za zakrętem. Piotrek błyskawicznie znalazł się tuż obok. Wyjął jedą butelkę ze zgrzewki i podał mu.
Pij – zachęcił.
Kto to był? - spytał zanim podniósł ja do ust.
Nie chciał być wścibski, ale ta dziewczyna nie dawała mu spokoju, nie rozumiał tego, on zawsze taki luzak, nigdy nie zwracał uwagi na ludzi przechodzących obok niego. Cóż mogło go obchodzić czyjeś nieciekawe życie skoro sam wegetował tylko z dnia na dzień - od wyjścia matki do jej powrotu, od jednej paczki papierosów do następnej, wreszcie od opróżnienia portfela mamy do dania sobie w żyłę i bycie Lotharem, co jedynie miało jakiś sens. Teraz nagle wbrew sobie zapragnął dowiedzieć się czegoś więcej o osobie, którą zobaczył z daleka na ulicy. To bezsensowne pragnienie zawładnęło nim do tego stopnia, że skupił teraz całą swoją uwagę tylko na tym, by dowiedzieć się czegoś od Piotrka.
Kto? Ta dziewczyna? - wzruszył ramionami – Lidka, pracuje w zakładzie fryzjerskim.
Lidka?! - prawie wykrzyknął – Znam ją.
Piotrek spojrzał na niego zdziwiony, widocznie przez kilka dni wspólnej pracy poznał go na tyle, że takie zainteresowanie czyjąś osobą wydało mu się co najmniej nienaturalne. Zaczerwienił się, zrobiło mu się głupio. Zupełnie nie rozumiał dlaczego ta dziewczyna zaczesująca się w zakładzie w gładki kucyk zrobiła teraz na nim takie wrażenie. Nawet Sara, kipiąca seksapilem, zmysłowa do granic wytrzymałości była mu teraz bardziej obojętna, niż ta skromna gąska. I nagle uświadomił sobie, że Lidka ze swoim poczuciem obowiązku i pracowitością bardziej pasuje do Piotrka. To dlatego spogląda na niego tak dziwnie, jakby chciał powiedzieć; „Nawet o tym nie myśl, to moja dziewczyna”. Pochwycił łapczywie butelkę z wodą doi ust żeby ukryć zażenowanie. Piotrek rozsiadł się wygodnie tuż obok korzystając z ostatnich chwil przerwy i nie zwracał już zupełnie uwagi na pałaszującego swoje kanapki Tomka. On jednak nie mógł przestać myśleć o smukłej postaci dziewczyny,oczyma wyobraźni widział jak Piotrek obejmuje ją wpół, gładzi jej długie, rude włosy, które uwolniła dla niego z ciasnej gumki obejmującej je w opięty kucyk. Dziewczyna idealna dla Piotrka, który pomaga swojej rodzinie, niańczy młodsze rodzeństwo i przynosi ze sklepu matce ciężkie torby z zakupami. Dla Lidki byłby idealnym partnerem i ona na pewno doskonale o tym wie, dlatego nigdy nawet nie spojrzałaby na kogoś takiego jak Tomek., który jest leniwy i krnąbrny i na dodatek ugania się za niewłaściwymi dziewczynami. Ciekawe jak zareagowałaby taka Lidka gdyby zaproponował jej spotkanie? Może powiedziałaby mu wprost, że ktoś taki powinien spotykać się tylko z dziwkami. No cóż, to prawda, że zawsze pociągały go takie jak Sara. Teraz jednak uświadomił sobie że być może nie jest w stanie poderwać kogoś takiego jak ona.

XI

Sara pojawiła się wieczorem tak jak obiecała.
Jest twoja mama? - spytała od progu.
Od kiedy matka nakryła ich w pokoju dziewczyna wyraźnie jej unikała, prawdopodobnie krepowała się kiedy przypomniała sobie o tej niedwuznacznej sytuacji, choć właściwie było to do niej niepodobne.
Jest, ale zaraz wychodzą z Alkiem – uczynił gest zapraszający do środka. Będąc jeszcze w pracy zastanawiał się czy po jej przyjściu zapytać o Zudela, w końcu jednak postanowił do tego nie wracać. Zamierzał spędzić z Sarą upojny wieczór, rozmowa o Zudelu mogłaby wszystko popsuć. Nachylił się więc nad nią kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi i pocałował w usta. Nie broniła się.
Tęskniłaś? - szepnął jej do ucha.
Roześmiała się tylko. Nie wiedział czy była zadowolona z tego, że pyta, czy też jest to ironiczny śmiech, bo przecież taka dziewczyna jak ona mogła mieć każdego i wcale nie musiała tęsknić do kogoś takiego jak on. Właściwie było mu wszystko jedno co o nim myśli, wiedział, że przyszła tu żeby się z nim kochać, a on oczekiwał tego samego.
Pójdę zrobić coś do picia – postanowił zajrzeć do kuchni głównie po to, by sprawdzić czy mama z Alkiem już wyszli.
Sara rozsiadła się na tapczanie. Czekała. Pobiegł wstawić wodę na herbatę. Mama kończyła właśnie makijaż.
Masz gościa? - zagadnęła.
Chyba słyszała kroki Sary w pokoju.
Jest Sara! - zawołał wyjmując jednocześnie szklanki.
Na stole zauważył niedopitą butelkę wina. Postawił ją na tacce wraz z dymiącą herbatą nie zwracając uwagi na to, że Alek przygląda mu się z przedpokoju. Pewnie to on przyniósł te butelkę dla mamy żeby była łatwiejsza. Nie zamierzał tłumaczyć się przed tym głupim kogucikiem dlaczego zabiera im ją sprzed nosa. Mama pewnie i tak nie będzie miała odwagi wejść do jego pokoju i zabrać ją z powrotem. Wiedział, że mama jest niezadowolona z powodu wizyty jego dziewczyny, ale nic nie może na to poradzić. Nie zwróci mu przecież uwagi kiedy w domu jest jej kochanek. Znała swojego syna na tyle, że mogła spodziewać się z jego strony uszczypliwych uwag na temat swojego życia intymnego.
Częstuj się – zachęcił Sarę, która ułożyła się wygodnie na jego tapczanie.
Zdaje się, że także nie mogła się już doczekać aż zostaną sami. Nalał jej wina, wiedział, że alkohol rozluźni ją jeszcze bardziej. Na szczęście nie musieli długo czekać, gdyż po chwili usłyszeli kroki mamy i Alka w przedpokoju, a potem trzask zamykanych drzwi wejściowych.
To jesteśmy sami.
Odetchnęła z ulgą. Wychyliła do połowy szklankę wina. Zrobił to samo.
Włącz muzykę – poprosiła.
Zrobił to, a wtedy przypomniał sobie jak tańczyła na suficie tego dnia kiedy po raz pierwszy spróbowali narkotyku przyniesionego przez Białego. I nagle zapragnął żeby znów tak tańczyła, pomyślał, że odpłyną we dwoje kochając się i kto wie – może wtedy Sara też poczuje trochę tego odległego świata, do którego tak tęsknił. Być może to właśnie Sara jest Jowitą, która tak bardzo pociągała Lothara, miał nawet wrażenie, że obie pachną tak samo. Poprzedniego dnia zaopatrzył się w dwie działki, teraz zapragnął żeby razem zrobili to potęgując swoje miłosne doznania. Sara jest na tyle szalona, że może to zrobić, choć zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest mu tak bliska jak kiedyś mu się wydawało. Przycisnęła go do siebie rozchylając usta. Z ciemnoczerwonej szczeliny rozbłysnął maleńki kolczyk na końcu języka Zbliżył się, a wtedy połaskotała go nim po wargach. Zawsze wariował kiedy tak robiła, teraz jednak lekko cofnął się, by sięgnąć do szuflady.
Mam coś dla ciebie – uśmiechnął się zachęcająco.
Zrobiła zdziwioną minę, jednak nie odepchnęła go kiedy zobaczyła w jego dłoni działkę z proszkiem.
No, nie wiem – wzruszyła ramionami – Wtedy chciało mi się tylko spać, a potem tańczyłam, nic więcej nie pamiętam.
Będzie fajnie -zapewnił.
Nie opierała się zbytnio, choć wiedział, że nie jest zachwycona. Kiedy tylko zaaplikował obojgu po działce znów ją przytulił, włożył ręce pod bluzkę zaczynając penetrować jej ciało. Zawsze to lubiła, tym razem jednak odwróciła się na wznak biernie czekając na jego pieszczoty. Położył się na niej , by odkryć zgrabny brzuszek. Zawsze kiedy miał ochotę całować ją po całym ciele zaczynał od niego. Zbliżył usta do jej skóry. Nie drżała jak zwykle, stała się jakaś ociężała, senna, czuł , że i jemu zaczynał udzielać się ten nastrój. Nawet nie ściągnął z niej bluzki, położył się obok, czuł, że odpływa.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Otrząsnął się jakby chciał zrzucić z siebie to wszechogarniające zmęczenie, które nagle zawładnęło jego ciałem. Po raz pierwszy w życiu miał wrażenie, jakby przed chwilą był w zupełnie innym miejscu, bardzo daleko od tego czasu i od chaty Jowity. Nie wiedział czy zasnął , czy tylko na krótki moment zamknął oczy nie skończywszy jedzenia. Jowita jednak od razu zauważyła, że jest mu słabo.
Pościelę ci w kącie na skórach.- oświadczyła i od razu zabrała się do tej czynności – Rankiem porozmawiamy o tobie, bo ja opowiedziałam ci o sobie wszystko. Nie wiem jednak kim ty jesteś i po co idziesz do osady za bagnami.
Przez krótką chwilę zastanawiał się czy powiedzieć jej o swoim zamiarze uwolnienia matki. Matka Jowity była kiedyś członkinią osady, w której mieszka Krites, kto wie czy nie darzyła go szacunkiem albo przyjaźnią. Jowita mogła mieć względem niego podobne odczucia. Z drugiej jednak strony dziewczyna nie popierała wielożeństwa mężczyzn zza bagien, ani tego, że zmuszają oni kobiety wbrew ich woli do poślubienia tych, których nie darzą uczuciem. Nie potrafił jednak zbyt długo o tym myśleć, gdyż potężne zmęczenie zawładnęło jego ciałem i spojrzawszy tylko z wdzięcznością na swoją gospodynię rzucił się na rozłożone w kącie skóry, by od razu zasnąć. Przez chwilę jeszcze słyszał kroki dziewczyny krzątającej się po izbie, mieszały się one z dalekim wyciem wilków, które gdzieś tam w lesie zbierały się, by zapolować na kolejną ofiarę. Nie był pewien czy to sen nadszedł tak nagle czy też znalazł się pośród nich. Ze wszystkich stron otaczały go groźne, błyskające w mroku ślepia. Miał jednak wrażenie, że bestie z lasu nie dostrzegają go, przemieszczają się tuż obok jakby był jednym z nich, albo jakimś niewidzialnym duchem poruszającym się w ciemnościach nocy. Wydawało mu się, że unosi się w powietrzu wraz z duszą zmarłego ojca, wyraźnie czuł jego obecność w pobliżu, wiedział, że szepcze do niego jakieś niezrozumiałe zaklęcia, nie miał pojęcia co chciał mu w ten sposób przekazać. W konarach drzew unosiły się błękitne ogniki – dobre duchy podobne do gwiazd. Oświetlały mu drogę do osady za bagnami, albo do krainy przodków, gdzie każda żywa istota podąża już od chwili swojego narodzenia i gdzie w końcu znajdzie się i on niezależnie od tego w jakiej stronie świata się znajdzie. A Lothar teraz już wie, że ludzie żyją nie tylko w pobliżu stepu, bagien i w okolicach góry Keru, uświadomiła mu to Jowita opowiadając o swoim ojcu, który przyszedł z dalekich stron. Po raz pierwszy w życiu Lothar myśli, że świat jest ogromny, daleki i bezkresny, a on jest tylko maleńką iskierką, podobną do tych ogników, które mrugają pośród drzew w mrokach nocy. Taka iskierka w każdej chwili może zgasnąć i nikt nawet nie zauważy jej zniknięcia. Dusza ojca wiodła go za sobą poprzez las i step i nie widział już pod stopami ciemnych zarysów drzew, unosił się w powietrzu i jawiło się przed nim niebo dalekie i bezkresne. Gwiazdy urosły do rozmiarów wielkich, złotych jezior o kulistych kształtach, a przestrzeń pomiędzy nimi nie miała końca. Być może gdzieś w tym wielkim , niezmierzonym świecie przebywały dusze jego przodków, jednak nie dostrzegł żadnej z nich. Nawet cień ojca zniknął gdzieś i nie wyczuwał już jego obecności. Poczuł się bardzo samotny i ogarnął go strach, gdyż uświadomił sobie, że sam o własnych siłach nie odnajdzie drogi do chaty Jowity. Gdzieś jednak z głębin otchłani, którą zostawił za sobą usłyszał kobiecy śpiew. Nie miał wątpliwości, że należy on do tajemniczej gospodyni, która ochroniła go nocą przed watahą wilków. Śpiew sprowadził go z powrotem, jednak nie płynął już tak wolno prowadzony wpierw przez duszę ojca. Teraz spadał w dół z zawrotną szybkością prosto do łoża wyścielonego ze skór dzikich zwierząt. Przeraził się myśląc , że niechybnie rozbije się o dach chaty Jowity. Krzyknął w akcie rozpaczy i wtedy usiadł na swoim posłaniu. Ze zdumieniem stwierdził, iż w chacie jest widno. Dziewczyna, która była już także na nogach przyglądała mu się w milczeniu. Być może rzeczywiście śpiewała przed chwilą, teraz jednak zastygła w bezruchu słysząc jego krzyk. Zawstydził się go, jednak dziewczyna nie spytała o sen, powróciła do swych zajęć zupełnie jakby nie zauważała już jego obecności. Ze stołu unosił się smakowity zapach pieczeni, którą pewnie już zdążyła odgrzać. Wstał szybko i niezdarnie zaczął składać skóry leżące w nieładzie.
Zjedz coś, a potem opowiesz mi z czym przybywasz do lasu – odezwała się do niego władczym tonem,.
Uśmiechnął się na dźwięk jej głosu, nie był przyzwyczajony, by kobiety przemawiały w taki sposób, jednak w ustach Jowity brzmiało to jakoś naturalnie. Czuł, że klei się od potu. Dziewczyna wyczuła jego myśli i wskazała na pojemnik z woda stojący w rogu.
Możesz się umyć – powiedziała nieco łagodniej, ale i tak od razu usłuchał.
Poczuł się o wiele lepiej kiedy chłodna woda zaczęła spływać mu po twarzy, była lodowato zimna i domyślił się, że Jowita zaczerpnęła jej rankiem z jakiegoś strumienia w pobliżu chaty. Zawstydził się, że zdążyła już wykonać tyle czynności, podczas gdy on spał. Zawsze postrzegał kobiety jako słabe istoty, ona przeczyła tym wyobrażeniom, a jednak nie była przez to mniej kobieca niż chociażby taka Isar, a nawet przewyższała ją urodą i wdziękiem. Zachęcony przez nią po odbyciu krótkiej toalety zjadł ze smakiem posiłek ,który dla niego przygotowała jednocześnie obserwując ją kątem oka. Zauważył, że stale była czymś zajęta, raz po raz wychodziła na podwórze, przynosiła stamtąd rożne rzeczy, to znów szykowała coś przy piecu, albo dokładała drew do paleniska. Pomyślał, że musi być jej ciężko żyć w samotności z dala od ludzi, a jednak doskonale dawała sobie radę. Na jej wyraźne życzenie opowiedział jej o sobie i o ojcu, a także o matce zabranej z osady przez Kritesa, starając się w swej opowieści kłaść nacisk na niesprawiedliwość, która dotknęła Zalimę, zauważył bowiem, że dziewczyna pomna doświadczeń własnej matki bardzo żywo reaguje na tę część opowieści. Obserwował jak jej rysy zaostrzają się, a twarz blednie z gniewu, kiedy wspomniał o tym, że Krites zmusił jego rodzicielkę do zostania jedną z jego nałożnic.
Chętnie pomogę ci wydostać matkę z łap tego człowieka – stwierdziła nim Lothar zdążył poprosić ją o cokolwiek.
Odetchnął z ulgą. Za nic jednak nie chciał narażać jej na gniew mieszkańców osady. Przypuszczał, że przynajmniej niektórzy z nich mogą wiedzieć o tym, że mieszka w tym lesie. Gdyby dowiedzieli się, że pomaga intruzowi z obcej osady z pewnością nie uniknęłaby kary.
Wystarczy jeśli zaprowadzisz mnie w pobliże osady i doradzisz jak można dostać się do środka będąc niezauważonym.
Zaprowadzę cię tam wieczorem. Zaczekamy w zaroślach aż nastanie późna noc. Kiedy byłyśmy jeszcze razem z matką czasem chodziłyśmy tam do mojej babki, musiałyśmy bardzo uważać, by nie natknąć się na któregoś z mieszkańców. Tam wszyscy myślą, że matka zginęła w lesie dawno temu, nikt nie przypuszczał, że młoda, samotna kobieta może poradzić sobie wśród dzikich zwierząt. Tylko babka wiedziała o naszym istnieniu. Wiem jak dostać się do osady w pobliże jej lepianki. Mój dziadek nie żyje od lat, nie musimy więc obawiać się, że ktoś nas wyda. Babka z pewnością wie w którym miejscu zbudowana jest lepianka Kritesa i gdzie ten bydlak przetrzymuje twoja matkę. Uwolnimy ją i tym samym wyjściem wydostaniemy się z osady. Potem oboje możecie ukryć się w moim domu.
Po wszystkim ludzie z osady będą nas ścigać, może zdarzyć się, że odnajdą twoją chatę w lesie.
Nie boję się ich – odrzekła dumnie – Pójdę z tobą i pomogę we wszystkim.
Ale na miejscu poczekasz u babki, ja sam zajmę się uwolnieniem matki – znów odezwała się w nim męska duma, która nie pozwalała w niektórych przypadkach zwracać się z prośbą do kobiety.
Jowita jednak nie była zwykłą kobietą, a przynajmniej nie była podobna do tych, które dotychczas znał.
Sama decyduję o tym co mam robić w danej chwili. Jeśli chcesz żebym cię poprowadziła nie próbuj mi niczego dyktować, bo i tak nie usłucham. - wyprostowała się i wybiegła na podwórze, jakby nagle przypominała sobie o czymś ważnym.

XII

Późnym popołudniem Jowita zaczęła zbierać się do wymarszu, Lotharowi również nakazała szykować się do drogi. Czynił posłusznie wszystko co mu zleciła, ufał jej całkowicie. Towarzyszył jej przez cały dzień w chacie i podczas wykonywania przez nią różnych czynności w obejściu i był pełen podziwu dla tej dziewczyny, która radziła sobie lepiej niż czyniłby to niejeden doświadczony myśliwy. Sama uprawiała niewielkie poletko, troszczyła się o uprawy, które dodatkowo musiała chronić przed dzikimi zwierzętami, hodowała kozy, sama polowała, przynosiła wodę ze strumienia, sama musiała pochować własną matkę zdana na laskę leśnych bogów i innych groźnych stworzeń. Teraz chętnie oprowadzała go po swoim królestwie, do którego zawitał. Czuł się dumny i wyróżniony faktem, że dopuściła go tylu ważnych rzeczy, które były jej drogie, do tych miejsc będących całym jej życiem. Podziwiał jej odwagę i wolę przetrwania w głuszy, która uczyniła swoim domem. Wychodząc w kierunku osady nie pytał jej nawet czy nie obawia się ataku wilków, wiedział, że wybierze odpowiednią drogę, by ich uniknąć. Zdał się na jej instynkt, który wydawał się być niezawodny po tylu latach spędzonych w lesie. Idąc za nią wpatrywał się w jej szczupłe ramiona. Stąpała pewnie co jakiś czas nasłuchując, niczym rącza sarna omijała geste krzewy i szybkimi, płynnymi ruchami przemieszczała się pośród drzew. Od chwili wyjścia z chaty nie przemówiła do niego ani słowem, nie przerywał jednak ciszy wiedząc że czyta z przyrody, z jej znaków wytycza drogę, z jej odgłosów wyczuwa niebezpieczeństwo. Nie śmiał więc jej przeszkadzać czując się jak dziecko idące za swoim opiekunem, któremu może zaufać. Zdawał sobie sprawę z tego, że sam byłby zgubiony wśród nieznanej mu przyrody w miejscu, gdzie nigdy dotąd nie był i nie miał pojęcia jak przedostać się w pobliże osady nie będąc zauważonym przez strażników. Było jeszcze szaro kiedy nagle zatrzymała się pomiędzy jakimiś krzewami podobnymi do wielu innych, które rosły tu wszędzie.
- Jesteśmy prawie na miejscu – oznajmiła.
Znów musiał przyznać, że jest niezwykła. Nie miał pojęcia jak rozpoznała to miejsce i po czym odgadła, że zbliżyli się do osady. Na jej życzenie rozsiadł się na wilgotnej trawie obserwując jak przygotowuje posiłek dla nich obojga, który przezornie zabrała ze sobą przed wyjściem z chaty.
Odpoczniemy tu – mówiła jak człowiek, który wie co robi - W lesie noc zapada bardzo szybko, a marsz w takich warunkach jest niebezpieczny nawet dla kogoś kto tu się wychował. Lepiej więc posiedzieć tu do późnej nocy. Za tymi zaroślami rozciąga się łąka, za nią zbudowana jest osada. To jedyna strona z łatwym dojściem. Niedaleko tych krzewów prowadzi trakt, którym można dojść do bramy głównej, to tamtędy przybywają delegacje z waszej osady na ważne uroczystości. My jednak obejdziemy łąkę i miniemy trakt, okrążymy osadę z drugiej strony w pobliżu rzeki, która jest naturalną barierą oddzielającą te tereny od bagien. Gdyby nie ta rzeka jaszczury z bagien mogłyby przedostawać się w pobliże ludzkich siedzib, głęboka woda i rwący nurt skutecznie broną ludzi przed tymi drapieżnikami, przy których wilki wydają się łagodnymi stworzeniami. Dalej za bagnami rozpoczyna się terytorium Lipusów i góra Keru – wskazała dłonią na krzewy zasłaniające wszystko co przed chwilą opisywała. Zbliżył się do zarośli aby zobaczyć dalekie zarysy osady, powstrzymała go jednak.
Lepiej nie ryzykować. Strażnicy mają na ogół sokoli wzrok, któryś z nich mógłby cię dostrzec. Kiedy zapadnie głęboka noc na tle lasu będziemy zupełnie niewidoczni, a obrońcy osady będą spać oparci o pale chroniące przed dostępem do środka.
Usłuchał jej, wiedział, że ma rację. Po co narażać się zanim jeszcze cokolwiek się zaczęło. Rozsiadł się więc wygodnie naprzeciwko niej i zaczął posilać się pieczywem przyglądając się jej ciekawie. Jedli w milczeniu, jednak czuł, że zaczyna łączyć ich jakaś szczególna więź. Jowita nie zdradzała większego zainteresowania jego osobą, ale wiedział, że to tylko pozory. Kilka razy w ciągu dzisiejszego dnia zauważył jak przyglądała mu się z ciekawością, kiedy jednak zauważała, że dostrzegł jej spojrzenie opuszczała wzrok i młody myśliwy zobaczył, że się czerwieni. To było takie urocze. Ta na pozór twarda, zaprawiona w ciężkich warunkach dziewczyna odczuwała wobec niego zażenowanie i interesowała się swoim gościem. Teraz też czuł, że poprzez zasłonę mroku przygląda mu się. Siedziała tak blisko, że czuł zapach jej ciała, naszła go wielka ochota, aby jeszcze bardziej zbliżyć się do niej, nachylić się i pocałować ją delikatnie. Nie zrobił jednak tego obawiając się, że ucieknie od niego w mrok i więcej jej nie zobaczy. Nie wiedzieć czemu pomyślał teraz o Berenii, ale nie dlatego, ze za nią tęsknił. Ta przeznaczona mu dziewczyna stanęła teraz pomiędzy nim a Jowitą, kobietą z jego marzeń, najdoskonalszą istotą jaką kiedykolwiek spotkał w życiu. Czy miałby na tyle odwagi, by oprzeć się przeznaczeniu, przeciwstawić nakazom szamana i starym obyczajom? Dla niej, tylko dla Jowity mógłby to zrobić. Co jednak stałoby się z Berenią? Z pewnością Bor znalazłby dla niej nowego męża, bardziej godnego jej miłości, kogoś, kto byłby w stanie odwzajemnić uczucia tej w gruncie rzeczy szlachetnej i dobrej dziewczyny.
Jowita oparła się na łokciu, wyprostowała nogi, przeciągnęła się, odpoczywała przed tym, co miało ich jeszcze czekać tej nocy. Tylko bogowie wiedzieli czy dożyją do rana, Krites jest przecież silnym mężczyzną, który pokonał jego ojca, z pewnością nie odda łatwo Zalimy. Może teraz nadszedł czas, by powiedzieć Jowicie jaka jest piękna i jak jego ciało reaguje na jej obecność, być może już nigdy nie będzie miał okazji żeby to zrobić.
Gdzieś z daleka dało się słyszeć wycie, bestie z lasu wyszły na żer. Dziewczyna była jednak spokojna,pewna tego, że wybrała bezpieczne miejsce. Lothar walczył z myślami. Zaczął nawet prosić ducha ojca, by podpowiedział mu co uczynić. Nie usłyszał jednak w myśli żadnej podpowiedzi. Jowita była tuż obok – spokojna, pachnąca lasem, zlewająca się w jedno z dziką przyrodą, która ich otaczała, wpatrzona w dalekie gwiazdy, obojętne na ich los. Teraz mógł nachylić się nad nią, czuł, że nie będzie stawiać oporu. Nie uczynił tego jednak, nie chciał wykorzystywać sytuacji, wierzył, że ich los zapisany jest gdzieś we wszechświecie - tak jak zawsze zapewniał szaman Bor i stara Matar. Niech stanie się to, co ma się stać, nie będzie niczego przyspieszać, niech los sam się wydarzy, tak jak chcą tego bogowie nocy, którzy otaczają ich teraz i wszędzie tam, dokąd się udają.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx


Gdzieś z dala zaczął stukać dzięcioł, coraz głośniej - stukanie przemieniło się w walenie bębnów, jakby cała osada za bagnami szykowała się do odparcia ataku dwojga ludzi, którzy nawet jeszcze nie naruszyli ich terenu. Serce młodego człowieka zaczęło bić jak oszalałe, przez chwilę nawet zastanawiał się czy to jego wewnętrzny organ nie wydaje tych dźwięków. Podniósł oczy i dopiero wtedy zorientował się, że to ktoś puka do drzwi. Sara także poruszyła się niespokojnie. W pierwszej chwili pomyślał, że to mama wróciła i nie może dostać się do domu, jednak zaraz porzucił tę myśl. Mama miała swoje klucze i nigdy nie wchodziła do domu przez jego pokój. Tymczasem pukanie przemieniło się w głuche walenie. W pokoju było zupełnie ciemno i tylko muzyka, o którą poprosiła Sara zanim zasnęli świadczyła o tym, że są w środku.
Co to? Która godzina? - dziewczyna podniosła się na łokciu, była nie mniej zdenerwowana niż Borek.
Sara, jesteś tam?! - głos nie pozostawiał żadnych wątpliwości.
To mój tata. - przeraziła się nie na żarty.
W jednej chwili zrozumiała, że było już bardzo późno i mocno już zaniepokojony jej długą nieobecnością ojciec, który z pewnością kilka razy dzwonił już na jej komórkę zaczął jej szukać.
Nie było innego wyjścia jak tylko otworzyć drzwi. Borek pomyślał, że matka także już wróciła i teraz są z Alkiem na górze. Za nic w świecie nie chciał, żeby ten goguś z zakładu fryzjerskiego był świadkiem awantury jaka zaraz tu się rozegra. Pobiegł więc szybko do drzwi. Ojciec Sary był zdenerwowany, katem oka spojrzał na córkę, która poprawiała ubranie w nieładzie.
Co tu się dzieje?! Czy wiesz która godzina? - zwrócił się do niej popychając Borka stojącego w drzwiach.
Zasnęliśmy. Niepotrzebnie się denerwujesz – Sara próbowała się tłumaczyć, jednak nie bardzo jej to wychodziło.
Niepotrzebnie?! - głos jej ojca brzmiał jak trąba jerychońska i Borek poczuł, że od tego niskiego tonu zaczyna boleć go głowa – Nie odbierasz komórki, włóczysz się byle gdzie, śpisz u tego tu... - wskazał na chłopaka jak na potencjalnego przestępcę teatralnym gestem – I jeszcze śmiesz mówić, że niepotrzebnie. Czy wiesz jak matka się denerwuje? A, tak w ogóle – spojrzał teraz na nią podejrzliwie, nachylił się jakby chciał ją uderzyć. Powstrzymał się jednak, albo tylko Borkowi zdawało się, że chciał to zrobić – Tak w ogóle... - głos mu zadrżał – Wyście chyba coś ćpali – jeszcze raz spojrzał na córkę, a potem jego wzrok utkwił w prawie do końca opróżnionej butelce wina – Czy to wino?
Tomek odetchnął. Wolał żeby ojciec Sary oskarżył go o upicie córki niż o to, że podaje jej narkoty6ki.
Wypiłam tylko trochę – dziewczyna także w lot załapała wybawienie z sytuacji – Pewnie dlatego zasnęłam.
Zbieraj się do domu – zwrócił się do niej.
Teraz jego karcący wzrok skierowany był na Tomka jako na potencjalnego winowajcę – Posłuchaj, młody człowieku, bo nie będę dwa razy powtarzał – zwrócił się do niego groźnym tonem – Nie życzę sobie żeby moja córka spotykała się z takim jak ty – objął go pogardliwym wzrokiem – Upiłeś ją i pewnie próbowałeś wykorzystać.
Nigdy jej nawet nie dotknąłem – skłamał i nie miał z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia.
Nigdy nie czuł, że wykorzystuje Sarę. Przed nim robiła to z innymi, nie miał też cienia wątpliwości co tego, że nawet w czasie ich zażyłej znajomości dogadzała sobie od czasu do czasu z niejednym chłopcem.
Mam nadzieję, bo jeśli kłamiesz będziesz miał ze mną do czynienia. - naprężył się groźnie.
Tomka rozweseliła jego mina, przypuszczał, że ten chuderlawy, nieco pochylony do przodu mężczyzna nie byłby dla niego groźnym przeciwnikiem. Pozostała jednak jeszcze kwestia mamy, która mogłaby znów zamknąć przed nim drzwi do pokoju. A tego nie chciał, tym bardziej, że poprzedniego dnia znów znalazł w dolnej szufladzie kredensu jakieś drobne, które oczywiście przywłaszczył sobie licząc na to, że się nie zorientuje.
Sara, idziemy! - ojciec dziewczyny pociągnął ją za rękę i po chwili usłyszał już tylko silnik odjeżdżającego samochodu.
Spojrzał na zegarek, było już po północy. Tak więc ojciec Sary miał prawo martwić się o nią skoro nie odbierała telefonu. Postanowił nie brać tego do siebie, w końcu wszystko dobrze się skończyło. Został przecież tylko oskarżony o częstowanie dziewczyny alkoholem, jej rodzice raczej nie poskarżą się matce, wiedzą przecież, że ich córka nie jest świętoszką, którą próbowano zdeprawować. Zrzucił z siebie ubrania i położył się na tapczan, musiał odpocząć. Kończył się tydzień i liczył na to, że otrzyma swoje pierwsze wynagrodzenie. Rozciągnął się wygodnie, ale sen nie nadchodził. Patrzył więc w ciemny sufit wyobrażając sobie gwiazdy, takie same jakie mógł podziwiać Lothar tej nocy. Niestety mimo wysiłku całej siły woli nie potrafił przenieść się nawet w marzeniach do tamtego lasu. Zastanawiał się czy ta noc trwa w tym samym czasie co noc Lothara i Jowity. Być może te dwa światy istnieją równocześnie, a wydarzenia rozgrywające się w nich nakładają się na siebie. Czyżby gdzieś poza wyobraźnią istniał równorzędny świat, w którym on jest zupełnie innym człowiekiem? Czemu więc tamte wydarzenia wydaja mu się takie odległe? Czemu tamci ludzie nie znają nawet niewielkiej części tej cywilizacji w której rozgrywa się jego życie? Wiedział, że nie dojdzie do żadnych rozsądnych wniosków, bo nie ma wytłumaczenia tego, co dzieje się z nim kiedy wchodzi w tamtą podświadomość, która pozwala mu czuć strach, zwątpienie, a nawet fizyczny ból tego chłopca. Nie chciał rozmyślać, chciał spać, ale sen nie nadszedł do rana, aż zadzwonił budzik – ten cholerny, stary grat, który także zalicza się do rzeczy istniejących tylko w jego realnym świecie.


XIII

Wszyscy uwijali się tego dnia jak w ukropie.
Zawsze tak gonią z pracą w dzień wypłaty – śmiał się Piotrek – Przyzwyczaisz się.
Toteż kiedy szef zadzwonił żeby zwijali narzędzia odetchnął z ulgą. Nareszcie koniec tygodnia. Kiedy tylko dostanie swoje pieniądze pójdzie do Białego, kupi trzy działki, potem do domu zdrzemnąć się na pół godzinki, ale wieczorem nie odpuści sobie imprezy – w końcu jutro wolny dzień. Nie miał ochoty dzwonić do Sary. Nie chodziło nawet o poprzedni wieczór. Po prostu chciał od niej odpocząć. Pomyślał, że umówi się z kumplami na dyskotekę. Dawno nie był nigdzie potańczyć, było to do niego wprost niepodobne. W pierwszej chwili kiedy odebrał swoją tygodniówkę pomyślał, że zaproponuje Piotrkowi żeby poszedł z nimi, zaraz jednak potem uznał, że jemu szkoda będzie pieniędzy. Pewnie już obiecał matce, że dołoży się do jedzenia. W końcu zadzwonił do Konusa żeby zebrał paczkę. Chodzili dawniej do jednej klasy i wiedział, że Konus jest dobrym organizatorem i stałym bywalcem wszelkich pubów i dyskotek. Zgodził się od razu. Po przyjściu do domu Borek od razu rzucił się na łóżko, czuł się potwornie zmęczony, postanowił, że odpocznie przez dwie godzinki, potem kąpiel i zacznie się szykować. Nie pozwoli żeby praca zawładnęła jego życiem, nie jest przecież taki jak Piotrek, nie pozwoli, by zmęczenie decydowało o tym czy ma spędzić kolejny wieczór rozciągnięty na tapczanie. Nastawił sobie budzik. Wydawało mu się, że jeszcze dobrze nie zamknął oczu, a już zadzwonił. Przez chwilę walczył ze sobą, najchętniej pospałby jeszcze przez jakiś czas. Ostatecznie wstał jednak i ruszył do łazienki. Jeszcze nie skończył kąpieli kiedy w jego pokoju zadzwonił telefon.
Cholera! - zaklął głośno – Jeszcze człowiek dobrze nie wstanie, a już dzwonią!.
Mokry, nagi i wściekły wyskoczył z kabiny, zdążył odebrać w ostatniej chwili.
Co jest? - rzucił do słuchawki widząc że wyświetliło się nazwisko Konusa.
Za piętnaście minut na parkingu – usłyszał w odpowiedzi.
Nie musiał pytać o nic więcej, wiedział, że Konus zorganizował auto i towarzystwo. Prawie w biegu ubrał się i osuszył włosy.
Na parkingu czekała już gromadka kumpli i auto.
Kto był tak dobroduszny żeby prowadzić? - zaśmiał się głośno.
Mój brat pojedzie – Konus puścił do niego oko – Ktoś w rodzinie musi być trzeźwy. Jedziemy na dwa razy – dodał wskazując na chłopaków – nie zmieścimy się.
Objął wzrokiem zgromadzonych. Wypadało się przywitać, podał więc rękę każdemu po kolei. Dwóch pierwszych w ogóle nie znał, pozostali to starzy kumple, między innymi był tam Radło, Pikczy – stary druh , jeszcze z podstawówki, chłopaki z technikum i Zudel – ten cholerny drań., który ostatnio obsciskiwał Sarę. Na jego widok stracił dobry humor, wypadało jednak i jemu podać rękę. Uśmiechnął się do niego szelmowsko.
Jak tam, Sara? - zagadnął bezczelnie.
Nie odpowiedział. Nie miał ochoty wszczynać bójki, choć ręka zaswędziała go tak bardzo, że poczuł, iż tylko rozkwaszenie nosa tego padalca ukoiłoby to przykre pieczenie skóry. Na szczęście Konus stwierdził, że są już wszyscy i kazał wsiąść pierwszej grupie do samochodu. Pomyślał, ze jeśli Zudel usiądzie obok niego nie wytrzyma i wytransportuje go na chodnik wraz z szybą. Ten jednak wyczuł jego niechęć i nie pchał się do środka czekając na drugi kurs.
Postanowił, że ten drobny incydent nie popsuje mu wieczoru, po chwili więc, kiedy samochód ruszył wdał się w wesołą pogawędkę z chłopakami, których nie widział od dawna. Byli ciekawi jak mu idzie w pracy, urozmaicił więc swoją opowieść dodając jedno zero do kwoty, którą tego dnia wypłacił mu szef. Cmokali z uznaniem , a on przynajmniej poprawił sobie nastrój dzięki temu drobnemu kłamstewku. Lokal, w którym odbywały się dyskoteki był sporym budynkiem i Borek postarał się o to , by nie spotkać się z Zudelem ani na parkiecie, ani przy stoliku, zresztą już po pól godzinie zauważył, że palant przystawia się do jakieś laski.
W dyskotece zawsze czuł się jak ryba w wodzie, nigdy nie miał problemu, by zagadnąć jakąś dziewczynę, teraz też zmieniał partnerki w tańcu ostro dając sobie czadu w międzyczasie. Chłopcy mieli trochę grosza przy sobie, stawiali więc sobie nawzajem kolejki, a Borek był zadowolony , że nie sepią od niego. Po jakimś czasie urwał się na świeże powietrze na fajkę, bo palarnia w środku była tak zadymiona, że nie dało się tam wytrzymać. Na zewnątrz kręciło się trochę ludzi, ale jego uwagę od razu przyciągnęła dziewczyna o luźno rozpuszczonych włosach w obcisłej, twarzowej sukience, która świetnie podkreślała jej zgrabną figurę, choć w żadnym razie nie była wyzywająca. Dziewczyna paliła wraz z koleżanką odwróconą do niego tyłem. Wydawała mu się jakaś znajoma, wlepił w nią więc wzrok, czego nie omieszkała od razu zauważyć jej towarzyszka. Traciła ją w bok, a wtedy czarnowłosa spojrzała w jego stronę.
Lidka! - prawie wykrzyknął.
To była ona, skromna dziewczyna z zakładu fryzjerskiego, teraz wyglądała olśniewająco i Borek nie potrafił oderwać od niej oczu. Uśmiechnęła się zażenowana widząc jego zachwyconą twarz i wzrok, który wydawał się rozbierać ją do rosołu.
Tomek, to ty? - podeszła bliżej żeby się przywitać.
Nigdy dotąd cię tu nie widziałem – nadal pożerał ją wzrokiem. Speszona opuściła oczy.
Bo, rzadko tu przychodzę – znów ten miły uśmiech, który coraz bardziej zaczynał wżynać mu się w serce.
Miał ochotę powiedzieć jej, że jest piękna, urzekająca, nie zrobił jednak tego, wyciągnął tylko rękę na powitanie.
Poznaj moją koleżankę – wskazała na drugą dziewczynę, której prawie nie zauważał – To Olka.
Cześć, jestem Borek – przedstawił się
To znaczy, Tomek – poprawiła go.
Uśmiechnął się. Spodobało mu się, że nazywa go po swojemu, przynajmniej nie jest dla niej kimś kogo mija się obojętnie nie zapamiętując nawet jego imienia.
To, pójdziemy potańczyć? - zaproponował.
Pomyślał, że nie pozwoli, żeby to spotkanie skończyło się tylko na tej dyskotece. Za wszelką cenę musi się z nią umówić. Przy niej rzucenie Sary będzie jak odłożenie nie dojedzonej kanapki, dla niej, dla Lidki mógłby zrobić wszystko. Zgodziła się od razu, a on odetchnął z ulgą widząc, że nie czeka na nią żaden adorator. Czuł, że nie zniósłby teraz gdyby okazało się, że ma chłopaka. Bawili się świetnie, jednak za każdym kiedy w tańcu usiłował zbliżyć się do niej w bardziej intymny sposób odsuwała się sprytnie unikając jego dotyku. Złościło go to, postanowił jednak, że nie zrezygnuje. Jeszcze przed północą oświadczyła, że za pół godziny będzie na nią czekał ojciec w samochodzie przed dyskoteką. Musiał działać. Skoro nie pozwalała się nawet przytulić , pomyślał, że najlepiej będzie jeśli zapyta ją wprost czy zechce znów się z nim spotkać.
Postawię ci piwo – zaproponował chcąc choć na chwilę oderwać ją od parkietu.
Nie piję – roześmiała się.
To jakiś napój. Koleżance też – dodał obawiając się, że nie będzie chciała zostawić swojej towarzyszki samej.
Dobrze, dziękuję - uśmiechnęła się skinąwszy na drugą dziewczynę, która wciąż kręciła się w pobliżu.
Denerwowało go to, Lidka jednak nie chciała opuścić koleżanki, z którą przyszła. Pobiegł więc do bufetu, katem oka obserwując dziewczyny zmierzające do swojego stolika. Zauważył, że dyskutują o czymś zawzięcie wpatrując się w niego uporczywie. Koleżanka Lidki uśmiechała się dwuznacznie i przewiercała go wzrokiem na wylot. Podał obojgu napoje dłużej nachylając się nad Lidką.
To umówimy się na następną dyskotekę? - zagadnął – A może na spacer? - chciał, żeby domyśliła się , iż chodzi mu o coś więcej niż taniec.
Może spotkamy się tu jeszcze. Co prawda rzadko tu bywam, ale może kiedyś. - uśmiechnęła się niewinnie, zupełnie jakby nie zrozumiała, że próbuje ją poderwać.
Miał ochotę zakląć siarczyście, czuł, że wychodzi na głupca. Dziewczyna najwyraźniej nie chciała się z nim spotkać, a jej towarzyszka zaczęła wodzić wzrokiem po sali udając, że nie słyszała jego pytania. Poczuł się bardzo zawiedziony, jego obawy potwierdziły się – nie był taki jak Piotrek, był rozpieszczonym dzieciakiem, któremu nie zależało na szkole, ani też nie potrafił zagrzać miejsca w żadnej pracy. To dlatego Lidka nie chciała się z nim spotykać, czuł to, czuł, że jest dla niej nieodpowiedni. Tym bardziej postanowił nie dać za wygraną. Usiadł obok wpatrując się w nią uporczywie. Zauważył , że się czerwieni. Dawniej nie lubił tego u dziewczyn, śmieszyło go takie zachowanie, teraz uznał, że Lidka jest urocza kiedy siedzi taka zawstydzona. Jej nieodłączna towarzyszka chyba wreszcie zrozumiała, że nie jest tu mile widziana, wychyliła więc napój i poszła tańczyć.
Myślałem, że moglibyśmy spotykać się nie tylko na dyskotekach, podobasz mi się – nie miał zamiaru dłużej owijać w bawełnę.
A ja słyszałam, że spotykasz się z jakąś dziewczyną, nie chcę jej stawać na drodze! - zawołała próbując zgłuszyć głośną muzykę. - To nieładnie, umawiać się z dwiema naraz – dodała i wstała od stolika, by dołączyć do swojej koleżanki.
Rozmowa była skończona. Wiedział, ze niczego już nie osiągnie próbując ją zatrzymać. Nie miał pojęcia skąd wiedziała o Sarze, w każdym razie odtrąciła go nie dając nadziei na jakiekolwiek spotkanie. Był wściekły, nie miał zamiaru dłużej z nią tańczyć. Przy sąsiednim stoliku siedział Zudel i dyskutował zawzięcie o czymś z jego kumplami. Zły i rozżalony wyszedł na zewnątrz. Zapalił papierosa tuż obok jakieś wyzywająco ubranej dziewczyny. Stała sama, choć z takim wyglądem adoratorów z pewnością jej nie brakowało. Obrzuciła go ciekawskim spojrzeniem. Sam nie wiedząc dlaczego puścił jej oko. Uśmiechnęła się zalotnie.
Dobrze się bawisz? - zagadnęła – Jestem Anka, a ty?
Borek – odwzajemnił uśmiech.
Ładnie – zbliżyła się jeszcze bardziej. Poczuł odór alkoholu zmieszany z zapachem perfum, choć sam był nieźle wstawiony.
Chłopak mnie wkurzył – zwierzyła mu się nie wiadomo dlaczego – Pójdziesz ze mną do toalety, Borek?
To była propozycja nie odrzucenia. Dla niego były zawsze takie dziewczyny – wyzwolone, niegrzeczne, wulgarne.
Po co? - spytał głupio.
Nie chcesz? - spojrzała prawie z pogardą.
Chcę – spojrzał lubieżnie na jej wypływające z dekoltu piersi.
Tak, chce, na przekór Lidce i tej jej postawy cnotliwej Zuzanny, na złość Sarze i Zudelowi. Bez ceregieli ruszył za nią o nic nie pytając - zresztą w ogóle go nie interesowała jako osoba. Zatrzymali się pod drzwiami dla niepełnosprawnych. Doskonale wiedział dlaczego wybrała tę toaletę, tu nikt nie będzie im przeszkadzał.
Wchodzisz? - spojrzała na niego jakby był zwierzęciem.
Nie przeszkadzało mu to. Wsunął się za nią przez drzwi prawie jednocześnie podnosząc w górę spódnicę. Oparł się o nią dociskając ją do ściany. Nie miała na sobie majtek, złapał ją więc na gołe pośladki niecierpliwiąc się aż niezgrabnymi ruchami rozepnie mu spodnie. Zamiast jej wilgotnego ciała poczuł jednak jak ktoś wbija mu klamkę w plecy.
Chyba zajęte – wyszeptał pospiesznie jakiś męski głos.
Domyślił się, że to inna para spragniona szybkiego seksu dobija się do drzwi. Dziewczyna nawet nie zareagowała. Uniosła tylko jedna nogę w górę próbując ułatwić mu dostęp. Pomyślał o Lidce – nie o Sarze, tylko o Lidce. Jaką teraz zrobiłaby minę, gdyby zobaczyła go w tej toalecie w kilka chwil po tym jak proponował jej randkę. Odepchnął dziewczynę szybkim zdecydowanym ruchem , poprawił rozporek, którego jeszcze nie zdążyła rozpiąć do końca.
Wolne! - zawołał do parki, która właśnie zamierzała zrezygnować i otworzył drzwi na oścież wybiegając na zewnątrz.


XIV

Następnego dnia mama z Alkiem wybrali się na wycieczkę w góry, miał więc całe dwa dni spokoju. Pierwszy wykorzystał żeby odespać dyskotekę, wrócił przecież dopiero nad ranem i to w wyjątkowo podłym nastroju. Czuł, że z Lidką wszystko stracone, pewnie miała o nim złe zdanie. Nie dziwiło go to, skoro wiedziała o Sarze, a ponad to miała okazję zaobserwować jego podejście do pracy w zakładzie mamy. Miał jedynie nadzieję, że nie widziała go wczoraj w towarzystwie tamtej dziewczyny, kiedy wchodzili razem do toalety. Mimo wszystko nadal pragnął się z nią umówić i to denerwowało go najbardziej. Mógłby machnąć przecież na nią ręką, jednak wbrew sobie czuł, że im bardziej jest dla niego niedostępna tym bardziej jej pragnie. Wróciwszy od razu rzucił się na łóżko. Było późne popołudnie kiedy otworzył oczy. Na komórce zauważył nieodebrany SMS do Sary: „Hej, kochanie, zadzwoń, umówimy się po południu gdzieś na mieście”. Pewnie bała się ojca i nie chciała spotkać się u niego w pokoju. Odłożył komórkę do szuflady. Po co miałby się z nią spotykać skoro i tak nie będą się kochać? W końcu Sara nadawała się tylko do jednego. Z nią nie ma sensu spotykać się w miejscach publicznych – co innego Lidka, ale ona gardzi takimi jak on. Zaklął głośno próbując odrzucić od siebie tę myśl.
Przesada – powiedział głośno sam do siebie – Przesada. I tak się z nią umówię. Zadzwonię do niej.
Pomyślał że umówi się z kumplami na piwo po chwili jednak zmienił zdanie.
Włączył komputer, gry też go szybko znudziły. Coś ciągnęło go do szuflady, gdzie czekał na niego biały proszek. Nie chciał się od niego uzależnić, nie teraz, kiedy poznał taką dziewczynę jak Lidka – a jednak coś ciągnęło go do Lothara – swojej drugiej, lepszej osobowości.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Okrążymy osade szerokim łukiem i zakradniemy się do środka od strony bagien, stamtąd nikt nie spodziewa się ataku, dlatego nie ma tam wartowników. - informowała szykując się w pospiechu do drogi. - Musimy się śpieszyć żeby zdążyć przed nastaniem świtu.
Wyszli zza krzewów na rozległą polanę, za którą leżała osada. Nie było jednak jej widać, noc była ciemna i głęboka. Tylko jednostajny szum drzew świadczył o tym, że idąc przed siebie wciąż mieli po prawej stronie las, który był dla towarzyszki Lothara domem, gdzie rozpoznawała każdy krzew, drzewo i zwierzę. Nie czuł strachu, wiedział, że Jowita także niczego się nie obawiała, stąpała pewnie i śmiało, choć nie odezwała się ani jednym słowem odkąd opuścili bezpieczne miejsce pomiędzy krzewami. Nie przerywał ciszy obawiając się, by ich głosy nie zostały dosłyszane przez wartowników. Wkrótce poczuł w powietrzu wilgoć ziejącą od bagien.
Teraz zbliżymy się nieco do ludzkich siedzib – szepnęła.
Wiedział, że chodzi jej o to, by jakimś nieopatrznym ruchem nie narobił hałasu. Domyślał się , że po lewej stronie rozciągają się teraz bagna i dziewczyna prowadzi ich bliżej pali oddzielających osadę od podmokłych terenów. Nigdy nie widział bagien , znał je tylko z opowieści Walera, starego myśliwego, który kiedyś dotarł w ich pobliże. Twierdził, że były one ciemne, śmierdzące i bardzo niebezpieczne, nie tylko dlatego, że łatwo można było w nich utonąć, ale głównie z powodu krwiożerczych jaszczurów, które tam żyły. Lothar zastanawiał się w jaki sposób ludzie zza bagien chronią się przed tymi potworami. Zarysy powbijanych pali, które teraz były widoczne wydały mu się nie dość wysokie, by zatrzymać tak niebezpieczne zwierzęta. Ciekawił go też szum, który wciąż narastał, choć oddalali się od lasu. W końcu ciekawość przemogła obawę przed wykryciem ich przez któregoś z mieszkańców i spytał o to swą towarzyszkę. Zatrzymała się, zbliżywszy się do niego. Widocznie nie chciała przemawiać zbyt głośno.
Pomiędzy bagnami a osadą płynie rzeka. Czy nie czujesz chłodu ziejącego od jej rwących fal? To ona tak szumi. Jaszczury boją się wchodzić w jej nurt, dlatego nigdy nie zapuszczają się w pobliże osady. Czasem tylko przy dobrej pogodzie ludzie zza bagien mogą obserwować je z daleka jak przechadzają się w pobliżu bagien.
A więc dlatego wartownicy po tej stronie są niepotrzebni. - pokiwał z uznaniem głową.
Musiał przyznać, że osada posiada lepsze położenie niż ta, gdzie żyją jego współbracia. Tych ludzi chroni naturalna bariera skutecznie uniemożliwiająca atak jakichkolwiek istot od strony rzeki.
Jowita niecierpliwiła się , chciała jak najszybciej dotrzeć do miejsca w pobliżu lepianki babki, dlatego ruszyła raźnym krokiem nie oglądając się na Lothara. Domyślił się, że są już niedaleko. Teraz i on począł bardziej nerwowo ściskać swoją dzidę. Zupełnie nie rozumiał w jaki sposób dziewczyna rozpozna miejsce, gdzie powinni wkroczyć na zamieszkały teren , jemu wszystko tu wydawało się takie samo,szare zarysy pali były identyczne odkąd zbliżyli się do wału. Tym bardziej więc zdumiał się, gdy nagle przystanęła.
Za mną – szepnęła zbliżywszy się do do jednej ze szczelin. Lothar poczuł coraz szybsze bicie własnego serca, dotknął nawet dłonią klatki piersiowej, gdyż zdawało mu się, że przyspieszone tykanie w jego wnętrzu obudzi okolicznych mieszkańców. Nie czas było jednak się nad tym zastanawiać. Naśladując zwinne ruchy swej przewodniczki cicho jak kot wsunął się za ogrodzenie. Prawie natychmiast zobaczył przed sobą tył ciemnej lepianki. Osada pogrążona we śnie była cicha i spokojna. Z daleka dochodził tu tylko jednostajny szum rzeki, ani jeden ludzki głos nie zagłuszył ciszy, tylko jakiś przelatujący, nocny ptak odezwał się kilka razy gdzieś z dala.
Zaczekaj tutaj, nigdzie się nie ruszaj aż wrócę – poleciła Jowita, by po chwili zniknąć za rogiem lepianki.
Wiedział, że pobiegła do swojej babki. Doceniał to, iż roztropnie pozostawiła go na tyłach budynku – nie wskazane byłoby gdyby nagle zbudzona ze snu babka zobaczyła nad sobą obcego myśliwego. Był bardzo ciekaw jak wygląda osada za bagnami, wychylił się więc nieco zza rogu, by choć z tego miejsca ocenić wioskę. Nie zobaczył jednak nic ciekawego. Kilka rzędów lepianek majaczyło przed nim w ciemnościach nocy – układ bardzo podobny do tego w jego osadzie. Pewnie na środku znajdował się będzie główny plac z lepianką wodza, a dalej chata szamana, który odprawia tam swoje modły. Ciekawiło go gdzie mogła znajdować się lepianka Kritesa, tam prawdopodobnie pogrążona we śnie przebywa jego matka. Kiedy o niej pomyślał znów serce zaczęło mu bić żywiej. Miał tylko nadzieję, że tej nocy nie dzieli ona posłania ze znienawidzonym przez niego myśliwym – wtedy trudno będzie ją uprowadzić nie wszczynając hałasu.
Jowita nie dała na siebie długo czekać. Wkrótce usłyszał jej kroki. Jako czujny tropiciel od razu rozpoznał, że nie jest sama. Kroki drugiej osoby nie były tak lekkie i nie stąpały tak pewnie jak stopy dziewczyny, toteż od razu domyślił się, że prowadzi ze sobą babkę.
Wskażę wam lepiankę Kritesa i wrócę do siebie. Nie chcę, by ktoś mnie zobaczył – zaskrzeczała z cicha stara kobieta od razu ruszywszy tyłem za domostwami.
Lothar domyślił się, że nie chciała aby jej się przyglądał. Czyniła to z pewnością na wypadek schwytania go. Teraz już widział po kim Jowita odziedziczyła swój spryt. Jej babka prowadziła ich tyłami lepianek, tak, gdzie ich postacie nie mogły być widoczne w świetle księżyca. W milczeniu maszerowali tak kilka minut. W końcu staruszka przystanęła przywołując do siebie wnuczkę. Przez chwilę szeptała jej coś do ucha, po czym z powrotem oddaliła się w kierunku swojej lepianki.
To ta po drugiej stronie – dziewczyna nachyliła się do Lothara, kiedy tylko jej babka zniknęła w mroku.
Pójdę sam,ty wracaj z babką, nie chcę by ktoś cię rozpoznał – poprosił w nadziei, że choć raz go posłucha.
Nikt mnie tu nie zna,mieszkańcy osady nawet nie wiedzą, że moja matka urodziła córkę – wyszeptała w pośpiechu – Mogę ci się przydać w domu Kritesa, więc lepiej milcz i idź za mną – znów zwróciła się do niego rozkazującym tonem.
Wiedział, że dalsza dyskusja nie ma sensu, ruszył więc posłusznie za dziewczyną. Bez przeszkód przemierzyli przestrzeń pomiędzy dwoma rzędami zabudowań. Wejście do wnętrza lepianki znajdowało się teraz dokładnie naprzeciwko. Jowita nie zastanawiając się ani chwili śmiałym ruchem odsunęła przegrodę zatykającą otwór wejściowy. Najciszej jak potrafił wsunął się za nią do środka. Prawie natychmiast usłyszał miarowe oddechy śpiących. Dziewczyna nachyliła się nad pierwszym posłaniem, po czym ruchem prawie niewidocznym w mroku przywołała go do siebie. Domyślił się, że uczyniła to, by rozpoznał matkę. Nachylił się nad śpiącą. Z pewnością była to kobieta, od razu jednak dostrzegł, iż jest o wiele starsza od Zalimy. Podszedł więc do drugiego posłania. Tym razem kobieta wydała mu się nieco młodsza,jednak i ona nie była jego matką. Nagły ruch na trzecim posłaniu przeraził go. Pomyślał, że to Krites wyczuł jego obecność. Jednak osoba leżąca na posłaniu wydawała się drobniejszej postury niż groźny myśliwy. Jowita także od razu się tego domyśliła, podbiegła do niej cicho jak kocica i jednym zwinnym ruchem zatkała jej usta.
Ty jesteś Zalima? - szepnęła jej prosto do ucha.
Kobieta skinęła twierdząco głową.
Ktoś przybył tu, żeby zabrać cię do swoich – znów zbliżyła się do jej ucha, jednocześnie odsuwając dłoń od jej ust.
Prawie w tej samej chwili matka rozpoznała niewyraźne rysy ukochanego syna. Chciała krzyknąć z wielkiej radości, powstrzymała się jednak i psiknęła tylko z cicha obejmując z lubością postać jedynaka.
Lothar – wyszeptała zalewając się łzami szczęścia.
Zabieram cię stąd – zdecydowanym ruchem pociągnął ją za rękę.
Osoba na drugim posłaniu poruszyła się nerwowo.
Zalima. Kto tu jest? - skoczyła na równe nogi.
Lotharowi serce zamarło ze strachu, także Jowita cofnęła się przerażona wiedząc, że ta chwila zadecyduje o wszystkim. Jeśli kobieta podniesie teraz alarm i zbudzi cała osadę nie wyjdą stad żywi. Zalima jednak nie straciła zimnej krwi.
Luco – odezwała się tak łagodnie jak tylko ona to potrafiła – To mój syn, chce mnie zabrać do domu. On potrzebuje matki.
Kobieta cicho opadła z powrotem na posłanie. Dopiero teraz Lothar rozpoznał w niej pierwszą małżonkę Kritesa, tę samą, którą widział na turnieju w osadzie.
Więc idźcie, niech was prowadzą bogowie nocy – szepnęła.
Zalima przypadła jej do stóp.
Dziękuję – oparła udręczoną głowę na jej kolanach.
Nie dziękuj – wyszeptała tamta – Nie byłam zachwycona tym, że Krites cię tu sprowadził. Nie byłam dla ciebie miła, ale to przez tego mężczyznę. Nie mogłam darować mojemu mężowi tego, że za wszelką cenę chce mieć każdą kobietę, jaka mu się spodoba. Nienawidzę go – wymówiła te słowa nieco głośniej z naciskiem.
A co będzie z tobą? - Zalima próbowała spojrzeć w jej błyszczące w mroku oczy – Kiedy dowie się, że pozwoliłaś mi uciec...
Powiem, że spałam. Nie trap się tym.
A co ze mną? - usłyszeli z drugiego posłania – Wiesz, że nasz mąż nie zna słowa przebaczenie.
Teraz Lothar zrozumiał, że także druga żona myśliwego zbudziła się tej nocy. Rozejrzał się po izbie, na szczęście nigdzie nie dojrzał śpiącego gospodarza lepianki.
Gdzie on jest? - spytał z trwogą w głosie.
Za ścianą. Z Dailą – odpowiedziała Luca – Macie szczęście, że ta dziwka nie śpi z nami tej nocy, ona z pewnością zbudziłaby Kritesa.
Jest jego oczkiem w głowie – z nieukrywanym żalem dodała druga żona.
Jowita jako kobieta pierwsza zrozumiała dlaczego obie starsze żony nie podniosły alarmu. Krites traktował kobiety jak zwierzęta, zabierał do łoża tę, która była dla niego milsza tego dnia, albo tę, na którą miał akurat ochotę. Skoro trzecia żona najbardziej mu się przymilała najczęściej lądowała w jego posłaniu. Domyśliła się także, iż pozostałe żony nienawidziły jej z tego powodu. Zalima z pewnością nie była mu uległa, dlatego coraz częściej dzieliła los odrzuconych, śpiących w przyległym pomieszczeniu. Czuła, że te kobiety pomimo swoich obaw nie wydadzą uciekinierów, zdobyła się więc na niebywałą odwagę i zwróciła się do matki z synem.
Uciekajcie, ja porozmawiam z tymi kobietami i zaraz do was dołączę. Kierujcie się w stronę lepianki mojej babki.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Bajka o śwince po śląsku

Bajka o śwince                                     Babuć Kulo sie po placu babuć we marasie, rod w gnojoku ryje, po pije w kalfasie, kaj je reszta wopna i stare pająki, co się przipryczyły zza płota łod łąki. Gryzie babuć   wongel jak słodki bombony, po pije go wodom, kaj gebiz łod omy leżoł zmoczony. Woda zzielyniała, skuli tego bardzij mu tyż szmakowała. Zeżro wieprzek mucha,   ślywki ze swaczyny, po ym se po prawi resztom pajynczyny. Godali nom   oma, że nikierzi ludzie som gynau zmazani, choćby te babucie. Dejmy na to ujec, jak przidzie naprany, tyż jak wieprzek śmierdzi i je okulany. Śmiejymy sie z wieprzkow, ale wszyscy wiedzom- kożdego   babucia kiedyś ludzie zjedzą.