Przejdź do głównej zawartości

Lothar cz. III - VI

III

Teraz nad głową Borka tańczyła Sara. Skąd wzięła się pomiędzy członkami plemienia? Nie, Sara tańczyła w jego pokoju na suficie. Otworzył szeroko oczy i uniósł się nieco na tapczanie. Białego nie było już w mieszkaniu, być może obudził się wcześniej i wyszedł. Na stoliku leżała reszta białego proszku, która była przeznaczona dla Radła. Borek strzepnął ją do woreczka, był ciekaw jak potoczą się dalsze losy Lotara i coś podpowiadało mu, że dowie się tego jedynie za pomocą tej tajemniczej substancji, która wywołała u niego te wizje. Wstał i schował woreczek do szuflady. Sara stała teraz na podłodze, spojrzała na niego swoimi brązowymi oczami.
Myślałam, że już nigdy się nie obudzisz. - westchnęła.
Spojrzał na jej zgrabną sylwetkę. Przeciągnęła się.
Fajna muza. Nabrałam wielkiej ochoty żeby zatańczyć.
Chodź tu. – przyciągnął ją do siebie.
Opadli na tapczan. Miała na sobie krótki podkoszulek i teraz Borek mógł podziwiać jej jędrny, odkryty brzuszek.
Która godzina? - spytał dotykając jej gładkiej skóry.
Spojrzała na komórkę leżącą na rogu stolika.
Wpół do czwartej – poinformowała – Będę musiała iść.
Zostań jeszcze – poprosił odpinając jednocześnie jej guzik od spodni.
Nie protestowała kiedy ściągał z niej ubranie obcałowując jednocześnie twardą obwódkę pępka. Wchodził w nią patrząc jej w oczy, ale widział w nich także wesołe iskierki drgające w oczach Berenii i zmysłowe, długie rzęsy Isar. Nie rozumiał tego, co przed chwilą wydawało mu się takie realne, a było tylko jakąś ułudą, wytworem jego wyobraźni, chciał jeszcze kiedyś wrócić do tamtego miejsca, którego z pewnością nie ma w normalnym, realnym świecie, ale dla niego istnieje i czeka aż znów stanie się jego częścią.
Sara zadrżała z rozkoszy. Zawsze kiedy szczytowała jej oczy robiły się szklane, jakby przeźroczyste. Po chwili i on osiągnąwszy spełnienie opadł tuż obok nieco zmęczony, ale jednocześnie odprężony. Potrzebował tego. Miał wrażenie, że wrócił z dalekiej podróży i zrobił to właśnie dla niej, dla Sary, bo tylko ona potrafiła choć w części zrozumieć jego pragnienia. I nie były potrzebne do tego żadne słowa, bo słowa wypowiedziane nie w porę tylko ranią. Borek wiedział o tym aż za dobrze, miał za sobą ciężkie doświadczenia związane z rozstaniem rodziców i z kolejnymi kochankami mamy, która pragnęła nowej miłości, lepszej od tej, jaką zniszczył w niej ojciec.
Po dłuższej chwili odpoczynku Sara zaczęła się zbierać.
Muszę iść. – powtórzyła i zaczęła zakładać spodnie.
Drzwi do pokoju skrzypnęły i stanęła w nich mama. Borek nie spodziewał się jej o tej porze, myślał, że pojawi się w domu dopiero wieczorem. Nadal był bez spodni, poczuł się więc zakłopotany tym nagłym wtargnięciem rodzicielki.
Nie możesz zapukać? - zwrócił się do niej z wyrzutem, po czym sięgnął szybko po dolną część garderoby rzuconą niedbale na podłodze.
Mama była zła, szczerze nie lubiła Sary, zawsze twierdziła, że ta dziewczyna jest nic nie warta. Nie chce jej się uczyć, włóczy się z byle kim po całych dniach, wyliczała, jakby nie docierało do niej, że jej syn postępuje dokładnie tak samo i z pewnością nikt taki jak Sara nie jest w stanie bardziej go zdemoralizować.
To ja idę – Sara była zakłopotana, mama nie mogła mieć przecież wątpliwości co do tego, co tu przed chwilą się wyrabiało. - Do widzenia – rzuciła matce w drzwiach i po chwili zniknęła.
Co tu się działo?!-mama zaczęła swoją starą śpiewkę – Co wyście robili?
To samo co ty robisz z Alkiem po nocach, a ja muszę słuchać odgłosów zza ściany – nie miał zamiaru pozostać jej dłużny.
Uważał, że nie ma prawa go krytykować, sama przecież prowadzi niemoralne życie – najpierw ten biznesmen, Kaliński, a teraz Alek, zwykły fryzjer, jej pracownik, który miał wyraz twarzy i zachowanie pederasty. Jaki normalny facet zarabia na życie układając włosy podstarzałym elegantkom?
Kupiłeś sobie jedzenie, czy wszystko wydałeś na papierosy? - chciała zmienić temat, zawsze bolało jej, kiedy syn wytykał jej błędy, nie wiedziała jednak w jaki sposób bronić się przed podobnymi atakami, miał przecież rację i dlatego trudno jej było pouczać go w takich sytuacjach.
Kupiłem – skłamał.
Przyjdź za chwilę do kuchni, przygotuję ci coś do jedzenia i chcę z tobą porozmawiać.
To już mnie nie zamykasz? - nie mógł pohamować się, żeby jej nie dogryźć.
Z drugiej strony cieszył go fakt, że jej gniew był zawsze taki krótkotrwały.
Przyjdź do kuchni – rzuciła przez ramię i zniknęła za drzwiami.
Narzucił na siebie niedbale koszulę, wyłączył muzykę, przy której Sara tańczyła jakiś czas temu, szkoda, że nie zapytał jej o wizje, kto wie czy nie były podobne do jego miraży.
Mama krzątała się przy piecu, jak zwykle nie miała czasu na przygotowanie porządnego posiłku, ugotowała więc tylko wodę i zalała nią zupę z paczki, zagrzała też dla niego kawałek kiełbasy, posmarowała masłem kromkę chleba.
Jedz – zachęciła stawiając przed nim naprędce przygotowany posiłek.
Mogłabyś kiedyś ugotować normalny obiad – skrytykował ją, zabrał się jednak do pałaszowania kiełbasy, głód dawał mu się bowiem bardzo we znaki.
A czy mógłbyś mi nie podkradać pieniędzy?! - odparowała – Nie o tym jednak chciałam z tobą rozmawiać.
Usiadła naprzeciwko wpatrując się w niego. Nie lubił tego, wiedział, że skoro tak się zachowuje czeka go poważna rozmowa.
Nie może dłużej tak być, że nie uczysz się, ani nie pracujesz. Rozmawiałam nawet o tym z ojcem.
Czemu zawdzięczam fakt, że wielki , ważny pan ojciec zainteresował się wyrodnym dzieckiem? - słowo ojciec zawsze wytrącało go z równowagi.
Odłożył na bok jedzenie, nic tak nie denerwowało go, jak fakt, że ten człowiek, który porzucił rodzinę, by związać się młodą, głupiutką panną wtrącał się nadal w sprawy jego wychowania.
Uważamy, że powinieneś czymś się zająć, nie możesz tak ciągle siedzieć w domu na moim garnuszku. Nie, żebym nie miała z czego ci dać, ale musisz w końcu zdecydować co chcesz w życiu robić skoro porzuciłeś szkołę – jej głos stał się miękki, prawie błagalny.
Mimo wszystko bardzo zależało jej na losie syna, martwiła się, nie miał co tego wątpliwości. - Może na początek przychodziłbyś sprzątać do jednego z moich zakładów i pomyślałbyś o jakieś szkole wieczorowej. Przynajmniej dawałabym ci pieniądze za to, że coś robisz. - zaproponowała.
Mam sprzątać czyjeś włosy?! - oburzył się.
Lepsze to niż siedzieć w domu po całych dniach, albo włóczyć się z byle kim po mieście. Musisz czymś się zająć, ta sprawa nie podlega dyskusji. - postanowiła być nieugięta.
Może jeszcze mam sprzątać po twoim kochanku? - próbował nadal się buntować.
Na razie będziesz pracował w zakładzie za rogiem. Alek strzyże w innej placówce.
Dobrze, że choć zaproponowała mu inny zakład, za nic w świecie nie zgodziłby się zamiatać podłogi w miejscu, gdzie jej kochaś podszczypuje ją po tyłku. Szczerze nie lubił tego Alka. Zawsze wydawało mu się, że mężczyźni wiążą się tylko po to z jego mamą żeby ją wykorzystywać, a ten jest tego najlepszym przykładem. Nie mógł pojąć jak ktoś może spotykać się z kobietą, która mu płaci, bo przecież mama jest jego szefową, to od niej zależy czy ten wypacykowany pedzio będzie miał na chleb,czy też zasili szeregi bezrobotnych. W sumie jemu nie dziwił się, że związał się z jego mamą, wyciągał z tego spore korzyści - dziwił się tylko mamie, że nie widzi tego co jest oczywiste. Podobnie było z jej poprzednim facetem. Co prawda tamten miał swoją firmę i nie był od niej zależny, ale nawet małe dziecko zauważyłoby, że mama nie była jedyną kobietą w jego życiu. On sam kilkakrotnie widywał go w towarzystwie jakichś panienek. Kiedy wspominał o tym w domu, mama tylko denerwowała się jego podejrzeniami twierdząc, że każdy ma prawo do przyjaciół. Dopiero kiedy zastała go w łóżku z jakąś laską przyznała synowi rację. Teraz też uparcie twierdzi, że Alek nie leci na jej kasę, on jednak widzi sprawę inaczej i wcale nie zamierza tego ukrywać.
Jeśli tak ci na tym zależy mogę pokazać się w twoim zakładzie, jednak z tym naciągaczem nie chce mieć nic wspólnego, wystarczy, że z nim sypiasz, a ja muszę słuchać po nocach waszych harców.
Proszę, nie mów o tych sprawach po tym, co dziś widziałam w twoim pokoju. - zdenerwowała się – Pracę zaczynasz jutro o ósmej rano i wcale nie chodzi o to, żebyś się pokazał w zakładzie, ale żebyś uczciwie zarobił swoje pieniądze.
Dobra – przełknął ostatni kawałek kiełbasy i wyszedł z kuchni.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx


Tomek, idziesz na papierosa? - Lidka właśnie skończyła balejaż.
Było z tym sporo pracy, takie farbowanie rożnymi kolorami trwało w nieskończoność. Zebrał za pomocą zmiotki niewielką kupkę włosów po jakimś na wpół łysym facecie. Nie miał tu zbyt wiele pracy, widać było, że mama zatrudniła go tylko po to, żeby nie siedział w domu. Normalnie, dziewczyny radziły sobie na bieżąco ze sprzątaniem, toteż od razu zauważył niezbyt skrywane uśmieszki kiedy pojawił się o ósmej rano w zakładzie. Jedynie Lidka zachowała kamienną twarz. Od razu zwrócił na nią uwagę, choć wyglądała niezwykle skromnie. Długie, jasne włosy gładko zaczesane w kucyk, schludne, nie rzucające się w oczy ubranie, miła powierzchowność, ładna buzia – zupełne przeciwieństwo Sary, od której wprost emanował seksapil i drapieżność. W Lidce nie było nic wyzywającego, ale o dziwo to właśnie mu się w niej spodobało.
Idę – chętnie oderwał się od zmiotki – A tak w ogóle, mów mi Borek, tak nazywają mnie kumple.
A mnie się bardziej podoba, Tomek – uśmiechnęła się.
Znów zaskoczyła go tym prostym stwierdzeniem. Była pierwszą osobą prócz mamy, która chciała nazywać go prawdziwym imieniem.
Długo tu pracujesz? - zagadnął kiedy znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu przeznaczonym na palarnię.
Od kilku miesięcy – znów ten rozbrajający uśmiech, który tak bardzo mu się spodobał – Jest w porządku – zapewniła i nie wyczuł w tym stwierdzeniu chęci przypodobania się synowi szefowej. - Będziesz tu przychodził codziennie? - zaciągnęła się dymem z papierosa.
Mama chce żebym przychodził, ale dla mnie to nie ma sensu, widzę, że nie jestem tu potrzebny – wzruszył ramionami.
Nie odpowiedziała, pewnie w duchu przyznała mu rację, nie chciała jednak podważać decyzji szefowej
Za piętnaście minut mam następne farbowanie – spojrzała na zegarek
Może to zrobić któraś z tamtych – wskazał na otwarte drzwi do zakładu.
Klientka prosiła o mnie – stwierdziła obojętnie.
Widocznie jesteś w tym dobra – pokiwał głową z uznaniem.
Jeszcze się uczę, ale staram się jak mogę – powiedziała to z rozbrajającą szczerością.
Spojrzał na nią. Nigdy dotąd nie myślał w ten sposób o pracy mamy. Wydawało mu się, że biznes polega na tym, żeby po prostu zarabiać kasę. Lidka jednak była inna, starała się, żeby kobiety wychodzące z tego zakładu były zadowolone, wkładała w swoją pracę dużo serca i zaangażowania. To było coś, czego nigdy nie rozumiał. Nie przykładał się do nauki, ani do żadnego zajęcia, nie zależało mu na tym co inni o nim myślą i dotąd zawsze wydawało mu się, że to dobry sposób na życie. Tu też przyszedł tylko po to, żeby mama nie marudziła mu za uszami, liczył na to, że będzie mu dawać więcej pieniędzy bez tego cholernego wymawiania. Lidka uświadomiła mu, że inni muszą bardzo się starać, by móc zarobić choć trochę pieniędzy i co najważniejsze - może im to sprawiać satysfakcję.
Nie wiedzieć czemu nagle zaczął irytować go fakt, że musi tu siedzieć skoro jest bezużyteczny. Jeśli powinien znaleźć sobie jakieś zajęcie, to na pewno nie w tym zakładzie, gdzie pracownice są dla niego miłe tylko dlatego, że jest synem szefowej. Nie jest jakąś sprzątaczką i nie ma tu nic do szukania.
Idziesz, Tomek? - Lidka zgasiła niedopałek i pobiegła umyć ręce.
Tak, idę do domu.
Jak to? - zdumiała się.
Nie odpowiedział, wybiegł na ulicę. Miał dość tego zakładu i pracy u mamy. Jeśli zdecyduje się na jakieś zajęcie będzie ono godne mężczyzny, choćby miał dorabiać za grosze. Pójdzie teraz do domu i poszuka w Internecie, z pewnością znajdzie tam dla siebie coś odpowiedniego.

IV

Po drodze spotkał Białego.
Hej, ty nie w szkole? - zagadnął.
Nie mam tam dzisiaj niczego szukać, nic nie umiem. Idę do kumpla – przystanął i wyjął z kieszeni paczkę papierosów – Zapalisz?
Chętnie – poczęstował się – co tak zniknąłeś wczoraj? - zagadnął
Kiedy się obudziłem ty jeszcze byleś na haju, a Sara tańczyła jak pojebana. - zaśmiał się głośno ukazując rząd nieco pożółkłych od papierosów zębów. - No to się zmyłem z twojego domu. I jak ten nowy towar, daje kopa, co nie? - zaciągnął się papierosem.
Jeśli będę chciał znów spróbować,mogę się do ciebie zgłosić? - właściwie nie chciał się więcej faszerować tym świństwem, ale te wizje były takie realistyczne, ciekawiło go co jeszcze wydarzy się w wiosce Lothara. Chciał nawet zapytać Białego czy przeżył coś podobnego, ale pomyślał, ze tamten go tylko wyśmieje.
Załatwię każdą ilość, tylko musisz mieć kasę. No to trzymaj się – podał mu dłoń na pożegnanie.
Nara! - zawołał za odchodzącym i pobiegł do domu.
Jeszcze nie zdążył otworzyć drzwi, gdy w kieszeni zadzwoniła mu komórka.
Dlaczego wyszedłeś z pracy?! - mama była wkurzona. Pewnie dziewczyny już zdążyły jej poskarżyć.
Nie będę zbierać włosów z podłogi w twoim zakładzie. Jestem tam niepotrzebny, sam znajdę sobie pracę – wypalił.
No to życzę powodzenia – warknęła mama – bo jeśli chcesz u mnie mieszkać i dostawać ode mnie pieniądze, masz pracować i uczyć się w wieczorówce.
I tak będzie – odpowiedział i wyłączył telefon.
Włączył komputer z mocnym postanowieniem przeszukania stron oferujących jakiejś zajęcie. Drzwi do części domu mamy były otwarte więc poszedł do kuchni zrobić sobie herbaty. Na stole leżała karteczka; „Będę wieczorem. Alek” A więc ten smarkaty wyzyskiwacz ma klucze do ich domu. Teraz naprawdę się wkurzył. Mama zamyka przed nim drzwi do kuchni podczas gdy ten jej kochaś może sobie tu wchodzić kiedy tylko zechce. Od razu odechciało mu się herbaty. Wrócił do swojego pokoju i otworzył szufladę w zamiarze poszukania długopisu, żeby zapisać sobie numery telefonów w sprawie pracy. W oczy rzucił mu się jednak od razu woreczek z białym proszkiem, to była porcja od Radła.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Ojciec wyglądał tego dnia niezwykle dostojnie. Kolorowy pióropusz wykonany z upolowanego kiedyś przez niego wielkiego ptaka okrywał mu głowę. Matka zawsze z dumą pomagała mu założyć to niezwykłe nakrycie głowy. Nie każdy w osadzie mógł pochwalić się takim trofeum, a co za tym idzie, nie każdemu,(nawet niektórym członkom Wielkiej Rady) dane było nosić na głowie taką ozdobę. Ojciec używał jej tylko podczas świąt, właśnie takich jakie dziś odbywało się w osadzie. Długoletnią tradycją było zapraszanie przez wodza członków Wielkiej Rady z osady za bagnami. Sąsiedzi zza bagien rzadko mieli okazję by spotkać się ze swymi ziomkami zza stepu, jak nazywano miejsce gdzie urodził się Lothar. Od wieków obydwa plemiona żyły ze sobą w zgodzie. Nie znali innych ludów, które być może żyły gdzieś w wielkim świecie z dala od stepu i bagien, nie musieli tez rywalizować ze sobą ani o ziemię ciągnącą się jak okiem sięgnąć, ani o zwierzynę żyjącą w lasach i na stepie, nie znali więc wojen, gdyż nie mieli potrzeby prowadzenia ich. Chłopcy z obydwu osad szkolili się co prawda w trenowaniu zręczności i szybkości zabijania, ale umiejętności te przydatne były im tylko podczas polowań, a także po to, by prezentować swą siłę na czas zawodów. Dwa razy do roku odbywały się wielkie zjazdy najznamienitszych rodów zamieszkujących obie osady. Wiosną , podczas święta boga plonów, kiedy to zarówno szaman Bor, jak i groźny szaman Protas zza bagien odprawiali swe rytuały, mające na celu zapewnienie obfitości płodów rolnych i wszelakich owoców członkowie Wielkiej Rady zza bagien wraz ze swymi kobietami i najdzielniejszymi wojownikami przybywali za step, by wziąć udział w wielkich zawodach dla uczczenia święta. Jesienią zaś, kiedy cała przyroda szykowała się do odpoczynku i posępny bóg śniegu wstawał do życia znad groźnej góry Keru członkowie Wielkiej Rady zza stepu wybierali się z wizytą do osady zza bagien, by obaj szamani mogli uczcić ponowne narodziny bóstwa.
Obaj wodzowie w czasie tych świat prześcigali się w okazywaniu gościnności i robili wszystko, żeby pokazać swoich myśliwych z jak najlepszej strony.
Tego dnia także wódz Satur już od samego rana osobiście doglądał wszelkich przygotowań. Kobiety ukończyły układanie wielkiego dywanu z kwiatów, który ciągnął się od bramy osady, aż do lepianki wodza. Broń przygotowana do zawodów czekała w pogotowiu, wszyscy członkowie Wielkiej Rady czynili ostatnie przygotowania do obrad, główny plac ustrojony ściętymi gałązkami świerków czekał na zawodników. Wódz był zadowolony z efektów pracy wszystkich członków społeczności. Przed lepiankami było cicho, gdyż kobiety stroiły się na przywitanie gości, a dzieci układały na stosy wielkie ilości kiści zeszłorocznej jarzębiny zasuszonej specjalnie na czas zawodów. Szaman Bor, podobnie jak jego poprzednicy, którzy odeszli już do krainy zmarłych zapewniał, że rzucanie przez dzieci w zawodników wyruszających na plac takimi kiściami zapewni im siłę. Wszystkie bóstwa przyrody i te groźne, jak sękaty i wielki niczym góra Keru bóg piorunów ognistych i te zupełnie niewinne, jak choćby drobne i maleńkie niczym ziarenka piasku królowe porannej rosy żyjące w kwiatach na łąkach wokół osady – wszystkie te bóstwa najchętniej zbliżały się do delikatnych i czystych duszyczek dzieci i wysłuchiwały ich próśb, a zasuszone owoce jarzębiny, szczególnie przyciągały dobre moce.
Goście przybyli na czas, czyli akurat kiedy słońce ustawiło się najwyżej na nieboskłonie. Wtedy to właśnie strażnik donośnym głosem oznajmił wszystkim, że zbliżają się ludzie zza bagien. Podniecony wódz od razu nakazał otwarcie bramy. Starym zwyczajem zostanie ona zamknięta dopiero nad ranem, kiedy goście opuszczą teren osady. Członkowie Wielkiej Rady godnie odziani sztywno stojąc wyczekiwali nadchodzących po drugiej stronie bramy, by odprowadzić ich przy dźwiękach kołatek i bębnów w pobliże lepianki wodza. Najznamienitsi zajmą miejsca w środku, pozostali wojownicy usiądą na zewnątrz, gdyż domostwo przywódcy nie pomieści wszystkich zgromadzonych. Przybyłym usługiwać będą kobiety, które zgromadziły się z tyłu za wojownikami w równym rzędzie. Dopiero za nimi znajdą swoje miejsce młodsi myśliwi, wśród których ustawił się także Lothar, a zupełnie z tyłu wspinające się na palcach, by cokolwiek zobaczyć dzieci. Wódz z osady zza bagien jako pierwszy wkroczył na teren sąsiadów. Lothar podziwiał wraz z innymi jego piękny płaszcz utkany z ptasich piór i wielki pióropusz z upolowanych wielkich ptaków, których z pewnością przywódca musiał zgładzić przynajmniej kilka, by pozwolić sobie na takie nakrycie głowy. Po krótkich przywitaniach i błogosławieństwie obydwu szamanów przybyli oddalili się na naradę. Wszystkie kobiety podążyły za nimi, by usługiwać gościom. W tłumie przybyłych Lothar dostrzegł Kritesa, który wzrostem przewyższał nawet jego ojca, był niezwykle silny i dumny. Młody myśliwy doskonale pamiętał jego zeszłoroczną wizytę w ich lepiance. Kiedy wszyscy udali się na plac, by podziwiać zawody matka poprosiła jedynaka, by wraz z nią zawrócił do ich domostwa. Przypomniała sobie bowiem, że zostawiła tam jeszcze sporą część zasuszonych gałązek jarzębiny, które z pewnością ucieszyłyby okoliczne dzieci i kto wie, czy nie dodałyby ducha walki ojcu, który co roku brał udział w zawodach. Lothar sam wszedł do lepianki, biegł bowiem przodem nie chcąc spóźnić się na rozpoczęcie uroczystości, wiedział, że matka z tyłu podąża za nim. Kiedy szybkimi ruchami przeszukiwał katy w poszukiwaniu zapomnianych jarzębin usłyszał głosy na zewnątrz. Jeden z nich należał do jego matki. Nie chcąc być podejrzanym o wścibstwo ostrożnie wychylił się do wyjścia. Na zewnątrz zobaczył Kritesa, który próbował objąć Zalimę.
Jeśli zostaniesz moją, uczynię cię pierwszą małżonką, Lucę zaś oddalę – obiecywał próbując sięgnąć wargami jej ust.
Matka zręcznym ruchem owinęła się wokół jego dłoni i uniknęła, jak widać było przykrego dla niej pocałunku.
Mam już męża – skwitowała jego zaloty.
Zawsze możesz go zmienić, jesteś taka piękna. Chętnie cię poślubię.
Wy, ludzie zza bagien macie po kilka żon, nasi mężczyźni poślubiają tylko jedną kobietę i kochają ją do śmierci. Jeśli sądzisz, że wybiorę życie jako kolejna kobieta, podczas gdy tu mam kochającego i czułego męża to jesteś głupcem – wypaliła i weszła do lepianki za synem.
I tak będziesz moja – syknął za nią jak wąż i przestąpił wejście do domostwa. Ujrzawszy jednak Lothara stojącego obok matki cofnął się.
Zaklął pod nosem i oddalił się w kierunku placu przeznaczonego na zawody. Jesienią, podczas świętą przebudzenia boga śniegu matka jak zwykle towarzyszyła ojcu w drodze do sąsiedniej osady. Lothar dostrzegł , że wróciła stamtąd wzburzona i nie miał wątpliwości, że była to także sprawka owego Kritesa. Teraz też dostrzegł jak wodzi wzrokiem za postacią smukłej Zalimy, a kiedy zauważył, że spojrzała w jego kierunku rzucił jej obleśny uśmieszek. Lotar mimowolnie dotknął swojego łuku, miał wrażenie, że z lubością zatopiłby swoją najostrzejszą strzałę w szyi tego wojownika. Wszystko to jednak trwało tylko krótką chwilę.
Goście i kobiety oddalili się w kierunku lepianki wodza, pozostały tylko dzieci i młodzież. Wśród młodych dziewczyn Lothar dostrzegł Berenię uśmiechającą się do niego zalotnie. Oddał jej uśmiech.
Jak co roku stara czarodziejka Matar ( co oznacza matka osady) wezwała tych, którzy chętnie słuchają jej opowieści o bogach. W czasie, kiedy co ważniejsi członkowie plemienia będą zajęci, Matar dopilnuje, by wśród pozostałych nikt się nie nudził czekając na upragnione zawody. Lotar przyglądał się jej pomarszczonej twarzy. Nikt nie wiedział ile lat ma Matar, gdyż nawet najstarsi członkowie osady pamiętają ją jako dorosłą kobietę, są nawet tacy, którzy twierdza, że matka osady była tu od zawsze i pozostanie na zawsze jak bogowie, o których nikt nie wie tyle co ona. Za każdym razem Matar uraczy słuchaczy inna opowieścią, nikt jednak nie ma tyle odwagi, by posądzić ją o to, że sama wymyśla owe niezwykłe przygody bóstw, których dotąd nikt nie widział na własne oczy. Nawet szamanowi słyszącemu ich głosy nie ukazują się, by mógł podziwiać ich piękno. Tylko matka osady widzi pomiędzy zżółkłymi źdźbłami traw, w koronach drzew, a nawet przemykające z wiatrem niezwykłe postacie rogatych bożków i szlachetnych boginek o jasnozłotych włosach, takich jakich nie posiada żadna z kobiet zza stepu, ani zza bagien. Lothar od dziecka lubił słuchać opowieści Matar, podobnie jak inni gorąco wierzył w to, że wszystkie wydarzenia, które tak barwnie opisuje miały miejsce w odległej przeszłości. Tego dnia także usadowił się wraz z innymi niedaleko staruszki wsłuchując się w jej chropowaty głos.
Bogowie zawsze lubili bawić się życiem i śmiercią ludzi. – zaczęła dostojnie swoją opowieść - W pradawnych czasach na miejscu tej osady żyli ci, którzy mieli być naszymi przodkami. Tak się jednak nie stało, gdyż pierwotna osada znikła powierzchni ziemi, tak jak roślina wyrwana z korzeniem znika miejsca, gdzie została zasiana. Tamci mieli silniejsze ciała, a kobiety miały jaśniejsze włosy i oczy błękitne jak lazur wody w strumieniu. Żyli spokojnie i godnie polując na dziką zwierzynę i modląc się do bóstw wiatru i przyrody, podobnie jak my to czynimy. Była jednak kobieta o cerze bledszej niż inne, wyniosła i szczupła, dlatego wielu wodziło za nią oczami. I choć była przeznaczona jednemu z synów wodza pragnęła na męża samego boga wszechświata. Dzień i noc zrywała dla niego magiczne kwiaty znad samych bagien narażając się na pożarcie przez wielkie jaszczury, które w tamtych czasach także je zamieszkiwały. Ze swoich włosów uwiła nawet figurkę boga, a potem odziewała ją w najdelikatniejsze płatki kwiatów. Pewnego dnia bóg wszechświata przybył w towarzystwie swojej świty. Miał zielonkawą twarz, w której nie można było rozpoznać rysów. Przybył w okrągłym, świetlistym rydwanie, pełnym blasków podobnych do gwiazd na niebie, ale o wiele jaśniejszych. Kiedy członkowie osady zobaczyli wielki, niezwykły pojazd olśnieni jego pięknem zapragnęli udać się z bogiem wszechświata w najdalsze zakątki nieba, dalej niż sięga ludzka wyobraźnia. Jako pierwsza do rydwanu wstąpiła kobieta – oblubienica boga, jasnowłosa Inga, która tak długo zaklinała go, by zstąpił z niebios do osady. Za nią podążali inni. Głupcy, jak mogli przypuszczać, że zwykłym śmiertelnikom dane będzie przeżyć w rydwanie pełnym ognia? Kiedy niewidzialne wrota zamknęły się za mieszkańcami osady, wszyscy spłonęli we wnętrzu rydwanu. Tak oto jedna kobieta zgubiła całą osadę. Wiele wieków potem inni przybysze osiedli się w tym miejscu. Przybyli z lasów, posiedli ogień i nauczyli się budować lepianki. To byli nasi przodkowie – ciągnęła Matar, a słuchacze nawet nie spostrzegli się kiedy obrady Wielkiej Rady zostały zakończone.

V

Ojciec wrócił wzburzony , a w oczach matki Lothar zobaczył łzy.
Tego roku do walki w zawodach pozwał mnie niejaki Krites – oznajmił Lotharowi, który wpatrywał się w niego pytającym wzrokiem.
Krites – syknął tylko przez zaciśnięte zęby.
Chyba wiedział o co chodziło temu człowiekowi. Ojciec od lat brał udział w zawodach i zawsze dobrze wiedział czego może się spodziewać po swoim przeciwniku. Długoletnią tradycją zawodów było to, że myśliwi na zmianę pozywali swoich rywali. Zeszłym razem robili to członkowie osady zza stepu, a więc ojciec jak co roku wyzwał Sewera, swojego wieloletniego przyjaciela, z którym rywalizował od lat i była to zawsze zdrowa rywalizacja, która niezależnie od wyniku pojedynku kończyła się podaniem sobie dłoni. Tym jednak razem swoich przeciwników w walce mieli prawo wybrać myśliwi zza bagien. Zwycięski myśliwy miał prawo zabrać swojemu przeciwnikowi jedną jego własność, niezależnie od tego czy chodziło o jakiś drobny upominek, czy też o dużą część majątku, a nawet osobę należąca do rodziny, która w razie przegranej stawała się niewolnikiem zwycięscy. Sewer i Orest zawsze rywalizowali o jakiś luk , albo o dzidę – taka była między nimi niepisana umowa, tak zresztą czyniła większość myśliwych. Lothar nie musiał nawet pytać o co poprosił Krites w razie swojej wygranej. Z pewnością jako członek znamienitszego od Sewera rodu miał prawo wcześniej wybrać przeciwnika, ubiegł więc przyjaciela ojca i sprytnie zażądał matki Lothara. Ojciec jako człowiek prawy z pewnością zażądał jakieś broni, jak miał to w zwyczaju czynić. Teraz jednak ciążyła na nim wielka odpowiedzialność. Krites był niezwykle silnym i zręcznym przeciwnikiem, niełatwo więc będzie go pokonać. Lothar katem oka obserwował jak Zalima pomaga mężowi przygotować się do walki, sprawdza czy skórzany pas, który otrzymał kiedyś od swojego ojca jest dobrze upięty. Ojciec po raz ostatni sprawdził wytrzymałość i giętkość swojej najlepszej dzidy. Walka nie jest na śmierć i życie, przeciwnicy mają jednak prawo się zranić. Sewer nigdy tego nie robił, zawsze uważał żeby, by nie wyrządzić Orestowi krzywdy, po Kritesie jednak nie można spodziewać się takiej wspaniałomyślności.
Zawody rozpoczęły się jak nakazuje tradycja gdy słońce zaczynało się pochylać ku zachodowi. Była to najlepsza pora, by szamani połączyli swoje modły i zaczęli przyzywać boga plonów do wstąpienia w krąg zgromadzonych wokół placu. Obydwaj wodzowie usiedli w pewnej odległości od siebie, by zrobić miejsce bóstwo pośrodku. Stamtąd wielki bóg plonów mógł obserwować wraz z zebranymi obchody na swoją cześć. Zgromadzeni w ciszy i skupieniu przyglądali się rytualnemu tańcowi szamanów. Lothar kątem oka obserwował matkę, która nie spuszczała wzroku ze swojego męża. Martwiła się nie tylko o wynik walki, ale i o to by Krites nie zrobił Orestowi krzywdy. Wiatr od góry Keru to zrywał się to cichł - był to dobry znak. Bóg plonów usłyszał wołania szamanów i zmierzał właśnie w stronę biesiadujących. Obaj szamani wznieśli dłonie w górę, co oznaczało iż bóstwo zasiadło już pomiędzy wodzami i czas rozpocząć zawody. Jako pierwsi powstali ze swoich miejsc znamienity i waleczny członek Wielkiej Rady zza bagien, Kandyd, który jak co roku wezwał do pojedynku Samiela, krzepkiego myśliwego w słusznym już wieku, który podobne zmagania wygrywał już wiele razy. W tym roku jednak szala zwycięstwa chyliła się ku znacznie młodszemu Kandydowi, który w zamian za wygraną zażądał długiej i dobrze naostrzonej dzidy Samiela. Kiedy mocne ramiona obydwu mężczyzn spięły się w uścisku Samiel zaczął przechylać się na prawy bok. W końcu uległ pod presją siły i młodości Kandyda, a widzowie nagrodzili wysiłki obydwu myśliwych gromkimi brawami i uderzeniami w bębny. Na placu zaczerwieniło się od suszonych owoców jarzębiny. Następnymi zawodnikami byli znani siłacze – najstarszy syn wodza zza bagien oraz rosły wojownik, dobry kolega Lothara, Sylwin, którego lepianka zbudowana była w niedalekiej odległości od domostwa Oresta. Syn wodza zażądał od swojego rywala skóry niedźwiedzia, którego tamten upolował zeszłego roku. Dla nikogo nie było tajemnicą, że znany ze swych miłostek syn wodza po raz czwarty zamierzał ożenić się, potrzebował zatem wspaniałego posłania dla swojej oblubienicy – skóra niedźwiedzia była dla niej odpowiednim prezentem. Sylwin był bardzo przywiązany do swojej zdobyczy i niechętnie przystał na to żądanie, nie miał jednak innego wyjścia. Sam zażądał pióropusza syna wodza uznawszy, że skoro tamten zapragnął tak wysokiego okupu za swoją wygraną nie może być gorszy. Ich pojedynek był bardzo zażarty, żaden z nich nie chciał oddać swojego łupu, który przysparzał mu chwały. Kiedy zapasy nie przyniosły spodziewanego efektu rozpoczęła się walka na dzidy,. Żaden z wojowników nie chciał pozwolić na to, by rywal wytrącił mu broń z ręki, robili więc długotrwale podchody, a unikom nie było końca, co wkrótce zaczęło nudzić widzów. Okrzyki zagrzewające do walki napastników były coraz rzadsze, ale na placu lądowało coraz więcej jarzębin. Walka zdawała się nie mieć końca. Nagle jednak ku zdumieniu i wściekłości syna wodza Sylwin jakimś cudem podważył jego dzidę, a ta z hukiem upadła daleko poza pole walki. Sąsiad Lothara cieszył się jak małe dziecko. Nie tylko zachował swoją piękną skórę niedźwiedzia, a jeszcze zdobył ozdobny pióropusz, w którym będzie mógł uczestniczyć w obradach Wielkiej Rady. Kiedy mijał Lothara podskakując radośnie ten poklepał go plecach na znak uznania. Odwrócił się do niego ukazując rząd białych zębów w szerokim uśmiechu. Następnymi zawodnikami mieli być Orest i Krites. Kiedy wojownik zza bagien przechodził obok Zalimy uśmiechnął się do niej znacząco. Lothar miał ochotę podbiec do niego i uderzyć prosto w twarz tego zadufanego w sobie śmiałka, który zamierzał ukraść mu matkę. Nie zrobił jednak tego, tradycja zawodów zabraniała poniżania wojowników pod karą pięciu batów. Nie było sensu narażać się na karę cielesną i wstyd przed całą osadą. Zwyczaj jest zwyczajem i trzeba dochować tradycji, Lothar wiedział o tym doskonale, tego uczył go przez całe życie ojciec. Wojownicy stanęli naprzeciwko siebie gotowi na wszystko. Rozpoczęły się zapasy. Obaj przeciwnicy byli w podobnym wieku, równego prawie wzrostu o podobnej sile, można więc było przypuszczać, że mocowanie się w kręgu nie przyniesie rozwiązania pojedynku. Uczestnicy obrad Wielkiej Rady zdążyli już rozpowiedzieć po całej osadzie, że Krites zażądał za swoje zwycięstwo Zalimy, na udeptaną płytę kręgu posypały się gałązki suszonej jarzębiny. Widzowie dopingowali Oresta, widać było, że temu pojedynkowi towarzyszy wiele emocji. Matka Lothara przyglądała się wszystkiemu z pobladłą twarzą, syn domyślał się tylko do działo się w jej sercu. Zapasy dwóch siłaczy przeciągały się. Co jakiś czas jeden z przeciwników usiłował wypchnąć swojego rywala poza krąg, co zakończyłoby się jego zwycięstwem, jednak żadnemu się to nie udało. Mocowali się zapierając się stopami o ziemię głośno sapiąc,jednak ich odgłosy zagłuszane były nawoływaniami członków osady zagrzewającymi Oresta do walki. Lothar obserwował jak na czerwonej od wysiłku twarzy ojca występują sine kręgi, napięte mięśnie w nogach zdawały się lada chwila pęknąć, a jednak nie pozwolił się wypchnąć Kritesowi. Tamten walczył równie zaciekle pomimo tego, że zgromadzeni dopingowali jego przeciwnika. Nawet niezliczona ilość czerwonych kiści jarzębiny nie zdołała ruszyć go z miejsca. Lotar spojrzał w pustą część kręgu pomiędzy wodzami. Zdawało mu się, ze widzi tam brodatego boga plonów, który uśmiecha się pobłażliwie wcale nie przejmując się losem jego ojca.
Pomóż mu – szepnął, jednak brzuchata postać zaczęła rozmazywać mu się przed oczami.
Zobaczył, że jest to tylko cień najbliżej stojącej lepianki z ciemnym otworem okiennym pod niskim dachem. Zapasy nie przyniosły efektów, szaman Bor podał więc przeciwnikom dzidy. Matka jęknęła z cicha, obawiała się , że Krites zrani jej męża. Miała złe przeczucia, zakryła więc twarz dłońmi nie chcąc widzieć tego, co za chwile może się wydarzyć. Dzida ojca była mocna i giętka, ale i broń Kritesa nie była byle jakim kawaiem drewna – dobrze naostrzona, osadzona na długim, mocnym drzewcu wyglądała równie groźnie. Oczy obojga przeciwników płonęły, ich bron skrzyżowała się w pierwszym ataku, rozległy się okrzyki widowni, posypały się kolejne kiście jarzębin. Lothar spojrzał na pierwszą małżonkę Kritesa, którą przyprowadził ze sobą na uroczystości. Była to kobieta nie pierwszej już młodości, ale nadal bardzo urodziwa. Jej twarz wyrażała gniew. Chłopiec był pewien, że ona także życzyła Orestowi zwycięstwa. Z pewnością nie była zadowolona z tego, że Krites zamierza sprowadzić sobie nową kobietę. Dzidy raz po raz uderzały o siebie, Lotar wyraźnie słyszał stuk drewna w chwilach kiedy krzyżowały się ze sobą. Pośród nawoływań usłyszał nagle jęk ojca. Wytężył wzrok i od razu zauważył czerwone nacięcie na lewym boku, które powiększało się z każda chwilą. Matka zemdlała, pobiegł więc do niej nie patrząc dalej na zawodników. Krzyk obserwatorów zawodów świadczył o tym, że Krites zadał kolejny cios. Matka otworzyła oczy, zajęły się nią kobiety z osady i Lotar mógł teraz pobiec do ojca, który leżał w kałuży krwi. Miał dwie rany - jedna głębsza na lewym boku mocno krwawiła, druga na udzie wydawała się mniej groźna, ale to ten cios sprawił, że Orest nie mógł wstać. Krites triumfował. W ogóle nie przejął się losem pokonanego, stał z podniesionymi rękami, zwrócony w stronę widzów, oczekujący na swoja zapłatę. Jego pierwsza małżonka wstała ze swego miejsca i z gniewną miną opuściła teren zawodów. Lothar pochylił się nad ojcem. Ten chciał mu coś powiedzieć, ale tylko jakiś dziwny grymas wykrzywił mu twarz. Do leżącego podszedł szaman Bor, by obejrzeć rany.
Czy przeżyje? - Lothar uniósł głowę, by spojrzeć mu w oczy.
Bogowie mówią, że nic mu nie będzie – oświadczył uroczyście – wyleczy swoje rany, a w przyszłym roku, podczas następnych zawodów odzyska swoją małżonkę w uczciwej walce.
W przyszłym roku?! - Lothar nie mógł uwierzyć, że szaman mówi o tym tak spokojnie.
Takie jest prawo bogów, a oni nigdy się nie mylą. Odzyskasz matkę za rok – wysapał my w twarz.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx


Usłyszał szmery dochodzące z kuchni, a potem glosy. Jeden z nich należał do matki, drugi , męski też od razu rozpoznał. Przez chwilę zastanawiał się czy Alek wszedł wcześniej i czekał na nią, bo jeśli tak było, to być może wchodził do jego pokoju, gdy leżał nieprzytomny. Na taka myśl zrobiło mu się niedobrze. Za nic w świecie nie chciałby, żeby ten damski fryzjer oglądał go, gdy śnił o tych wszystkich niezwykłych rzeczach i zdarzeniach coraz bardziej zaprzątających jego umysł. Złapał się na tym, iż żałował, ze tamten dziki,pradawny świat zamknął przed nim swoje podwoje. Zapragnął z całych sil dowiedzieć się co stanie się z jego matką, tamtą matką, bo ta, która teraz śmieje się w objęciach Alka z pewnością nie zainteresuje się dziś tym czy jest głodny i czy w ogóle jest w domu. Z jednej strony było mu to nawet na rękę, przynajmniej nie będzie mu dziś robiła scen o te bezsensowną pracę w zakładzie. Na dodatek po tych wszystkich przejściach w osadzie Lothara rozbolała go głowa. Komputer nadal był włączony, choć monitor już dawno wygasił obraz, nawet nie wyszedł z Internetu, teraz też nie miał ochoty tego robić. Na dworze było zupełnie ciemno. Poczuł się głodny, nie miał jednak zamiaru wchodzić do kuchni, dopóki tamci tam przebywają. Włączył sobie cichutko ulubiona muzykę i postanowił poczekać, aż matka z Alkiem pójdą na górę, wtedy zrobi sobie kolację, oczywiście jeśli znajdzie coś w lodówce.

VI

Twój ojciec chce się z tobą spotkać – poinformowała go sucho.
Na stole stały dwa jogurty, herbata i bułki z wędliną. Mama miała podkrążone oczy, pewnie przez większość nocy kochali się z Alkiem i jest teraz zmęczona. Nie robiła mu awantury o porzuconą pracę, pewnie jak zwykle miała wyrzuty sumienia, że nawet nie zajrzała do syna zajęta kochankiem. Wczorajszego wieczora lodówka była pusta, na stole znalazł tylko kilka suchych ciastek i resztki kanapek, którymi raczyli się nim poszli do góry. Chleb był trochę czerstwy, ale chłopak był głodny, więc było mu wszystko jedno. Przed snem opróżnił jeszcze resztę wina z butelki , która znalazł pod stołem. Teraz z zapałem pałaszował bułki i zbytnio nie obeszło go to o czym mówiła matka.
Spotkasz się z nim dzisiaj? - nie dawała za wygraną.
Czego chce? - spytał nie przestając jeść.
Chce z tobą porozmawiać – wyjaśniła zapinając płaszcz.
Spieszyła się do swoich interesów, rano musiała jeszcze odwieźć Alka (ten chudy,wypacykowany fryzjer nie miał nawet samochodu), po drodze weszła do sklepu żeby kupić bułki i teraz zostało jej mało czasu.
O czym? - wychylił drugi jogurt – zaczynał go denerwować ten tajemniczy ton w głosie matki.
Powiedział, że mógłby ci załatwić pracę na budowie.
Cóż za przejaw troski z jego strony – zaśmiał się ironicznie – Niech załatwi swoim bachorom z drugiego małżeństwa.
Uważam, że powinieneś pójść, potrzebujesz tej pracy.
Tak, może pójdę – zastanowił się – ale niech się nie spodziewa, że rzucę mu się na szyję.
Będzie czekał o 16,00 w pubie za rogiem.
Dobra – machnął obojętnie dłonią.
Matka zaczęła zakładać buty.
Nie dasz mi pieniędzy na obiad? - spytał z wyrzutem.
Pogrzebała w torebce.
Masz tu dwadzieścia złotych.
A za wczorajszą pracę? - przypomniało mu się.
Byleś tylko trzy godziny.
Więc zapłać mi za nie.
Nie muszę ci płacić skoro i tak cie żywię – obraziła się.
Jesteś moją matką...chyba – dodał z przekąsem.
Wyjęła z portfela kolejne pięćdziesiąt złotych.
Proszę, tyle zarabiają moje dziewczyny za cała dniówkę – podała mu pieniądze ze złością.
Ale one nie są twoimi dziećmi – skwitował.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Zobaczył go przez szybę. Siedział przy stoliku, pił kawę lekko przechylony na prawą stronę, jakiś przygarbiony. Wyglądał staro. Uczucie satysfakcji połechtało go mile z tego powodu i od razu odzyskał częściowo humor, który stracił szukając całe do południe w Internecie jakieś w miarę sensownej propozycji pracy. A więc jednak pożycie z nową partnerką nie sprawiło, że świat stał się kolorowy, a jemu ubędzie lat - wręcz przeciwnie.
Wchodząc do lokalu trzasnął drzwiami. Ojciec odwrócił się. Bardzo wyszczuplał i pewnie dlatego wydawał się taki pochylony. Twarz miał nienaturalnie poszarzałą, a w przerzedzonych włosach zauważył pierwsze oznaki siwizny.
Źle wglądasz – wypalił na przywitanie.
Jak zwykle postanowił dołożyć wszelkich sił, żeby spotkanie z ojcem pozostawiło w nim tylko przykre wspomnienia.
Czas nikogo nie oszczędza. Witaj, synu – uśmiechnął się sztucznie – Napijesz się kawy?
Nie – skrzywił się – Jestem tu, bo matka prosiła. Chyba nie sądzisz, że przyszedłem pić z tobą kawę?
Nie musisz być taki niemiły. Jestem tu, by ci pomóc – zrobił tajemniczą minę.
Nienawidził tych jego podchodów. Zawsze kiedy cokolwiek mu dawał zachowywał się jakby robił mu wielką łaskę. Dawno już obiecał sobie, że niczego od niego nie weźmie.
Nic od ciebie nie chcę – syknął , po czym usiadł niechlujnie na krześle – Mów o co chodzi, bo nie mam czasu.
Z tego co opowiadała matka, masz go aż za wiele – rzucił tamten z przekąsem.
Odkąd to dyskutujesz z mamą o moim wychowaniu? - zaśmiał mu się w twarz.
Odkąd nie pracujesz i nie uczysz się – odpowiedział spokojnie.
Nie twoja sprawa – spojrzał mu groźnie w oczy.
Daj spokój. Jestem twoim ojcem. – chciał przywrócić rozmowę na spokojniejsze tory – Może jednak napijesz się czegoś?
Nie jestem tu, by pić.
Dobrze – ojciec pochylił się smętnie nad swoja filiżanką – W takim razie, nie zajmę ci wiele czasu. Masz – podał mu zwiniętą karteczkę – to numer telefonu i adres do mojego przyjaciela, ma firmę budowlaną, właśnie zaczyna się sezon i potrzebuje ludzi do pracy. Zadzwoń do niego i umów się, możesz powołać się na mnie.
Tak zrobię. – spojrzał na niego z nienawiścią – Może choć raz się do czegoś przydasz.
Wstał z krzesła ostentacyjne wyszedł z lokalu nawet się nie pożegnawszy. Nie obejrzał się za siebie kiedy mijał szybę, za którą nadal siedział pochylony nad pustą filiżanką rodzic. Był zły na siebie za to, że w ogóle z nim rozmawiał, z drugiej jednak strony znajomości mogły mu pomóc w uzyskaniu upragnionego zajęcia. Postanowił więc nie czekać i kiedy tylko znalazł się z powrotem w swoim pokoju zadzwonił pod numer, który od niego dostał. Prawie natychmiast po drugiej stronie odezwał się męski głos
Słucham?
Dzień dobry – wyjąkał. Trochę się denerwował,zależało mu na tej pracy, głównie dlatego, by pokazać matce, że wcale nie musi być od niej zależny – Podobno szuka pan pracowników.
A z kim rozmawiam? - głos wydawał się nieco zniecierpliwiony.
Tomasz Borkowski, dostałem ten numer od ojca.
Syn Zygmunta? A, tak...-chwila zastanowienia – Mówił mi, że zadzwonisz. Możesz przyjść od poniedziałku na szóstą rano, ale umowy o pracę na razie nie dostaniesz, zobaczymy najpierw jak ci pójdzie.
Dobra – ucieszył się. Na ten adres z karteczki?
Nie. Podam ci adres. Przyjdziesz od razu na budowę. Zabierz ze sobą jakieś ubrania robocze.
Dobra – ucieszył się jeszcze bardziej. To mu pasowało,od razu praca i to taka bez zobowiązań.
A jaka stawka? - postanowił się jeszcze dopytać. W końcu, to go najbardziej interesowało.
Dziesięć złotych za godzinę. Płacę tygodniówki – usłyszał – Pasuje ci?
Pasuje.
Był naprawdę zadowolony. Nareszcie będzie wykonywać pracę godną prawdziwego mężczyzny. Nie jakieś sprzątanie, czy zamiatanie podłogi, a ciężka praca, za którą otrzyma godziwe wynagrodzenie. Jeszcze dobrze nie odłożył komórki, a znów usłyszał sygnał. Pomyślał, że to Sara, stęsknił się już za tą małą. Chciał zaprosić ją na dzisiejszy wieczór, nie był jednak pewien czy zgodzi się przyjść do jego pokoju po tym jak mama nakryła ich ostatnim razem. W telefonie usłyszał jednak głos matki. A więc była ciekawa jak poszła mu rozmowa z ojcem.
Jesteś w pubie? - dopytywała.
Rozmawiałem z ojcem jeśli o to pytasz – poinformował sucho. - Od poniedziałku zaczynam pracę.
Ciesze się – usłyszał w jej głosie zadowolenie – Szybko jakoś poszła ci ta rozmowa. Jak poszło spotkanie?
Nie mam z nim o czym rozmawiać. Zabrałem numer telefonu i tyle.
Dzisiaj piątek – mama dzwoniła nie tylko po to, by spytać o pracę – Chcielibyśmy pójść z Alkiem na koncert. Wrócę późno, ale wpadnę jeszcze na chwilę do domu żeby się przebrać.
Dobra – ucieszył się.
W ten sposób nie będzie musiał tłumaczyć się Sarze. Dom będzie pusty więc i on spędzi przyjemnie wieczór. Oby tylko nie miała innych planów.
Po drodze kupię coś na kolację – mama jak zwykle miała wyrzuty sumienia, że nie dba o niego należycie, od razu wyczuł to w jej głosie.
Dobra.
Postanowił od razu zadzwonić do Sary. Kiedy usłyszała, że będzie sam w domu zgodziła się bez oporów. Poprosiła tylko żeby puścił jej sygnał kiedy mama będzie wychodzić, nie chciała się z nią spotkać. Postanowił, że ten wieczór będzie niepowtarzalny dla nich obojga, miał przecież co świętować.. Wierzył, że dzięki pracy, którą załatwił mu ojciec usamodzielni się, będzie miał swoje pieniądze i nawet Sara zacznie patrzeć na niego inaczej. Poszedł do kuchni w poszukiwaniu jakiegoś wina, lub innego alkoholu. Mama czasem chowała butelki za lodówką, sama piła tylko okazjonalnie, najczęściej kiedy przychodził Alek. Kiedy była na lekkim rauszu z pewnością stawała się bardziej szalona. Rozumiał to, bo przecież zauważył, że podobnie jest z Sarą - kiedy coś wypije nie ma zahamowań, a jego to jeszcze bardziej podnieca. Niestety za lodówką nie znalazł żadnej butelki, postanowił więc przeszukać pokój gościnny. Może ten chudy fryzjer zostawił w barku jakąś nalewkę. Nie wiedząc czemu zajrzał też do szuflady, ot, tak z ciekawości. W gornej półce na kredensie zobaczył portfel, nie mógł pohamować się, by nie zajrzeć do środka. Mama miała w zwyczaju zostawiać pieniądze byle gdzie, a potem zdarzało jej się o nich zapomnieć. W przegródce przeznaczonej na dokumenty zauważył pięćdziesiąt złotych i trochę drobnych. Wyjął banknot i schował do kieszeni.. Z butelką też mu się poszczęściło – w barku leżała otwarta nalewka - tak jak przewidywał. Zabrał ją do swojego pokoju. Ledwo zdążył zamknąć za sobą drzwi usłyszał zgrzytanie zamka. To mama wchodziła z zakupami. Odetchnął z ulgą, dobrze, że nie zastała go w gościnnym.
Tomek! - zawołała od progu – Mam dla ciebie zakupy, zostawiam na dole w kuchni i idę zrobić sobie makijaż.
Dobra! - zawołał udając, że jest czymś zajęty.
Był ciekaw co kupiła, chciał zrobić dla Sary jakąś kolację. Nie zawiódł się. W torbie znalazł pizzę gotową do odgrzania, kilka bułek i dwie butelki coca-coli.
Idę po fajki – zakomunikował i wybiegł na ulicę.
Chciał pobiec tylko do kiosku za rogiem, kiedy jednak wsadził reke do kieszeni, żeby wyjąc pieniądze komórka wypadła mu na chodnik. Schylił się żeby ją podnieść i niechcący nacisnął palcem na kontakty. Wyskoczył Biały. Coś go tknęło, zastanowił się czy zastanie go w domu. Nacisnął na jego numer. Odezwał się prawie od razu.
Jesteś w domu?
Na mieście. A, co?
Skołowałbyś jeszcze trochę tego proszku.
Tego co dostatnio? A kasę masz?
Mam – zapewnił i ścisnął w dłoni pieniądze, które zabrał z portfela.
Na fajki też powinno starczyć.
Będę za jakieś pół godziny – poinformował Biały,
Akurat wtedy mama wyjdzie, wszystko dobrze się składa. Podbiegł do kiosku i kupił papierosy. Kiedy wrócił była już gotowa do wyjścia.
A gdzie twój fryzjer? - rozejrzał się po przedpokoju.
Podjadę po Alka – skwitowała.
No tak, on nie ma przecież samochodu. W ten sposób mama przejęła rolę opiekuna w tym związku. Przewrócił tylko oczami z dezaprobatą i wrócił do swojego pokoju żeby puścić Sarze sygnał.
Po jakimś czasie zjawił się Biały.
Ile masz? - spytał kiedy tylko stanął w drzwiach..
Sto dwadzieścia złotych.
To akurat na trzy działki – podał mu zawiniątko – Baw się dobrze! - zawołał na odchodne mijając się z Sarą.
Czego on chciał? - nie była zadowolona z jego obecności. Nie lubiła Białego i nigdy nie starała się ukrywać swojej niechęci, taka już była.
Przyniósł mi tylko coś. On już nie przyjdzie, będziemy sami.
To dobrze – pocałowała go w usta – Masz coś do jedzenia?
Mam, zaraz zrobimy sobie kolację – objął ją wpół i wciągnął do środka.
Nie musimy się spieszyć – wtuliła się w niego.
On jednak od razu pociągnął ją na tapczan. Była ciepła i miękka. Nie mógł już doczekać się, by rozkoszować się jej bliskością, szybko zrzucił z niej ubranie. Pierwszy raz zrobili to byle jak, by jak najszybciej rozładować napięcie. Dopiero po orgazmie zaczęli pieścić się wolno,odkrywając swe ciała na nowo. To było niesamowite i piękne. Kochali się jeszcze w ten sposób dwa razy, aż wreszcie stwierdzili, ze nie są już w stanie zmusić swoich ciał do posłuszeństwa.
Jestem bardzo głodna – Sara spojrzała w końcu na zegarek. Okazało się, że było już późno, minęły ponad dwie godziny odkąd przyszła do jego domu. Poszli więc do kuchni przygotować pizzę.
Możesz dziś zostać na noc – zaproponował kiedy już skończyli i znów wylądowali na tapczanie. - Mama z Alkiem wrócą późno i pewnie od razu pójdą na górę.
Muszę jeszcze dziś pokazać się w domu. Pokłóciłam się z tatą i zabronił mi wychodzić – roześmiała się.
Odkąd to słuchasz taty? -potarł końcem palca jej odstającą brodawkę, która już przestała reagować na jego pieszczoty.
Nie da mi już ani grosza jeśli go dziś nie usłucham i tak już grubo przesadziłam – uśmiechnęła się odsuwając jego dłoń od piersi.
Czuła się zmęczona. Marzyła tylko o tym, żeby znaleźć się w swoim łóżku i zasnąć – chyba pójdę – ziewnęła.
To kiedy się zobaczymy, bo od poniedziałku idę do pracy?
Zdzwonimy się – cmoknęła go na pożegnanie.
Był zawiedziony, miał nadzieję, że razem zażyją specyfiku Białego i być może przeżyją tej nocy coś bardziej ekstremalnego niż seks. Skoro jednak Sara poszła sam zaaplikował sobie działkę. Za nic w świecie nie zrezygnowałby z przyjemności jaką daje mu zagłębianie się w ten odmienny stan pełen tajemnic i niesamowitych zdarzeń.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.